- Bo jesteś moim starym przyjacielem.

- Zadzwoń, gdy tylko będziesz mnie potrzebować. Zjawię się od razu. Uściskała go serdecznie. - Wiem. Dzięki. - I jeszcze jedno... Moim zdaniem w twoim otoczeniu ktoś nie jest tym, kim się wydaje. Ściągnęła brwi. - Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała ostro. - Jeśli Władca przybył do Nowego Orleanu, musi tu mieć jakiegoś pomocnika. Kogoś blisko ciebie. Popatrzyła na Dużego Jima i odetchnęła głęboko. On miał rację! Miał rację, lecz nie chciała w to wierzyć, więc potrząsnęła głową. - W Transylwanii była tylko ta trójka dzieciaków oraz Bryan McAllistair, ale to łowca wampirów. Postawił sobie za cel zabicie Władcy. - Taak? A skąd o tym wiesz? Bo on tak powiedział, prawda? Hmm... I zobacz, gdzie się zatrzymał. Miasto jest duże, a on zamieszkał akurat u ciebie. - Nie, to nie może być on. Nie wierzę. - A ja ci radzę, uważaj na niego. On nie potrzebuje zaproszenia, żeby wejść do twojego domu... http://www.abc-budownictwa.info.pl - I to szybciej, niż pan myśli. Z polecenia burmistrza mam dla pana telefon komórkowy. Gdzie się pan zatrzymał w Nowym Orleanie? - W Rezydencji Montresse. - U Jessiki? - wyrwało się Seanowi. - Pan ją zna? - spytał równie zaskoczony Bryan. RS 96 - Tak, to przyjaciółka rodziny. - Ale chyba od niedawna, prawda? Ona nie jest stąd. - Nie, nie jest, poznaliśmy się dzięki wspólnym przyjaciołom. - Sean nie wiedział, czemu zdradzał temu facetowi jakiekolwiek informacje, przecież zawsze podejrzewał wszystkich naokoło i niczego nie ujawniał. Teraz też miał wrażenie, że coś go ostrzega, że czuje na karku zimny

ROZDZIAŁ PIĄTY Gdy tylko Duży Jim i Bobby wyszli, a profesor udał się do swojego pokoju, Stacey zamknęła drzwi kuchni i wymownym wzrokiem popatrzyła na Jessicę, która opłukiwała talerze wodą i wstawiała je do zmywarki. Kiedy przyjaciółka pytająco uniosła brew, Stacey wybuchnęła śmiechem. - Słucham, o co chodzi? Sprawdź już jak martwy, jego dusza i serce umarły wraz z nią. Jego czas nadszedł, lecz nie przeklinał za to Boga ani losu. Ona nie żyła, nic innego nie miało znaczenia, mógł jedynie modlić się, żeby inny świat naprawdę istniał i by spotkali się w niebie. Tak, zabijał, ale przecież zawsze w słusznej sprawie, więc czyż można mu było poczytać to za grzech? Na ułamek sekundy zacisnął powieki, potem znów otworzył oczy i z bitewnym okrzykiem na ustach rzucił się w wir walki, w wir śmierci. Jego przeciwnicy padali jeden po drugim, gdyż ślepa furia, która nim powodowała, czyniła z niego narzędzie zniszczenia. Tym razem nie walczył za kraj ani za wolność, zabijał z zemsty za nią. Coś mokrego zaczynało cieknąć mu po czole, spływać do oczu, nie wiedział, czy to pot, czy krew, nic już nie wiedział, parł przed siebie w