Zawahała się.

ność... był jeszcze zbyt mały, żeby rozwiązywać podobne dylematy. Powieki mu ciążyły i zaczął ziewać. Brat i siostra leżeli na ciepłej trawie, na skraju jeziora, spoglądali na nie- bo i płynące po nim obłoki, słuchali, jak wiatr tańczy w ce- drowym zagajniku. Obok nich odpoczywała pogruchotana Niania, próbując regenerować nadwątlone siły. Nieduża dziewczynka wolno szła porośniętym trawą zboczem. Była ładna, ubrana w niebieską sukienkę, z ja- skrawą wstążką w długich ciemnych włosach. Zmierzała w stronę jeziora. — Popatrz — odezwała się Jean. — Tam idzie Phyllis Gasworthy. Ona ma pomarańczową Nianię. Rodzeństwo przyglądało się dziewczynce z zaintereso- waniem. — Kto widział coś takiego — pomarańczowa Nia- nia! — oświadczył zdegustowany Bobby. Nadchodzące przecięły ścieżkę i dotarły nad brzeg je- ziora. Zatrzymały się i rozglądały dookoła, spoglądały na wodę, po której pływały białe żaglówki, a także wypatry- wały małych mechanicznych ryb. — Jej Niania jest większa od naszej — zauważyła Jean. http://www.automarki.com.pl czekała. Gdy kamerdyner znowu otworzył drzwi salonu Halverstonów, wpuszczając następnego gościa, podniosła wzrok. Na widok nieznajomej kobiety wyprostowała się i odstawiła filiżankę. - O, Margaret - zawołała gospodyni. - Tak się cieszę, że pani przyjechała. - Dziękuję, lady Halverston. Z radością przyjęłam pani zaproszenie. - Nonsens. Czujemy się zaszczycone. Moje drogie panie, poznajcie lady Welkins. Fiona wstała pierwsza. - Och, lady Welkins, najszczersze wyrazy współczucia. - Margaret, to pani Delacroix. Dokonawszy prezentacji, lady Halverston wróciła na swoje miejsce. - Proszę mi mówić Fiona. Czuję, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Nie mogłam się doczekać, żeby panią poznać. Proszę usiąść przy mnie, dobrze, milady? - Dziękuję, Fiono.

- Skarbie? - Ojciec wziął ją pod brodę i spojrzał w strapioną buzię. - Wszystko w porządku? - Tak. - Szybko zwiesiła głowę, żeby nie zobaczył napływających do oczu łez. - Ja... byłam niegrzeczna, tatusiu. Przepraszam. Nie odpowiedział, lecz kiedy zerknęła na niego, zauważyła, że ojciec walczy ze sobą. Ze ma jej coś do powiedzenia, czego nie może wyartykułować. - Zerwałam trochę kwiatów w ogrodzie i dałam je panu Rileyowi - tłumaczyła. - On jest taki miły. Chciałam mu zrobić przyjemność, żeby się uśmiechnął, bo zawsze jest taki smutny. Naprawdę przepraszam, nie zrobię tego więcej. Ojciec przykucnął obok niej. Sprawdź - Nie licząc porwania mnie, okłamywania ciotki i intryg, o których mi nie mówisz. - Darowałbym je sobie, gdybyś zgodziła się za mnie wyjść. Przez chwilę pragnęła, żeby rozwiał wszystkie jej wątpliwości i obawy, bo wtedy mogłaby paść mu w ramiona i już nigdy więcej o nic się nie martwić. Chyba niemądrze postępowała, wciąż go odtrącając, bo istniało niebezpieczeństwo, że w końcu przestanie się o nią starać. Lecz jeszcze bardziej przerażała ją myśl, że Lucien opamięta się po tym, jak ona wyzna, że go kocha. Paraliżował ją strach przed miłosnym zawodem. Hrabia wstał, nachylił się i musnął ustami jej czoło. - Muszę dzisiaj zaprowadzić harpie do opery. Jeśli potrzebujesz towarzystwa, Wimbole gra w wista. - Wist z kamerdynerem. Moje marzenie nareszcie się spełniło. - Pierwsze z wielu. - Podrapał Szekspira za uchem. - Tylko bądź tutaj, kiedy wrócę. - Ruszył do drzwi.