- To kto będzie matkował Henry'emu? - Zapewnię mu najlepsze opiekunki, zaręczam pani. - O tym to ja zdecyduję - odpaliła. - Bez mojej zgody nie może pan nic zrobić. Miała go w garści. A wydawało mu się, że to będzie takie proste - zabrać dziecko i wracać. - Jeżeli zacznie pani robić mi trudności w zabraniu chłopca do domu, wystąpię o przeniesienie prawa do opieki na mnie - zagroził. - Z łatwością je uzyskam, ponieważ do tej pory nie wywiązywała się pani ze swoich obowiązków wobec siostrzeńca. - I na pewno z łatwością uda się panu uzyskać je już jutro - skwitowała ironicznie. - Życzę powodzenia. Mark z trudem panował nad sobą. Najpierw przez całe miesiące nikt się dzieckiem nie interesuje, a teraz, gdy on chce mu zapewnić wszystko, co najlepsze, nagle jakaś obca kobieta zaczyna stroić fochy! - Zaledwie piętnaście minut temu nic pani nie wie¬działa o jego istnieniu - przypomniał chłodno. - Nie ma żadnego powodu, dla którego mogłoby pani zależeć na tym dziecku. - Jest jeden. Najważniejszy. To moja rodzina. - Z de¬terminacją podeszła do limuzyny, otworzyła przednie drzwi, rzuciła plecak na podłogę i zajęła miejsce obok szofera. - Henry może mnie potrzebować. Najpierw muszę go zobaczyć, bez tego niczego nie podpiszę. Albo więc zawiezie mnie pan do Sydney, albo złapię okazję. Co pan woli? Podróż przebiegała w napiętym milczeniu. Mark nie posiadał się ze zdumienia. Jakim cudem ktoś może tak po prostu wziąć swoje rzeczy i ruszyć w drogę? Wszystkie znane mu kobiety potrzebowałyby kilku godzin, żeby się spakować, o czasie potrzebnym na podjęcie decyzji nie wspominając. Tammy zachowywała się tak, jakby miała w plecaku wszystko, co jej do życia potrzebne. - Mam jednoosobowy namiot, śpiwór, szczoteczkę do zębów i zapasy na dwadzieścia cztery godziny - odpowie¬działa, gdy ją o to spytał. - To mi wystarczy. - Owszem, w buszu, ale w Sydney? Rozbije pani na¬miot w parku? Posłała mu miażdżące spojrzenie. - Wynajmę pokój w hotelu. Dam sobie radę. Proszę mnie tylko zawieźć do mojego siostrzeńca – powiedziała zimno i ponownie odwróciła się do niego plecami. Mark już wiedział, czym ją przekona. Pieniędzmi. Z pewnością liczyła się z każdym groszem, więc nie po¬gardzi okrągłą sumką. Jej siostra wyszła za mąż dla pie¬niędzy, ich matka uwielbiała luksusy - to musiało być u nich rodzinne. Oczywiście, nie mógł zaproponować pie¬niędzy teraz, kiedy kipiała złością, bo cisnęłaby mu je w twarz. Poczeka, pokaże jej dziecko, uświadomi, ile ko¬sztuje odpowiednie wychowanie i staranne wykształcenie, a wtedy sama dojdzie do wniosku, że nie stać jej na za¬trzymanie siostrzeńca w Australii. Miał na to jeden wieczór i jedną noc. Nie mógł odkładać powrotu do kraju. Przedłużenie wy¬jazdu nawet o jeden dzień miałoby katastrofalne skutki. Wszystko poszłoby zgodnie z jego planem, gdyby Lara nie wykazała się przebiegłością, o jaką jej nie podejrzewał. Nie dość, że wysłała synka do swojej ojczyzny, to jeszcze po¬starała się o odpowiedni wpis do dokumentów, dzięki czemu Henry miał teraz podwójne obywatelstwo. I koszmarną ciot¬kę, która robiła nieprzewidziane trudności. - Kto się nim zajmuje? - rzuciła Tammy, nie racząc na¬wet spojrzeć na księcia. - Już pani mówiłem. Niania. http://www.dentaltechnics.pl/media/ Mały Książę uśmiechnął się i znowu delikatnieją pocałował. Odwzajemniła najpiękniej, jak umiała... Mały Książę długo opowiadał swoje wrażenia z pobytu u Badacza Łańcuchów. Posłuchał rady Róży i napisał list do Pijaka. Zachęcał go, by natychmiast wyruszył w podróż. Zaprosił też Pijaka do siebie, gdyż miał dla niego mały upominek. Niezwykłe umiejętności Róży sprawiły, że list Małego Księcia szybko dotarł do adresata. Kiedy Pijak się zjawił, Mały Książę przywitał go i wręczył maleńkie ziarenko. Widząc pytające spojrzenie Pijaka, Mały Książę wyjaśnił: - Zaraz po przywitaniu z Badaczem Łańcuchów niepostrzeżenie zasadź to ziarenko. Następnego dnia rano... To miała też być niespodzianka dla ciebie, ale powiem ci już teraz. Otrzymałem to ziarenko od mojego Uśmiechu Zachodzącego Słońca - mówiąc to Mały Książę wskazał na Różę - specjalnie dla ciebie. Jeśli je zasadzisz wieczorem, to rano Badacz Łańcuchów nie tylko odzyska swoje Światło Księżyca, ale nawet nie będzie pamiętał, że kiedykolwiek je utracił, bo wszystkie jego przykre wspomnienia znikną... Pijak był tak wzruszony, że nie mógł nic powiedzieć. Przytulił więc tylko Małego Księcia mocno do siebie, po czym rękawem otarł łzy i wyruszył - z tajemniczą pomocą Róży - w dalszą podróż.
- Każdy coś ma i jeśli zechce, może się tym podzielić... Bankier zniecierpliwiony machnął ręką - Mnie nie jest potrzebny każdy. Zaprzyjaźnię się jedynie z kimś, do kogo należą chmury. Słyszałem, że jest ktoś taki. - Dlaczego? - spytał zdziwiony Mały Książę. - Jak to dlaczego? Wreszcie mógłbym posiadać te gwiazdy, których wciąż Sprawdź Nieoczekiwanie Motyl sfrunął z Róży. Usiadł na szalu Małego Księcia i mówił swym niezmiennie uwodzicielskim głosem: - Jesteś bardzo pięknym kwiatem. Nie spotkałem dotąd kwiatu tak pięknego jak ty, o tak cudownych płatkach, o tak niezwykłym zapachu i tak wspaniałym nektarze... Mały Książę był zdumiony. Motyl uznał za kwiat jego szal! Zaskoczony przysunął się do Róży i cicho ją poprosił: - Czy mogłabyś na chwilę stać się kilkoma różnymi kwiatami? Bardzo cię o to proszę. Tylko na chwilę... Róża, choć bez entuzjazmu, zgodziła się: - Skoro prosisz... dobrze - i w mgnieniu oka przeistoczyła się w kilka różnobarwnych kwiatów skupionych wokół dotąd samotnej Róży. Motyl przefrunął z szala na pierwszy z brzegu kwiat, delikatnie na nim usiadł i znowu uwodzicielsko szeptał: - Jesteś bardzo pięknym kwiatem. Nie spotkałem dotąd... Podobnie było, kiedy usiadł na następnym kwiecie. W tym jednak