zainteresowania Justina, jak mógłby się zmieniać, rosnąc. Kupowała

na jego twarzy Milla najbardziej bała się czego innego: że na tej twarzy zobaczy również pożądanie. Oswobodziła rękę i zaczęła po kobiecemu doprowadzać się do porządku: odgarniać kosmyki włosów z twarzy poprawiać sukienkę, osuszać oczy, usuwając rozmazany tusz do rzęs. - Uśmiecham się czasem - odparł, jakby zdziwiony, że tak ją to zaskoczyło. - Kiedy? an43 187 - Nie wiem, nie prowadzę zapisków. Czasami nawet się śmieję. - Śmiałeś się już w tym roku? Chciał coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnował. - Chyba nie - wzruszył ramionami, kąciki jego ust znów powędrowały w górę. - Uderzyłaś mnie torebką. - Przepraszam - powiedziała. - Byłam taka wystraszona, puściły mi nerwy Coś ci zrobiłam? - Żartujesz. - No... nie wiem. Przecież walnęłam cię w głowę. http://www.dobra-medycyna.info.pl/media/ Isaac spędzał coraz więcej czasu w mieście, pijąc i łajdacząc się. Wracał do domu pijany i przechwalał się swoimi 16 podbojami. Mówił, że porządne białe kobiety cieszą się, że idą z nim do łóżka i nie leżą sztywno jak boskie figury. Potem zaczynał wrzeszczeć, aż w końcu zaciągał żonę do sypialni albo rzucał na kanapę. Gdy wracał, w małym domu zawsze panowała ciężka atmosfera. Ale tylko raz posunął się do tego, że pobił córkę. Miała wtedy pięć lat i przez nieuwagę rozlała wiadro mleka, które miało być odstawione na śmietanę. Sunny goniła kota, potknęła się i wpadła na odrapany stary stół, na którym stało naczynie. Chciała złapać wiadro, ale nie zdążyła. Mleko, niczym fala oceanu, wylało się z chlupotem na porysowane linoleum i rozlało się na wszystkie strony. Ojciec palił papierosa w pokoju stołowym i czytał magazyn łowiecki. Usłyszał hałas i jęk dziecka. Był w paskudnym nastroju, bo zdechła mu krowa. Zaklął, gdy zobaczył bałagan na podłodze. - Ty mała fujaro! Co ty sobie, do cholery, wyobrażasz? - Przepraszam, tatusiu. - Przepraszanie nic nie zmieni. Pieniądze za masło i śmietanę przepadły! Na Boga, sprzątaj to! - wrzeszczał, wyciągając butelkę whisky, którą trzymał w kredensie nad zlewem. Na twarzy miał czerwone plamy. Wyrzucił papierosa do zlewu i nalał alkoholu do szklanki. Malutka Sunny wzięła szmatę, ale tylko rozmazała mleko po podłodze. - Do diabła, dziewucho, jesteś taka sama jak twoja matka. To przez tą indiańską krew, która w tobie płynie. - Poszedł na ganek i wziął mopa. - Zacznij od nowa. - Rzucił szczotkę w jej stronę. Ledwie złapała drewniany kij małymi paluszkami. - I zrób to porządnie. Nieźle mnie dzisiaj kosztowałaś. Sunny cała się trzęsła. Potarła mopem podłogę, ale szczotka była sucha i mleko rozmazywało się, spływało pod stół i między stare porysowane klepki. - Czy ty nic nie umiesz? - wrzasnął Isaac, klnąc na głupotę córki. - Tatusiu, staram się. - Łzy popłynęły jej po policzkach. - Więc staraj się bardziej! - Opróżnił szklankę bursztynowego płynu. Na jego twarzy malowała się czysta nienawiść. - Nie powinienem był się z nią żenić. Ale była w ciąży i myślałem, że będziesz chłopcem. - Jego usta wykrzywiły się w grymasie. - A ty jesteś dziewczyną i w dodatku niezdarą. Podłogi nawet nie umiesz zetrzeć! Lepiej się tego naucz, Sunny, bo tylko do tego się nadajesz. Babska robota. Dla Indianki. Jezu, ale ja byłem głupi, że się z nią ożeniłem! - Wlał w siebie resztę wódki, a Sunny zagryzła wargi, żeby powstrzymać łzy, które napłynęły jej do oczu. Ojciec nigdy nie zwracał się do niej tak surowo. Wiele razy przeklinał swoją żonę za to, że była taka piękna, że zaciągnęła go do ołtarza, że okazała się bezpłodna i nie mieli więcej dzieci. Sunny słyszała ich kłótnie. Ojciec przysięgał, że matka chciała tego jeszcze przed ślubem, a Lily krzyczała, że ją zgwałcił i ożenił się z nią tylko dlatego, żeby jej ojcu nie pękło serce. Kłótnie były straszne i gwałtowne. Sunny kuliła się w łóżeczku i zatykała uszy rączkami. Czuła się tak, jakby to ona była przyczyną wszystkich nieszczęść w domu. Ojciec jej nie chciał, a matka, chociaż kochała córkę, była zmuszona żyć z mężczyzną, do którego czuła wstręt. Sunny z trudem przełknęła ślinę, bo zaschło jej w gardle. Jeszcze raz przesunęła mopem, a ojciec, widząc jej daremne wysiłki, zaczął się śmiać złośliwie, jak zawsze, gdy mama mu się sprzeciwiała. - Jesteś do niczego. - Pokiwał głową. Kot zeskoczył z parapetu i zaczął rozmazywać mleczną rzekę. Isaac zaklął po nosem i z całej siły kopnął kota. - Nie! - krzyknęła Sunny. Kociak, miaucząc rozpaczliwie, poleciał nad stołem i uderzył o ścianę. Piszcząc i jęcząc opadał za furkoczącą lodówkę. Isaac odwrócił się do córki, która rzuciła szczotkę i chciała dobiec do zwierzaka. - Dokąd się wybierasz? - Kiciuś... Złapał ją za kołnierzyk sukienki. - Nic mu nie będzie - warknął. Jego oddech był gorący od whisky i dymu. - Rób, co ci kazałem i sprzątnij ten bałagan albo cię zleję, słyszysz? - Nie! - krzyknęła, a on uśmiechnął się. Sunny usiłowała się wyrwać, ale jej bose stopy ślizgały się na mokrym linoleum. Ojciec jej nie puszczał. Trzymając ją za kołnierz, powoli zaczął odpinać pasek. - Nie, tato, nie! - krzyczała Sunny. - Czas, żebyś się dowiedziała, gdzie jest twoje miejsce. Odwróć się! Drżała. Do oczu napłynęły jej łzy. - Proszę, nie... - Wierz mi, dziewczyno, to będzie mnie bolało bardziej niż ciebie. Wyciągnął pasek ze spodni. Sunny zauważyła w jego ciemnych oczach złe błyski. Pod wąsami zebrała mu się ślina. Nagle... Sunny zobaczyła, że ojciec upada na ziemię, trzymając się za klatkę piersiową wywracając oczami. Jego skóra posiniała. Nad nim stała matka. Nie kwapiła się, żeby sięgnąć po telefon, chociaż Isaac nie mógł złapać oddechu. Przeklinał ją i krzyczał, żeby wezwała pogotowie. Widzenie było tak realne, że Sunny przypomniała sobie, gdzie jest, gdy poczuła uderzenie pasa. Krzyknęła głośno i wizja zniknęła w przypływie bólu. Ugięły się pod 17 nią kolana, ale ojciec postawił ją na nogi. - Nie bij mnie! Znowu dostała pasem. Poczuła potworny ból. - Tatusiu, nie! - Szlochała i błagała, ale nie chciał jej puścić. - Nareszcie oberwiesz! Podniósł prawą rękę, ale zamarła w powietrzu, bo otworzyły się szklane drzwi. Jego dłoń głucho uderzyła o ścianę. Do domu wpadła Lily z wiadrem fasoli z ogrodu w jednej ręce i nożem rzeźniczym w drugiej. Była wściekła. Ciemne oczy błyszczały ze złości. - Puść ją. - Lily ledwie poruszyła wargami. Nozdrza drżały jej od tłumionej furii. Isaac prychnął. - Nie będziesz mi grozić, Indianko. - Puść ją. - Lily zacisnęła usta. Wpatrywała się w niego z taką nienawiścią, że Sunny była przerażona zachowaniem obojga rodziców, chociaż to ojciec cały czas trzymał ją tak mocno, że ledwie mogła oddychać. - Ona mnie nie słucha. Uczę ją posłuszeństwa. - A ja cię tak nauczę, że już nigdy nie zrobisz jej krzywdy. Roześmiał się, ale nieco rozluźnił uścisk. Sunny odwróciła się. Mogła swobodnie poruszać nogami. Wywinęła się ojcu z rąk, ale poślizgnęła się i upadła twarzą na lepką podłogę. Isaac wyładował złość na żonie. - Zapłacisz mi za to, Indianko. - To, jak mnie traktujesz nie ma nic wspólnego z nią. - Wiadro wyślizgnęło się Lily z rąk. Długa błękitna fasola rozsypała się po brudnej podłodze. Ciemne palce matki ściskały nóż. - Zabiję cię. - Usta ojca wykrzywiły się w złowieszczym uśmiechu. - I co ona wtedy zrobi, co? - Wskazał kciukiem na córkę. - Będzie musiała zająć się tym, co ty, prawda? Odwalać brudną robotę. Ja się ożenię z miłą białą kobietą. Młodą, która będzie robić to, co jej każę i urodzi mi synów, a twój dzieciak będzie naszym małym niewolnikiem. Lily chwyciła nóż obiema rękami, zaciskając długie palce na kościanej rękojeści. Patrzyła na niego zimnym wzrokiem. Zaczęła powtarzać indiańskie słowa, których Sunny nie rozumiała. Z twarzy Isaaka zniknął głupkowaty uśmiech. Cofnął się o krok i upuścił pasek. Sprzączka uderzyła o podłogę. Dziwna litania trwała. Sunny wyciągnęła rękę i podniosła wstrętny stary pasek. - Nie rzucaj na mnie swoich indiańskich przekleństw - wymamrotał Isaac, odsuwając się od żony. Potknął się o krzesło. Słowa płynęły dalej. Były ciche i łagodne. Toczyły się jak głaz ze wzgórza. - Na miłość boską! Kobieto, co ty mi robisz? Isaakiem szarpnęło do tyłu, jakby pchnęła go niewidzialna siła. Zachwiał się na nogach. Jęknął przeraźliwie i złapał się za klatkę piersiową. - O Boże - wyszeptał. - Słodki Jezu, ona zwariowała. Ratuj mnie. - Kolana ugięły się pod nim i upadł na zalaną mlekiem podłogę. Miał siną twarz. Trzymał się za serce. - Zadzwoń po pogotowie! - wystękał, ale Lily, nie przerywając litanii, cofnęła się o krok. Bosymi stopami rozdeptała fasolę. Trzymała w górze nóż i zawodziła rytmicznie. - Sunny, pomóż mi! - krzyknął Isaac. - Cholera, pomóż mi! Nie mogła tak stać i patrzeć jak ojciec umiera. Podbiegła do telefonu i wykręciła numer. - Mój tatuś umiera - krzyknęła do słuchawki. - Proszę! Pomóżcie nam! - szlochała tak, że ledwie można było ją zrozumieć. - Mój tatuś umiera! Lily nie zrobiła nic, żeby ją powstrzymać, ale też nie pomogła jej. Przyglądała się walczącemu o życie mężowi. - Przeklęłaś mnie! Gdy przyjechała czerwona karetka na sygnale z ochotnikami ze straży pożarnej, Isaac już nie żył. Reanimacja nic nie pomogła. - Miał słabe serce - powiedziała spokojnie Lily, nawet nie udając żalu. Mocno przytulała Sunny. - Ale dzisiaj bardzo się zdenerwował. Stracił krowę i cielaka. Wrócił do domu i wściekł się na Sunny, bo rozlała mleko. Byłam w ogrodzie i zbierałam fasolę, kiedy dostał ataku. Zadzwoniłyśmy natychmiast po pogotowie. Nie dało się go uratować. - Tak było? - spytał Sunny wysoki, szczupły mężczyzna, który palił papierosa. Zapłakana dziewczynka pokiwała głową, choć wiedziała, że to kłamstwo. Myślała, że za karę padnie trupem albo Bóg uczyni ją niemową. Skłamała, bo inaczej matka poszłaby do więzienia, a ona zostałaby sama. Lily nie zmieniła swojej wersji. Trzy dni później Isaac Roshak został pochowany w grobowcu rodzinnym. Sunny nigdy nie zapomniała, Jaką moc miała jej matka. Od tego czasu z szacunkiem traktowała fiolki z proszkiem w szafce matki, swoje wizje i indiańsko-cygańskie pochodzenie. Nie miała wątpliwości, że to matka zabiła ojca. Tak, jakby wbiła magiczny nóż w jego serce. Teraz, czterdzieści lat później, Sunny stała w dusznym baraku, w który można było oddychać jedynie dzięki małemu wiatrakowi. Patrzyła przez okno, jak rozgrzane powietrze drży na tle jodeł. Serce Sunny zaczęto bić 18 mocniej, w skroniach poczuła szum, a po chwili dudnienie. Przytrzymała się oparcia krzesła, żeby nie upaść. Miała wizję, której nie była w stanie zrozumieć przy Belvie. Nie chodziło o córkę Belvy ani o tegoroczne zbiory. Widziała swoich synów. Stali na występie stromej granitowej skały, nadzy jak w dniu narodzin. Ich skóra lśniła w słońcu. Ścieżka była za wąska, żeby po niej chodzić, jednak oni szli. Bardzo powoli próbowali wspiąć się wyżej i pokonać skaliste zbocze. Mieli zakrwawione ręce i stopy, byli spoceni, ale posuwali się do góry. Przystawali i podawali sobie ręce, pomagając sobie nawzajem. O wiele niżej, w dolinie, zobaczyła siebie. Na próżno do nich wołała, żeby zeszli w bezpieczne miejsce. Nie zwracali na nią uwagi. Zmierzali ku niechybnemu końcowi. Ziemia zatrzęsła się i krawędź się rozstąpiła. Sunny z przerażeniem zobaczyła w zwolnionym tempie, że jej synowie z krzykiem spadają, a ich ręce i nogi zanurzają się w gorących płomieniach. - Nie! - usłyszała swój własny głos. Zamrugała oczami i wizja zniknęła. Rozwiała się w dusznym powietrzu baraku. Sunny poczuła mdłości. Opadła na krzesło. Nie mogła się pozbierać po tym, co zobaczyła. Ta przerażająca wizja nawiedziła ją nie po raz pierwszy. Obraz zaczął się pojawiać dwa tygodnie temu. Wkradał się do jej snów i włamywał do podświadomości. Na ścianie przy lodówce wisiał stary kalendarz, który dostała w warsztacie Ala. Sprawdziła umówione i odwołane wizyty. Jej palec zatrzymał się na czwartym. Tego dnia miała pierwszą wizję. Tego dnia Brig dostał pracę u Buchanana. 3 Co ty tu robisz? Słysząc głos Briga, Cassidy mało nie upuściła szczotki, którą czesała zmierzwioną grzywę Remmingtona. Źrebak prychnął, przewrócił oczami i zarzucił łbem. - A jak myślisz? - Czuła, że jej policzki zalewa rumieniec. Obejrzała się przez ramię i spojrzała w oczy, które w półmroku stajni niemal płonęły. - Męczysz konia. - Przecież trzeba go wyczesać - odpowiedziała zgryźliwie i skrzywiła się, bo dotarło do niej, że mówi jak rozpuszczona bogata dziewczynka. - Ja, uch, myślałam, że tak będzie dobrze. - A ja myślałem, że nie chcesz mieć kucyka na pokaz. - Bo nie chcę. - A czy sądzisz, że jemu zależy na tym, żeby mieć wyczesany ogon i grzywę? - Prychnął i potrząsnął głową. - Do diabła, jego obchodzi jedynie to, żeby zrzucić cię z siodła, żeby wyrwać mi się z ręki i wejść na klacze stojące na południowym wybiegu. Powinnaś zobaczyć, jak się popisuje przed damami. - Uśmiechnął się szyderczo i cynicznie. Jego niski głos miał bardzo zmysłowy timbre. - Zachowuje się jak Jed Baker i Bobby Alonzo, gdy w pobliżu pojawia się twoja siostra. - Brig z miną znawcy wspiął się po metalowych szczeblach drabiny na poddasze z sianem. Po kilku sekundach snopy siana zaczęły spadać na betonową podłogę. Cassidy nie chciała, żeby jej przypominał o przyrodniej siostrze. Od prawie dwóch tygodni miała w pamięci rozmowę Angie i Felicity przy basenie i obserwowała, jak Angie wprowadzała w życie swój plan. Była zła, że siostra kręci się przy stajniach, od kiedy pracuje tam Brig, że rozmawia z nim i uśmiecha się do niego. Angie żartowała i usiłowała go oczarować. Cassidy chciała wierzyć, że Brig jest po prostu miły dla córki szefa, ale sądziła, że to jest coś więcej. Reagował na zaloty Angie jak wszyscy mężczyźni w Prosperity. Niedługo się dogadają!... Cassidy oczami wyobraźni widziała dwa lśniące od potu ciała. Gorycz wezbrała w jej sercu. Brig nie zawracał sobie głowy drabiną i zeskoczył z poddasza. Miękko wylądował na nogach. - A co z tobą? - spytała. Brig wyciągnął scyzoryk, pochylił się i przeciął sznurek, którym związane były snopki. - Jak to: co ze mną? - Też się popisujesz przed Angie. Prychnął, podszedł do następnego snopa i przeciął sznurek. Siano się rozsypało. W górę wzbił się tuman kurzu. - Ja się przed nikim nie popisuję, Cass. Tyle powinnaś już wiedzieć. Zabolało ją, że zwrócił się do niej zdrobniale. Jakby była robotnicą. Albo dzieckiem. - Popisujesz się. Jak każdy facet. - Ja nie jestem jak każdy facet. - Prychnął, usiadł okrakiem na balu i patrzył na nią. Ich oczy spotkały się. Wpatrywał się w nią uporczywie. Kąciki ust opadły jej. Na twarzy Briga leniwie pojawił się nieznośny uśmiech. - Myślisz, że jestem napalony na twoją siostrę? - Nie powiedziałam... - Ale to miałaś na myśli - mruknął zdegustowany i zamknął scyzoryk. - Kobiety... - mruknął pod nosem. Zdjął ze ściany widły i zaczął wrzucać siano do boksów. Cassidy wrzuciła zgrzebło i szczotkę do wiadra i wspięła się na bramkę. Remmington zaczął skubać siano, które wrzucił mu Brig. Chłopak zawzięcie wrzucał siano do boksów. Cassidy patrzyła jak się poruszał - powoli i pewnie. Zauważyła, że gdy stawał, pochylał się, przecinał sznurek i wrzucał siano do boksów, jego uda i pośladki napinały się pod wyblakłymi od słońca levisami. Chodził powoli wzdłuż boksów, od czasu do czasu spoglądając na Cassidy, 19 co przyprawiało ją o szybsze bicie serca. Kręciła się w pobliżu i czekała, aż skończy i podejdzie do drzwi. - Wszystko przy nim zrobione? - Brig wskazał głową w stronę boksu Remmingtona, odwieszając widły na hak. - Nie będzie kokardek? Cassidy zatrzęsło ze złości, ale zdołała się opanować. - Dzisiaj nie. Może w niedzielę. Roześmiał się. Wyszli na dwór. Letnie słońce leniwie wędrowało ponad szczytami gór na zachód, a gzy i osy latały nad rozlaną przy żłobach wodą. Dzień był bezwietrzny i Cassidy czuła, że jej ubranie lepi się od potu. - Niedługo będziesz mogła dosiąść swojego konia. - Brig wyjął papierosy z kieszeni. - Chyba już ci mówiłem, że chcę go ujeżdżać powoli. - Powoli? - Tak. Żeby nie złamać w nim ducha. Wytrząsnął jednego camela, spojrzał na zachodzące słońce i wsunął papierosa do ust. - Chcę go dosiąść teraz. Potarł zapałką o podeszwę buta. - Bądź cierpliwa. - Jest mój. - Nie słyszałaś, że cierpliwość jest cnotą? - Uśmiechając się półgębkiem, zapalił papierosa i wpatrywał się w nią przez chmurę dymu. - Problem chyba w tym, że nie pałasz miłością do cnót. Ich oczy znowu się spotkały. Cassidy poczuła, że wszystko jej się kotłuje w środku. - Po prostu chcę jeździć na moim koniu. - I będziesz. W swoim czasie. - Nie mogę czekać wiecznie. - Dwa tygodnie to nie wieczność. - Westchnął ciężko i wypluł tytoń. - Wiesz, Cass, na najlepsze rzeczy w życiu warto poczekać. Przynajmniej tak mówił mój stary, zanim się urwał. Ja go nie znałem, ale Chase często powtarza złote myśli faceta, który doszedł do wniosku, że nie ma ochoty tkwić w jednym miejscu i troszczyć się o dzieci i żonę. - Zaciągnął się papierosem. Zmarszczył czarne brwi. Przyglądał się jodle samotnie rosnącej w rogu wybiegu, ale Cassidy wiedziała, że myślami jest daleko stąd, w dzieciństwie pełnym biedy i bólu. - Moim zdaniem wszystko, co mówił Frank McKenzie to stek bzdur, ale Chase najwyraźniej uważa, że nasz ojciec był bogiem. - Zachichotał bez cienia radości w głosie. - Chase jest optymistą. Myśli, że któregoś dnia będzie tak bogaty, jak twój stary. Że będzie miał dom większy niż wasz. Wyobrażasz sobie? - A dlaczego nie? - zdziwiła się Cassidy. Odwrócił się do niej. Tym razem jego oczy nie błyszczały. Wyrzucił papierosa i zgasił go obcasem. - Bo jest pewna hierarchia. Są ci, którzy mają i ci, którzy nie mają. Chase po prostu nie wie, gdzie jest jego miejsce. Jest marzycielem. - A ty nie? - To strata czasu, Cass. - Zacisnął usta. - Koniec przerwy. - Nagle zdał sobie sprawę z tego, że rozmawia z córką właściciela. - Czas wracać do pracy. - Każdy marzy. - Marzą tylko idioci. Nie mogła się powstrzymać. Wyciągnęła rękę i chwyciła go za ramię, jakby nie chciała, żeby odchodził. Spojrzał na jej dłoń, a potem powoli podniósł głowę. Ich oczy spotkały się. - Musisz... musisz mieć marzenia. - Musiała coś zrobić, żeby rozmowa nie urwała się, żeby intymny nastrój i uczucie mrocznego pożądania, jakie zaczęło się w niej budzić, nie prysły. Usta Briga wykrzywiły się cynicznie. - Wierz mi, nie chciałabyś wiedzieć, o czym marzę - powiedział ledwie słyszalnym szeptem. Cassidy oblizała wargi. - Chcę. Chcę wiedzieć. - Och, Cass, daj spokój. - Delikatnie zdjął jej palce ze swojego ramienia, ale nie spuszczał z niej wzroku. Po raz pierwszy w jego ciemnoniebieskich oczach zobaczyła tajemniczy błysk, głęboko skrywane uczute, iskierkę pożądania. - Wierz mi, im mniej o mnie wiesz, tym lepiej. Po pięciu godzinach naciągania siatki ogrodzeniowej i dwóch godzinach wygarniania gnoju ze stajni dla ciężarnych klaczy Briga bolały wszystkie mięśnie. Śmierdział, źle się czuł i nie mógł się doczekać końca roboty, ale cieszył się, że będzie pracował z narowistym koniem Cassidy. Remmington był uparty i zawzięty, ale powoli się oswajał. Za tydzień będzie na tyle ułożony, że będzie mogła go dosiąść córka Reksa Buchanana. A wtedy może przestanie go zadręczać. Nie przeszkadzało mu to za bardzo, ale Cassidy miała dopiero szesnaście lat i nie zdawała sobie sprawy z tego, że z dziecka staje się kobietą. Zacisnął zęby, gdy przypomniał sobie ciepły dotyk jej dłoni i błysk w jej złotych oczach. Śmieszne. Nigdy wcześniej nie patrzył jej w oczy, nigdy nie sądził, że piegi rozsiane

już w suszarce. Milla nakleiła znaczki na listy, które musiała wysłać; po namyśle postanowiła zanieść je na pocztę, zamiast wrzucać do pobliskiej skrzynki. I tak miała jeszcze rachunek z karty kredytowej do uregulowania. Wzięła kluczyki od samochodu i sprawdziła jeszcze, czy numer tajemniczego telefonu, który przyniósł jej wiadomość o Diazie, wciąż jest w pamięci komórki. Numery czasem po prostu Sprawdź bólu udało jej się opanować i powstrzymać od gwałtownych ruchów, po prostu ostrożnie zmieniła pozycję. Coś popełzło po dłoni Milli. Coś małego, drobnego jak mrówka czy mucha. Z najwyższym trudem udało jej się ponownie opanować, zwalczyć chęć podskoczenia z wrzaskiem w górę i natychmiastowego strząśnięcia robala z ręki. Nienawidziła robactwa. Nienawidziła brudu. Nienawidziła leżenia na ziemi, wśród brudu i robactwa. Ale dzięki długiemu treningowi nauczyła się robić to mimo wszystko, ignorując brud i robactwo. Wiedziała, że to, co robi, jest niebezpieczne; serce waliło jej w piersi jak oszalałe, ale to też nauczyła się ignorować. Nieważne, co działo się w środku, na zewnątrz musiała zachowywać całkowity spokój. Podniosła kamień, który wbił się jej w kolano, wyczuła pod