towarzyszył grze. Tamten zmieszany był

strzałem w łeb. – Dlatego tyle mi płacą: żebym mogła udzielać porad pijakom i likwidować zwierzęta domowe. – Daj spokój, Rainie. Walt mówił, że to nie była zabawa. Takie wielkie bestie śmigają naprawdę szybko. Chuckie jest teraz twoim dłużnikiem, co? Rainie spojrzała na żółtodzioba, który wciąż nadymał się niczym indyk, żeby zwrócić uwagę Cindy. – Myślę, że Chuckie boi się mnie teraz jak cholera. Staruszkowie znowu się roześmiali. Po chwili Frank pochylił się nad stolikiem z błyskiem w niebieskich oczach. Zamierzał wyciągnąć z niej coś więcej. – Shep pewnie się cieszy, że ma dodatkową pomoc. – Spojrzał na Rainie znacząco. Nie dała się jednak złapać na tę przynętę. – Każdy szeryf jest zadowolony, kiedy ktoś chce pracować za darmo – stwierdziła obiektywnie. Nie kłamała. Skromny budżet Bakersville pozwalał na utrzymanie jednego szeryfa i dwóch funkcjonariuszy na pełnym etacie – Rainie i Luke’a Hayesa. Pozostała szóstka pracowała ochotniczo. Poświęcali nie tylko swój czas. Płacili też za szkolenie, mundury, kamizelki i broń. Wiele małych miasteczek korzystało z tego systemu. W końcu większość wezwań dotyczyła domowych awantur i przestępstw, związanych z naruszeniem mienia. Nic, z czym nie mogłoby sobie poradzić kilka trzeźwo myślących osób. – Podobno Shep coraz mniej pracuje – nie poddawał się Doug. http://www.badaniekliniczne.com.pl w pełnej mierze ujawniła jedną z najważniejszych swoich cech – niepohamowaną ciekawość. Obeszła cały statek, porozmawiała z mnichami-marynarzami, popatrzyła, jak młócą wodę ogromne koła. Zajrzała do przedziału maszynowego, posłuchała, jak mechanik opowiada zainteresowanym pasażerom o pracy kół zamachowych, wałów korbowych i kotła. Specjalnie nałożywszy okulary (które po przeobrażeniu się zawołżskiej mniszki w moskiewską damę przewędrowały z nosa pątniczki do etui z macicy perłowej), pani Lisicyna zajrzała nawet do pieca, w którym strasznie wybuchały i strzelały rozpalone węgle. Potem wraz z innymi ciekawskimi, wszystkimi co do jednego płci męskiej, poszła zwiedzić mostek kapitański. Wycieczkę zorganizowano tak, żeby zademonstrować nowoararacką gościnność i serdeczność, rozciągające się nie tylko na obszar archipelagu, ale i na statek, noszący imię świętego założyciela klasztoru. O farwaterze, sterowaniu parowcem i nieprzewidywalnych obyczajach modrojeziornych

usłyszałem czyjś krzyk. Zanim się zorientowałem, zawyła syrena przeciwpożarowa i wszyscy tłoczyli się w stronę wyjścia. Wtedy jeszcze myślałem, że nie stało się nic poważnego. Jakiś uczeń bawił się korkowcem na korytarzu i dym włączył alarm. Albo ktoś zrobił głupi dowcip i odpalił petardę. Takie rzeczy się zdarzają. – Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że doszło do tragedii – ciągnął dalej – kiedy zobaczyłem panią McLain, nauczycielkę szóstej klasy. Była blada jak ściana, ręce jej się Sprawdź grżyk-grżyk. Tylko czekać, jak muśnie w policzek błoniaste skrzydło! Ale stała tak niedługo, ledwie kilka sekund. Drzwi otworzyły się, w galerii pojaśniało. Na progu stał przełożony z kagankiem w ręku. Czaszkę miał tak samo nagą jak martwy Teognost i też nie miał brody ani wąsów – dobrze chociaż, że zachowały się brwi i rzęsy, bo aż strach by było... W nagiej twarzy wyróżniał się duży, rasowy nos i mięsiste wargi. Pani Polina rozpoznała przenikliwe spojrzenie czarnych oczu, choć przedtem widziała je tylko przez wycięcia w kapturze. Starzec pokiwał łysą głową i powiedział znajomym głosem – niskim, nieco ochrypłym: – A jednak przyszła. Zrozumiała. No, odważna. Pojawienie się w pustelni, o północy, nieproszonego gościa nie bardzo go zdziwiło. Ale nawet nie to zdumiało panią Polinę. – Święty ojcze, ty mówisz? – wymamrotała.