poprosi, żeby trzymał się w odległości nie większej jak dwadzieścia kroków.

- To jeszcze dwa miesiące. - Dwa miesiące przelecą, nie będziesz nawet wiedziała kiedy. Powinnaś się zastanowić. Owszem, zastanowiła się. Pragnęła tego samego, co w zeszłym roku, tego samego, czego życzyła sobie na każde urodziny. Żeby mama ją kochała. - Nie, nie zastanowiłam się - mruknęła. - Nic nie szkodzi. - Philip położył jej rękę na zaciśniętej dłoni. - Ja coś już upatrzyłem, w sam raz na ósme urodziny mojego skarbu. Nie doczekawszy się odpowiedzi, uścisnął małą łapkę. - Chodź, przejdziemy się po hotelu przed powrotem do domu. - Dobrze - bąknęła przez łzy. Z początku była tak osowiała, że nie cieszył jej zwykły rytuał, ale stopniowo rozchmurzyła się, ulegając magii St. Charles. Była znów szczęśliwa, że przemierza hotelowe sale u boku ojca. Tata ją kochał, tego była pewna, obydwoje też kochali to miejsce. Tutaj mama nie mogła zrobić jej nic złego. Kiedy obeszli już wszystkie piętra i upewnili się, że wszystko jest w idealnym porządku, Philip wezwał windę - inspekcja dobiegła końca. - Najważniejsza jest frekwencja - powiedział, gdy wsiadali do pustej kabiny. - Hotel powinien być zawsze pełen gości. Puste pokoje to stracone pieniądze, tym bardziej że personel musi utrzymywać zawsze ten sam standard, czy mamy dwudziestu gości, czy dwustu, rozumiesz? Skinęła głową, a ojciec mówił dalej: - Musisz być dobrą właścicielką, przede wszystkim dbać o potrzeby gości, dopiero potem o własne interesy i własne przyjemności. Nigdy nie rozdawaj za darmo tego, co możesz sprzedać. Nie urządzaj kosztownych bankietów dla przyjaciół, nie faworyzuj łudzi, których lubisz. Napatrzyłem się na hotelarzy, którzy tak postępując, wpadali w tarapaty i bankrutowali. Pilnuj, żebyś nigdy nie znalazła się w sytuacji, w której przyjdzie ci sprzedać St. Charles. To miejsce należy do rodziny, zawsze o nie dbaliśmy, zawsze było dla nas najważniejsze. Zawsze. - Nie zniosłabym, gdybyśmy kiedyś musieli sprzedać St. Charles - powiedziała cicho, podnosząc główkę. - Bardzo kocham nasz hotel. - To dobrze. Pewnego dnia będzie należał do ciebie. - Drzwi windy otworzyły się, ale ojciec nie wychodził z kabiny. Wziął Glorię za rękę i mocno uścisnął małą łapkę. - St. Charles to twoje życie, skarbie. Twoja spuścizna. - Wiem, tatusiu. http://www.bassety-adopcje.pl/media/ - I to jest w tych książkach? - zapytał Danny nabożnie. - Mhm. Dlatego chcę je obejrzeć. - Mogę poprosić babcię, żeby je zdjęła. - Nie! - Gloria wyciągnęła ręce, by powstrzymać malca, po czym z palcem na ustach podeszła do niego bliżej. - Nie wolno mi zaglądać do tych książek. One są za-ka-za-ne. - Och... - Oczy Danny’ego zabłysły z przejęcia. - Ja też będę mógł obejrzeć? - Pozwolę ci popatrzyć, jeśli pomożesz mi je zdjąć. Ale musisz dochować tajemnicy. Potrafisz? Chłopiec pokiwał głową. - Przysięgam. - Bo jak nas przyłapią, będzie źle. Bardzo źle. - Na myśl o reakcji matki Glorię przeszedł dreszcz strachu. Przygryzła wargę i zerknęła w stronę uchylonych drzwi. Mama została tego ranka w łóżku. Zwykle, kiedy przychodził jeden z częstych ataków migreny, Hope nie wstawała aż do kolacji. Czasami w ogóle nie wychodziła ze swojego pokoju przez cały dzień. - Dasz radę? - zapytała znów, podnosząc brodę w przypływie animuszu. - Jeśli ty dochowasz tajemnicy, to i ja - zapewnił ponownie Danny. - Dobrze. Musimy przyciągnąć do półki fotel. Jak go popchniemy we dwójkę, powinno się udać. Ze śmiechem zaczęli na przemian popychać i ciągnąć ciężki mebel, dopóki nie znalazł się tuż pod półką z albumami. Gloria wskoczyła na siedzisko ze skóry i po chwili zaciskała już palce na grzbiecie upragnionej książki.

osobistości - stwierdziła pani Delacroix z posępną miną. - Ale wszyscy mnie ignorują. - Ach, gdyby to była prawda - odezwał się Kilcairn, podchodząc do nich. Alexandra przysunęła się do hrabiego. - Proszę więcej tego nie robić - szepnęła. - Czego? - Jeśli będę chciała zrobić z siebie widowisko, zatańczę nago na stole z przekąskami. Sprawdź Puściła jego dłoń i spojrzała w Światłość. Pozwoliła, by ptaki uniosły ją ze sobą. ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY Pogrzeb był skromny. Zmarłą żegnali Gloria, Santos, Liz, Jackson oraz garstka sąsiadów. Na darmo córka błagała matkę, by i ona przyszła, choćby ukradkiem. Odmowa zabolała, ale Gloria przyjęła ją z rezygnacją. Pragnęła już tylko jednego: by Hope zdołała wybaczyć Lily. Podczas ceremonii oczy miała suche - już wcześniej wypłakała wszystkie łzy. Czuła się pusta, zdruzgotana, nie wiedziała, jak ma się podnieść i stawić czoło nadchodzącym dniom, życiu. Wyczerpana, podniosła rękę do czoła. Czas po przebudzeniu się obok ciała Lily zbił się w jedno bolesne doznanie. Razem z Santosem dopełniła koniecznych formalności. Właściwie tylko mu towarzyszyła, bo to Santos załatwiał wszystko, to on był związany z Lily, to on był najbliższym jej człowiekiem, nie Gloria. Zrezygnowana, opuściła rękę. Nie potrafiła poradzić sobie ze stratą i dręczącymi wspomnieniami. Przypominała sobie pogrzeb ojca, to, co czuła, stojąc u boku matki nad jego grobem. Słyszała echo słów księdza i swój szloch nad ojcowską trumną. Teraz czuła się podobnie - osierocona, opuszczona, samotna. Może dlatego, że Lily, podobnie jak ojciec, kochała ją bezwarunkowo. Z westchnieniem spojrzała na Santosa. On także starał się nie okazywać bólu, widziała jednak jego rozpacz, nieukojone cierpienie. Rozumiała go i była z nim całym sercem. Oboje kochali Lily. Po ceremonii Santos zaprosił żałobników na poczęstunek. Skromną stypę urządziła Liz, zdejmując z Santosa obowiązek zadbania o drobiazgi. W czasie spotkania nie odstępowała go na krok, tak jakby należał do niej. Chociaż ani razu nie spojrzała w jej stronę, Gloria wyraźnie czulą niechęć dawnej przyjaciółki. A później goście, jedni po drugich, zaczęli zbierać się do wyjścia i było już po wszystkim. Liz musiała wracać do restauracji, Jacksona wzywano do biura, sąsiedzi nie chcieli się narzucać. Gloria, wyczerpana i bliska łez, zabrała się do zbierania talerzy i szklanek.