- Pójdę chyba się połoŜyć. Dobranoc.

- Oczywiście, milordzie. Proszę tędy. W saloniku panował spokój i przyjemny chłód. Lysander z przyjemnością usiadł na starej kanapie. - Jak interesy, Barlow? - Zatrzymuje się u nas niewiele osób. - Gospodarz westchnął. - Naturalnie przez to, że gospoda jest na uboczu. W zeszłym tygodniu gościł u nas niejaki pan Jameson. Z tego, co zrozumiałem, zamierzał złożyć wizytę pani Stoneham. Zadawał mi wiele pytań. - Nie było osoby, o której Barlow by czegoś nie wiedział. - Ostatnio jakiś młody dżentelmen zarezerwował tu pokój na jutrzejszą noc dla guwernantki swojej siostry - ciągnął, puszczając do markiza oko. - Nazywa się Richmond. Zastanawiałem się, czy to nie pana gość, milordzie. - Richmond? Nie znam. - Lysander zastanowił się chwilę, po czym pokręcił głową. - Może zatrzymał się u Maddoxów? - To prawdopodobne - przytaknął Barlow. - A ten człowiek, Jameson, czego chciał? - zapytał Lysander od niechcenia. - Jak wiesz, panna Stoneham jest teraz guwernantką lady Arabelli. Mam nadzieję, że nie przywiózł jej kuzynce złych wieści. - To brzmiało jak opowieść z bajki - zaśmiał się oberżysta na wspomnienie mężczyzny. - Zdaje się, że zaginęła jakaś dziedziczka, i Jameson sądził, że to może być panna Stoneham! Nieprawdopodobne, prawda, milordzie? Bo niby czemu taka bogata panna miałaby zostać guwernantką? Ma się rozumieć, nie mam nic złego na myśli. - Tak, to mało prawdopodobne - zgodził się markiz. Nieco później, wyglądając przez okno gospody, Lysander starał się dopasować do siebie kawałki łamigłówki. Jednym z nich był niejaki pan Richmond, który zarezerwował pokój dla guwernantki siostry. W przeszłości, gdy wypuszczali się z Markiem na miasto, nieraz używali fałszywych nazwisk. Żaden nie chciał być ścigany przez roznamiętnione panny. Poza tym było rzeczą ogólnie przyjętą, że młodzi mężczyźni, zatrzymani przez straż, gdy zabawa stawała się zbyt wesoła, następnego dnia podawali sędziemu obce nazwiska, płacili grzywnę i wychodzili na wolność. Lysander przedstawiał się wtedy jako pan Abbott. Mark zaś podawał się za Richmonda. Druga informacja była tak zdumiewająca, że nie mógł w nią uwierzyć. To po prostu niemożliwe, żeby panna Stoneham okazała się zaginioną spadkobierczynią, dziewczyną, która uciekła, nie chcąc przyjąć jego propozycji. Nie, to zapewne jakiś nadzwyczajny zbieg okoliczności. Panna Hastings-Whinborough bez wątpienia zbiegła do jakiejś przyjaciółki. Młode damy legitymujące się stutysięcznym posagiem zwykle nie zatrudniają się jako guwernantki za niecałe trzydzieści funtów rocznie. A może tak robią? Z trudem oderwał myśli od zaginionej panny Hastings-Whinborough i starał się skupić uwagę na Marku. To jasne, że Arabella mówiła prawdę, a motywy Marka do pewnego stopnia stały się bardziej zrozumiałe. Z pewnością nie zechce zabrać Arabelli do „Korony”. Nie tylko znają ją wszyscy we wsi, ale wynikły z tej awantury skandal mógłby go zrujnować. Chociaż Lysander balansuje na krawędzi bankructwa, bez wahania stanie do walki, by bronić honoru siostry. Jest też uznanym strzelcem i choćby dlatego Mark nie zaryzykowałby swojej skóry. Zapewne nie chciałby też zostać zmuszony do opuszczenia kraju. Nie, Baverstock poluje na całkiem inną zwierzynę, tak jak przypuszczał oberżysta. O kogo innego może mu chodzić, jak nie o pannę Stoneham? Bez odpowiedzi pozostawało jeszcze jedno dręczące go pytanie: czy Mark realizuje swój plan za wiedzą i przy współudziale dziewczyny? To właśnie sugerowała Oriana. Nie był skłonny jej wtedy uwierzyć, ale teraz nie miał tej pewności. Po wydarzeniach w ruinach klasztoru panna Stoneham i Mark już od kilku dni traktują się z chłodną obojętnością. Czy to prawda, czy tylko wybieg dla ukrycia prawdziwych uczuć? Czyżby panna Stoneham pragnęła tu przyjechać z jego przyjacielem? Nagle chleb i ser wydały się mu zupełnie bez smaku. Mark Baverstock był bardzo zajęty przez cały piątek. Rano pojechał do Abbots Candover i zarezerwował na następną noc pokój dla panny Stoneham. Naturalnie istniało niebezpieczeństwo, że dziewczyna ucieknie do swojej ku¬zynki, lecz Mark był przekonany, że zdoła temu zapobiec. Zrujnowana i zhańbiona nie zaryzykuje dalszych upokorzeń w oczach szanowanej krewnej. Nie, raczej spędzi noc w „Koronie”, opłakując utraconą niewinność. Nie sądził też, by oponowała, gdy przyjedzie po nią następnego ranka. http://www.beton-architektoniczny.info.pl - Taaa... - westchnął Santos, maskując podekscytowanie. - Mówimy o St. Germaine, jednej z najstarszych i najbardziej szanowanych rodzin w tym mieście. O kobiecie, która codziennie jest na mszy, która przeznacza na cele charytatywne miliony dolarów. I ona miałaby chcieć umoczyć mi tyłek? - Skinął na Jacksona. - Skuj go. - To prawda! - Chop cofnął się, ściągając usta. - Mogę wam dowieść! Mam nazwiska, daty, fotografie. Kurwa, nawet nagrania! Nikt nie umoczy Chopa Robichaux! Rzeczywiście Chop miał masę dowodów na potwierdzenie swojej wersji wydarzeń. Choć moralnie był nikim, swoje interesy prowadził z iście diabelską pedanterią. Dokumentował wszystko i wszystkich. Nie przechwalał się, gdy twierdził, że posiada klientów, którzy mają znacznie więcej do stracenia niż Hope St. Germaine. Miał układ z prokuratorem okręgowym, który go chronił i bronił. Chociaż tym razem nawet on nie mógł mu pomóc. Santos uderzył kopertą o dłoń. W środku były fotografie Hope St. Germaine, zdradzające szczegóły jej drugiego życia, które tak długo udawało się jej trzymać w tajemnicy. Co zrobi Gloria, kiedy się dowie? Zrobiło mu się niedobrze na tę myśl. Dobry Jezu, jak powiedzieć o tym Glorii? - Hej, partnerze. Santos odwrócił się. - I co? Masz nakaz? - Będzie gotowy za niecałą godzinę, jeżeli wszystko pójdzie dobrze. - Chcę przy tym być, Jackson. - Jasne. Już rozmawiałem z szefem. Przesłuchał taśmy z zeznaniami. Da się zrobić. Santos spojrzał na zegarek, zachmurzył się. - Potrzebuję całej godziny. Muszę... - słowa utknęły mu w gardle. Spojrzał przyjacielowi w oczy. - Muszę najpierw uprzedzić Glorię. Nie chcę, żeby dowiedziała się z mediów. Na pewno będzie chciała zobaczyć się z matką. - Chcesz powiedzieć Glorii? Nie możemy ryzykować, mamuśka gotowa dać nogę.

nie wiedział, że ojcem Jamiego był jego brat, ale nie potrafiła kłamać. Cała sytuacja bardzo ją niepokoiła. - Mówiłam - odparła głosem, który miał oznaczać, że nie chce na ten temat rozmawiać - że nie jest już częścią mojego życia. - Tak, ale nie wiedziałem, że musiałaś przejść sama przez Sprawdź Jego wzrok spoczął w końcu na Orianie. Od czasu wyprawy z ciotką zachowywała się inaczej. Nawet spytał lady Helenę, co między nimi zaszło, że panna aż tak się zmieniła, ale ciotka tylko roześmiała mu się w nos i rzekła: - Odbyłyśmy przyjemną przejażdżkę, Lysandrze. - Zaraz też zmieniła temat: - Nie siadaj tam, bo przygnieciesz mojego szczeniaka. Oriana była zdecydowanie nie w humorze. Zazwyczaj wieczór mijał im na przyjemnych rozmowach, ale nie tym razem. Albo wyglądała znudzona przez okno, albo rzucała zgryźliwe uwagi pod adresem panny Stoneham. Parę dni temu markizowi wydało się, że zaprzyjaźniły się z Adelą, ale to już chyba minęło. Lysander pomyślał, że zachowanie Oriany jest co najmniej nie na miejscu. Rzadko zwracała uwagę na Dianę i Gilesa, była nadmiernie opiekuńcza w stosunku do Arabelli, gdy sobie o niej przypomniała, a niegrzeczna w stosunku do panny Stoneham. Jedynymi, wobec których zachowywała się bez zarzutu, pozostali państwo Fabianowie oraz lady Helena. Oto prawdziwa dama, pomyślał Lysander, obserwując Clemency, jak z taktem włącza Dianę do rozmowy, uśmiecha się uprzejmie do wszystkich i każdemu poświęca uwagę. Zastanawiał się, dlaczego nie uderzyło go to przedtem. Od czasu ostatniej rozmowy z kuzynką Anne Clemency spędzała kolejne wieczory, zastanawiając się usilnie, co zrobić w związku z ogłoszeniem pana Jamesona. Naturalnie, kuzynka Anne zachęcała ją, by jak najszybciej dała mu odpowiedź. Niestety, dziewczyna nie miała pewności, jak dalece kuzynka okaże się wobec niej lojalna. Czy nie będzie uważała za stosowne sarna zareagować, jeśli Clemency tego nie zrobi? Od ucieczki z domu sprawy tak bardzo się skomplikowa¬ły, że sama już nie wiedziała, czego właściwie chce. Po pierwsze, martwił ją markiz. W istocie, początkowo uciekła od niego. Teraz oddałaby wszystko, żeby to cofnąć. Kochała go, poza tym lubiła i szanowała lady Helenę i bardzo spodobała się jej Arabella. Była pewna, że czułaby się dobrze w Candover Court. Mogła tu zrobić mnóstwo rzeczy. Wiedziała, że poradziłaby sobie i że ta praca sprawiłaby jej wiele radości. Ale jeśli ma zostać panią Candover Court, markiz musi dowiedzieć się prawdy. Czy będzie w stanie powiedzieć mu o tym? Nie można tego odwlekać. Posiadłość zostanie sprzedana najdalej za kilka miesięcy. Nie ma sensu liczyć na to, że czas złagodzi gniew markiza, bo wtedy może już być za późno. Nie bez racji poczuje się oszukany. Clemency wzdrygnęła się. Nie chciała nikogo zwodzić, lecz dziwnym trafem jedno prowadziło do drugiego. Jeśli nawet ją poślubi, będzie musiała uznać, że dla niego to małżeństwo z rozsądku. Brunetki o obfitych kształtach - oto co go naprawdę interesuje. Czy zdoła żyć z mężczyzną, który jej nie kocha, nawet jeśli stanie się bardziej uprzejmy niż na początku? Clemency podejrzewała, że byłby to szczególny rodzaj tortur. A może, pomyślała z nadzieją, w końcu ją pokocha albo przynajmniej polubi, jeśli puści w niepamięć okoliczności zawarcia ich małżeństwa? Usiadła na brzegu łóżka i ostrożnie wyrwała kartkę z jednego z zeszytów Arabelli. Znalazła ołówek i po kilku próbach udało się jej skreślić kilka zdań.