wpakował, Danny. Nie rozumiesz? Manipulował tobą. A teraz powiedz mi, kto to jest. Proszę

czas pokaże, a w tym momencie Glenda najwyraźniej nie chciała o tym mówić. 233 - Albert poznał cię piętnaście lat temu przy okazji sprawy Sancheza - powiedziała energicznie. - Właśnie, już wcześniej jedno z jego dochodzeń oceniono bardzo słabo, ale dopiero sprawa Sancheza położyła kres jego karierze. Montgomery walczył z miejscową policją, uznał Sancheza za samot¬ nika, ale stracił wiarygodność dopiero wtedy, gdy ty się zjawiłeś, rozszyfro¬ wałeś działania Sancheza jako wspólną robotę z kimś innym i rozwiązałeś sprawę. Trzy tygodnie później żona odeszła od Alberta, zabierając dwójki ich dzieci. Nie wygląda na to, żeby szczególnie lubili weekendowe odwie¬ dziny. - Pasuje do tego - powiedział ochrypłym głosem. - Okoliczności pasują do niego - powiedziała Glenda. - Przyjrzyjmy się mu. W aktach zapisano, że jego iloraz inteligencji wynosi sto trzydzieści czyli całkiem przyzwoicie. Problem tkwi w wykonaniu. Jak to się nazywa w dzisiejszych czasach? Dlaczego idiota może prowadzić dobrze prosperu¬ jącą firmę, a geniusz nawet nie potrafi znaleźć swoich skarpetek? - Chodzi o EQ, czyli iloraz inteligencji emocjonalnej. - Inteligencja emocjonalna - powtórzyła Glenda, wywracając oczami. http://www.betondekoracyjny.net.pl/media/ się stało, procedura standardowa oznaczałaby sprawdzenie twoich znajomych, jak też ludzi związanych z wcześniejszymi sprawami. To nie byłoby łatwe, ale z pewnością dalibyśmy sobie radę. A teraz informacje o tobie posiada całe mnóstwo więźniów. Może cię namierzyć jakiś neonazista, który nienawidzi agentów federalnych, gangster, który chce wyrobić sobie opinię twardziela, albo psychopata, który po prostu się nudzi. Gdyby teraz coś ci się stało, zasięg poszukiwań musiałby być o wiele większy. Bez względu na liczbę zaangażowanych agentów, nigdy nie bylibyśmy w stanie sporządzić takiego wielkiego spisu podejrzanych. Szczerze mówiąc, facet wymyślił sobie sprytną strategię. - To jest poważna sprawa - oznajmił ponownie Everett. Quincy dobrze o tym wiedział. Przecież to na niego polował jakiś myśliwy. Glenda przekartkowała akta zebrane przez Quincy'ego.

– Podszedł do drzwi werandy, zanim mnie zobaczył. I wtedy... uśmiechnął się, jakby zapowiadała się jeszcze lepsza zabawa, niż oczekiwał. Otworzył. Strzeliłam mu w pierś z bliskiej odległości. I wiesz co? Umarł z tym samym cholernym uśmiechem na twarzy. – Dlaczego nie wezwałaś policji, Rainie? Mogłaś powiedzieć, że się broniłaś. – Byłam dzieciakiem. Nie znałam kodeksu karnego. Słuchałam tylko swojego serca, a ono mówiło mi, że to nie była samoobrona. Ten drań skrzywdził mnie. Odebrał mi matkę. I Sprawdź Everett nie miałby wyjścia. Musiałby cię wezwać. Poza tym oskarżenia ze strony Alberta i ten nieszczęsny papier sprawił, że przestałam ci ufać. Wtedy rozpoczął się drugi akt. - Miałaś zginąć. - W twoim domu, z najnowocześniejszym systemem alarmowym, do którego ty znałeś dostęp. Jakby tego było mało, na łuskach pocisków wystrzelonych przez Alberta znaleziono twoje odciski palców. To by znaczyło, że Albert dobrał się do twojej amunicji podczas jednej z wizyt w domu. - Co?! - Był tak zaskoczony, że zapomniał się na chwilę i wykrzyknął: - Sukinsyn! Glenda zmarszczyła brwi. - Nie możesz tego powiedzieć - stwierdziła surowo. - Przykro mi - odparł natychmiast.