Mały Książę rozpogodził się i serdecznie pożegnał Badacza Łańcuchów

Popatrzył na nią tak, jakby miał przed sobą przybysza z obcej planety. - Henry śpi, więc nie musisz się nim zajmować. Nie ma potrzeby, żebyś siedziała tu sama. - Chcę dalej żyć po swojemu. Tak, jak mi się podoba. - Czy ty nie rozumiesz, że swoimi kaprysami możesz sprawić komuś przykrość? Służba przygotowała wspaniałą kolację na twoją cześć. Nie pozwolę ci ich obrazić. To bardzo wartościowi ludzie, pozostali lojalni rodzinie pomimo skan¬dalicznego traktowania. Większość z nich służyła jeszcze u mojego wuja. Są uszczęśliwieni powrotem Henry'ego, doceniają twoją troskę o niego, chcą cię godnie powitać, a ty co? Stroisz fochy? Nie znalazła na to odpowiedzi. Bezradnie rozejrzała się dookoła. W olbrzymich lustrach ujrzała odbicie skromnie ubranej dziewczyny na królewskim łożu. - Mark, ja tu nie pasuję. - Ja też. - Akurat! Książę z trudem zachowywał cierpliwość. - Słuchaj, nie możesz przez następne dwadzieścia jeden lat siedzieć zamknięta w tym pokoju i się dąsać. - Przede wszystkim nie mogę siedzieć w twoim zamku. Na pewno znajdzie się tu dla mnie i Henry'ego jakiś domek ogrodnika, czy coś w tym stylu. - Jasne, następca tronu zamieszka w kurnej chacie - skwitował z ironią Mark. - Jeśli jeszcze raz usłyszę frazę „następca tronu"... - Usłyszysz ją jeszcze wiele razy - przerwał jej tonem nie znoszącym sprzeciwu - ponieważ to jest właśnie sedno sprawy. Myślisz, że mnie jest tutaj dobrze? Mam piękną po-siadłość zaledwie kilkanaście kilometrów stąd, w Renouys. Chciałbym dalej tam mieszkać i prowadzić swoje normalne życie, a nie występować w roli panującego. Robię to wyłącznie dlatego, że poczuwam się do odpowiedzialności. - A ja nie? Gdybym się nie poczuwała, nie byłoby mnie tutaj! - Więc skoro już jesteś, bądź konsekwentna do końca. Sprostaj wyzwaniom, zamiast chować się po kątach jak dziecko, tylko dlatego, że boisz się iść na elegancką kolację. Tammy zerwała się na równe nogi, zła jak osa. - Nie boję się! Potrafię się zachować wśród takich jak ty, nie myśl sobie. - Tak? To czemu nie chcesz do nas zejść? http://www.catering-dietetyczny.net.pl - Powiesz mi, co było w tym liście? A on znowu swoje! Z gniewem obróciła się ku niemu, gotowa do kolejnego starcia, lecz Mark uniósł ręce w po¬kojowym geście. - Może najpierw coś zjedzmy? - zaproponował. - Mu¬sisz być głodna. - Sięgnął po leżącą przy telefonie kartę. - Na co masz ochotę? - Mamy zjeść kolację tutaj, pamiętaj. - Oczywiście. Inaczej zawołasz tych osiłków, a oni wywloką mnie stąd za kołnierz, przez co pogwałcą prawo mię¬dzynarodowe. Nie mogę do tego dopuścić. Jestem zdany na twoją łaskę i niełaskę. - Posłał jej rozbrajający uśmiech. Tammy cofnęła się o krok. - Coś mi to za pięknie brzmi... - Możesz mi zaufać - powiedział cicho. Przez długą chwilę patrzyli sobie prosto w oczy. - Dobrze, zamówmy kolację - zdecydowała w końcu. - Tylko żadnych żabich udek! - Ani steku z kangura - uzupełnił z udawaną powagą Mark. - Zgoda. - Widzisz, jak świetnie się dogadujemy? - ucieszył się. Kolacja przez jakiś czas przebiegała w milczeniu Wróćmy do kwestii listu - zaproponował w końcu Mark, dolewając wina.

- Wyobraź sobie, że tak. Nawet mam w tym spore do¬ świadczenie. - Mocno w to wątpię. - Ty wątpisz w moją zdolność do zaopiekowania się Henrym, a ja w twoją. Jak widać, dobrana z nas para. Nie, te słowne utarczki nie zaprowadzą donikąd. - Posłuchaj, naprawdę powinniśmy spokojnie porozma¬wiać. Zostań na noc w hotelu, dobrze? Ja zapłacę. Wszystko się w niej zagotowało, ale jakoś się pohamowała. - Ooo! - powiedziała z udanym zachwytem. - W tym hotelu? Naprawdę? I dostanę loże z baldachimem, a obsłu¬ga będzie mi się kłaniać? Sprawdź zawieszone na ścianach, porozrzucane na podłodze. Gdziekolwiek się spojrzało, wszędzie wzrok natrafiał na maskę. Mieszkańcem tej planety była istota zwana powszechnie Maską, której prawdziwego oblicza nikt nie znał. Każdy, kto odwiedził tę planetę, poznał jedynie kilkadziesiąt lub kilkaset obliczy Maski, co nie zawsze było czymś przyjemnym. Gołąb zapewniał, że gdy rozmawiał z Maską, zmieniała ona swoje oblicze po każdym wypowiedzianym zdaniu. Początkowo wydawało mu się to nawet zabawne, lecz z czasem stawało się czymś coraz bardziej irytującym i przykrym. Swą opowieść Gołąb Podróżnik zakończył słowami: - Maska długo nie chciała się zgodzić na pokazanie prawdziwej twarzy. Zgodziła się dopiero wtedy, kiedy przyrzekłem spojrzeć w Lustro Prawdy i odpowiedzieć na jedno pytanie. Brzmiało ono: "Co trzeba zrobić, aby być sobą?"... Najpierw jednak musiałem spojrzeć w Lustro Prawdy. Było to wielkie naczynie z wodą, bardzo podobne do twojego wulkanu, które ukazywało prawdziwe oblicze tego, kto w nie spojrzał. Nie ukrywam, iż zerknąłem w nie trochę niepewnie, ale zobaczyłem tylko siebie, zwykłego gołębia. Maska stała przy mnie i dłonią zburzyła wodę. Kiedy Lustro Prawdy