- Zdaj się na mnie. Ale musisz dać mi słowo, Rose, że jeśli Robert poprosi cię o rękę,

- Właśnie usiłuję sobie przypomnieć, czy w ogóle o tobie wspomniałyśmy. Lucien uniósł brew i posłał jej zmysłowy uśmiech. - Trudno mi uwierzyć, że moje imię ani razu nie pojawiło się w rozmowie. Och, mogłaby tak siedzieć i patrzyć na niego przez cały dzień. Natychmiast skarciła się za tę myśl. Z doświadczenia wiedziała, że lepiej nie wpatrywać się w Luciena Balfoura. - Czerwienisz się - stwierdził, wpijając w nią oczy. - Nie musisz mi tego mówić. Sama wiem. Można się rumienić z różnych powodów. Czy ty zawsze potrafisz nad sobą zapanować? Wybuchnął śmiechem. - Z wiekiem coraz lepiej sobie radzę, choć różnie bywa. Uprzedzam jednak, że ten temat może się okazać niebezpieczny. Ukłuła się igłą w palec. - Jesteś nieznośny. - A ty bardzo podniecająca. - Uśmiechnął się szeroko. - Powiesz mi wreszcie, o czym rozmawiałyście z Rosę, czy będziemy się kochać? Doskonale zdawała sobie sprawę, że jego siła perswazji przewyższa jej siłę woli, zwłaszcza jeśli pragnęła tego samego co on. - Jest ci bardzo wdzięczna. Czego się spodziewałeś? - Nie rób ze mnie łajdaka. Rose powiedziała mi co najmniej z tuzin razy, że nie chce za mnie wyjść. Tak się szczęśliwie złożyło, że pojednanie z Robertem leżało zarówno w jej, http://www.dentysta-krakow.net.pl zabiłam. - Lex, nawet tak nie mów! - Wiesz, że to prawda. Nawet jeśli nie obwiniają mnie o jego śmierć, z pewnością bardzo lubią o tym rozmawiać. - Chyba zdajesz sobie sprawę, że twoja nowa praca nie powstrzyma ich przed plotkowaniem. Alexandra otworzyła drzwi sypialni i skinęła na dwóch lokajów czekających w holu. Mężczyźni podnieśli ciężki kufer i ruszyli w dół po schodach. Zostało tylko pudlo na kapelusze i walizeczka z drobiazgami. Zamknęła ją z westchnieniem. To był cały jej dobytek. - Lex, wiem, że mnie słyszałaś. - Przyjaciółka patrzyła na nią z troską w fiołkowych oczach. - Czy Kilcairn wie o twojej ostatniej posadzie? - Tak. Wcale się nie przejął. - Cóż, nie dziwię się. Jego reputacja jest dużo gorsza niż twoja. On, zdaje się, lubi

Ogarnęło go przerażenie na myśl o tym, co mogło się stać. Gdyby Lily Pierron nie pojawiła się w krytycznym momencie na pustej drodze, albo gdyby jechała szybciej, prawdopodobnie już by nie żył. A potem - mogła przecież wezwać policję. Otrząsnął się, jakby chciał odpędzić złe myśli i uspokoić rozdygotane serce. Od dzisiaj jest zdany na samego siebie, dzień po dniu będzie musiał walczyć o przetrwanie. Nie może oglądać się wstecz, rozpamiętywać minionych spraw, zastanawiać się, co by było gdyby. Powinien zatroszczyć się o własną przyszłość, cieszyć się, że jest bezpieczny i wreszcie wolny. Usiadł i jęknął z bólu. Lekarz ostrzegał go, że ranek będzie ciężki. Przy najdrobniejszym ruchu całe ciało przeszywał nieznośny ból, jakby wpadł pod ogromnego tira, a nie pod starego mercedesa. Opuścił powoli nogi na podłogę. Na oparciu kanapy czekały wyprane, starannie złożone dżinsy i bawełnianą koszulka. Na niej niewielkie małe białe pudełeczko i kilka zmiętych banknotów. Jego torba. Zostawił ją w samochodzie Ricka! Sprawdź Zamknęła drzwi sypialni, skąd szybko uciekało chłodne powietrze. - Witaj, kochanie. Jak minął dzień? - W porządku. - Santos założył łańcuch w drzwiach. - Przyniosłem sandwicze. - Świetnie, bo umieram z głodu. Chodź, zjemy w moim pokoju. Gorąco dzisiaj jak w piekle. Zasiedli na podłodze i zabrali się do jedzenia. Victor pałaszował z apetytem, ale nie spuszczał oka z matki. Pół Indianka - jak sama przypuszczała, z plemienia Cheronee - pół Meksykanka, miała ciemne włosy, ciemne oczy i egzotyczną twarz o wysoko podniesionych kościach policzkowych. Odkąd pamiętał, zawsze widział lgnące do niej spojrzenia mężczyzn, kiedy wychodzili razem na miasto - matka w dżinsach, uczesana w koński ogon, bez makijażu. Był do niej podobny, tak mówili wszyscy znajomi. Ilekroć spoglądał w lustro, dziękował Bogu za to podobieństwo. Nie zniósłby, gdyby każdego ranka, patrząc na swoje odbicie, musiał przypominać sobie Willy’ego Smitha. - Dzwoniła dzisiaj pani Rosewood. No tak, pomyślał, nowa szkolna psycholożka, następna naprawiaczka świata. - Wspaniale. Tylko jej nam jeszcze brakowało. - W przyszłym tygodniu zaczynasz szkołę. Musimy zrobić zakupy. - Matka odłożyła sandwicza i wytarła usta serwetką. Zesztywniał. Wiedział, co to oznacza. Dzisiaj, jutro albo pojutrze matka przyprowadzi „przyjaciela”. Nagle znajdą się pieniądze na ubranie, na wizyty u lekarza, na książki. Nienawidził tego.