gubernialnej statystyki, że na wyspach nigdy nie zdarzają się przestępstwa ani żadnego

– Gdzieś ty mnie przywiozła? – Agent znalazł wejście do swojego apartamentu i wsunął klucz do zamka. – Miejscowy koloryt – odparła Rainie. – Tylko turyści zatrzymują się w motelu numer 6. – A nie mógłbym być po prostu turystą? – Oczywiście, że nie. Ginnie jest największą plotkarą w Bakersville... po Walcie, rzecz jasna. Jutro rano przyjdź na śniadanie, pochłoń kilka pełnoziarnistych bułeczek, a będziesz zdumiony, jak dużo się dowiesz. – I jak zdrowo się poczuję – wymamrotał Quincy i pchnął stare drzwi. Rainie przyglądała mu się, gdy kładł podróżną torbę na dużym łóżku. Umieścił komputer na sosnowym stole i rozejrzał się za gniazdkiem telefonicznym. Zapewne były to rytualne czynności, które agent wykonywał już w setkach pokoi hotelowych setce miast i miasteczek. Zajrzał do szafy, wyjął z niej dodatkową poduszkę i starannie powiesił marynarkę na oparciu krzesła. Potem wszedł do miniaturowej łazienki, sprawdził zapas mydła i szamponu. W końcu wrócił do pokoju i obejrzał zamki w drzwiach i oknie. Zabezpieczający okno haczyk wydawał się starszy od samego motelu. Quincy skrzywił się. Stan drzwi ucieszył go w równym stopniu. Pojedynczy, łatwy do zerwania łańcuch. Zasuwa, z którą mógł poradzić sobie dwulatek. – Czy w tej okolicy ktoś ma pojęcie o podstawowych zasadach bezpieczeństwa? – Chciałbyś zniszczyć cały małomiasteczkowy urok? Rada miejska nigdy by się nie zgodziła. Poza tym, jaki idiota okrada agenta federalnego? http://www.budujemy.biz.pl/media/ przez bark, szeroki jak koński grzbiet, i Polina poczuła, że napastnik gdzieś ją niesie. Kołysząc się w takt długich, miarowych kroków, z początku jeszcze próbowała się wyrywać, wydawać krzyki protestu, ale w ciasnym juku za bardzo szarpać się nie było można, a i szanse, by ktoś mógł usłyszeć jęki, zagłuszone kneblem i grubym, workowatym materiałem, były raczej niewielkie. Wkrótce zrobiło jej się źle: od napływu krwi do zwieszonej głowy, od przyprawiającego o mdłości kołysania, a najbardziej – od przeklętej rogoży, niedającej porządnie odetchnąć i na wskroś przesyconej kurzem. Porwana dama usiłowała kichnąć, ale nie mogła – spróbujcie sami, z kneblem w ustach! Najgorsze było, że porywacz miał, zdaje się, zamiar zaciągnąć swoją zdobycz w jakieś nieziemskie dale, na sam kraj świata. Szedł i szedł, ani razu nie odsapnąwszy, i nie było końca tej męczącej podróży. Tracącej przytomność brance zaczęło się majaczyć, że wyspa Kanaan dawno już pozostała w tyle (bo nie było na niej miejsca dla takich niezmierzonych odległości)

Na pokładzie parowca Berdyczowski siedział nastroszony, nieszczęśliwy, otulał się nie dość ciepłym palmestronem z pelerynką (śledztwo miało być tajne, więc porządnego szynelu mundurowego ze sobą nie wziął) i wzdychał, wzdychał. Na cokolwiek padł wzrok urzędnika – stanowczo nic mu się nie podobało. Ani kwaśne fizjonomie pobożnych towarzyszy podróży, ani pochmurne przestrzenie wielkiego jeziora, ani szuranie nóg biegających po statku postnolicych marynarzy. Kapitan zaś był wypisz, wymaluj Sprawdź zbrodni nie ma na świecie... A przecież wiedziałem to zawsze. Po kropelce, rok po roku, ta trucizna się we mnie zbierała. Kiedy zaś wypełniła się czara, kiedy zaczęła się przelewać, oświeciło mnie – już nie wiem, na dobre czy złe. Pewnie na jedno i drugie. Uznałem swoją winę. Była jedna historia, ja ci ją potem opowiem, tylko najpierw o sobie skończę... Poszedłem dla ratowania duszy do klasztoru, ale nie było dla mnie ratunku, bo w klasztorach wiele jest marności. Wtedy postanowiłem tu się dostać, do Pustelni Wasiliskowej. Cztery lata czekałem na swoją kolej, doczekałem się. Teraz już dwa lata tu się ratuję, ale zbawienia wciąż nie mogę dostąpić. Mnie jednemu z tych wszystkich, co się stąd przede mną wynieśli, taka długa próba przypadła – za grzechy moje. A wiesz, jaką mękę w klasztorze przecierpiałem? – Starzec popatrzył powątpiewająco na swoją słuchaczkę, jakby nie mogąc się zdecydować, czy ma powiedzieć, czy nie. – Powiem. Przecież nie jesteś panienką bezrozumną. Cielesność mnie dręczyła. Nieodstępnie, przez wszystkie lata zakonnego życia. Dniem i zwłaszcza nocą. Taka mi się próba dostała za moje sprawki. Mnisi szeptali – nawet nie wiem, skąd wiedzieli –