A cóż to za głupia myśl? Przecież to właśnie przez jego rodzinę dotknęło ją cierpienie! Przez nich straciła jedyną osobę, którą kochała! Nagle jej wzrok powędrował w stronę łóżeczka Hen-ry'ego. Nie, już nie jedyną. - A jednak wynikło z tego również dobro – odezwał się cicho Mark. Spojrzała na niego zaskoczona. Czyżby książę czytał w jej myślach? - Teraz ty mi wyjaśnij, czemu tak ci zależy na jego powrocie - zażądała. Dolał sobie wina. - Stan państwa jest katastrofalny - wyznał szczerze. - Jean-Paul nieustannie bawił za granicą, jego starszy brat ro¬bił wcześniej to samo. Potrafili tylko brać pieniądze. Ko¬rupcja jest powszechna. Każdy, kto zdobędzie jakąś pozycję, stara się wyrwać dla siebie jak najwięcej. Weź na przykład Charlesa. Po co tak małemu krajowi jak mój ambasada w Australii? Po nic! Tymczasem Charles otrzymuje kolo¬salną gażę, mieszka w willi, która pomieściłaby tuzin ro¬ dzin, i popisuje się chyba najdłuższą limuzyną na konty¬nencie. Tacy ludzie są jak wampiry wysysające z Broitenburga życiodajną krew. Muszę z tym skończyć! - Czemu tak ci zależy? - zainteresowała się. – Przecież podobno nie chcesz rządzić? Uśmiechnął się jakby z rozmarzeniem. - Bo kocham ten kraj. Jest niewielki, ale naprawdę nie¬zwykły. Pamiętam Broitenburg mojego dzieciństwa. Pano¬wał wtedy mój dziadek, ludziom dobrze się żyło. Moi kuzyni doprowadzili państwo do ruiny. Serce mnie boli, jak na to patrzę. - To czemu nie robisz z tym porządku, zamiast przy¬latywać tutaj, wypisywać mi czeki na horrendalne sumy i domagać się Henry'ego? - Ponieważ to Henry jest prawowitym władcą, nie ja. Zgodnie z konstytucją jestem tylko tymczasowym regen¬tem. Gdy Henry skończy dwadzieścia jeden lat, zasiądzie na tronie. Tammy wzruszyła ramionami. - Masa czasu. Dwadzieścia jeden lat panowania ci nie wystarczy? Mark z westchnieniem odstawił kieliszek. - Wystarczy. Szkopuł w tym, że książę regent sprawuje władzę w imieniu przyszłego władcy, o ile następca tronu przebywa w kraju. Takie jest prawo. Jeśli Henry wróci, mo¬gę rządzić i zaprowadzać porządki. Jeśli zostanie w Austra¬lii, tracę wszelką władzę. - I wtedy w Broitenburgu zapanuje demokracja? - dopowiedziała Tammy. Mark pokręcił głową. http://www.dobrabudowa.com.pl/media/ - Tammy, to jest, Tamsin, też nie jest brzydka. - Nie, właściwie nie... Ale to ubranie! I te piegi! - Chodźmy na kolację - zaproponował Mark, ucinając dalszą dyskusję, i podał jej ramię. - A nie chcesz poczekać na tę małą z buszu? - Nie ma takiej potrzeby - od strony drzwi odezwał się zdumiewająco opanowany głos, choć pobrzmiewało w nim coś złowieszczego. - Ta mała z buszu już tu jest. Mark odwrócił się i zamarł. Jak ona to zrobiła w ciągu piętnastu minut?! Tammy Dexter w wytartych dżinsach i spłowiałej bluzce znikła. Na progu salonu stała panna Tamsin w jedwabnej małej czarnej, skrojonej z wyrafinowaną prostotą. Sukienka miała głęboko wycięty dekolt, ledwo zaznaczone rękawy i była naprawdę krótka. Dzięki temu widać było długie opa¬lone nogi, a wysoko sznurowane, czarne sandałki powodo¬wały, że nogi te wydawały się jeszcze dłuższe... Tammy wyszczotkowała włosy i teraz jej twarz otaczała połyskliwa, ciemna chmura miękkich drobnych loczków. Dyskretny makijaż podkreślał kontur wielkich piwnych oczu, a delikatna szminka ożywiła lekko kolor ust. Tammy wyglądała oszałamiająco! - Jak to zrobiłaś? - wyrwało się księciu i tym razem to w jej oczach zamigotało rozbawienie. - No proszę, a ja się martwiłam o swoje maniery.
- Nic. Chcę się upewnić, co z Henrym, to wszystko - powtórzyła. Na jej twarzy malowała się determinacja. No tak, uparła się i nie zdradzi mu prawdy. Mark westchnął w duchu i wskazał ręką na łóżko. - Jak widzisz, śpi jak suseł i pewnie pośpi jeszcze dłu¬go, wziąwszy pod uwagę, o której wreszcie zasnął. - Tak późno? - Późno? Raczej wcześnie. Zasnął jakieś dwie godziny temu. Ledwo już widziałem na oczy. - Uśmiechnął się. – Do licha, Tam. To nie dla mnie robota. Mało brakowało, by ją przekonał. Ten uśmiech, to uj¬mujące zdrobnienie jej imienia... A jednak nie mogła ulec pokusie. W Australii zdawało się jej, że chłopiec ma tylko ją, a tymczasem Henry i Mark potrzebowali się nawzajem - teraz wiedziała to z całą pewnością. Sprawdź - Przecież mnie widzisz - odparł Mały Książę. - To jeszcze o niczym nie świadczy - stwierdził chłodno Gołąb Podróżnik. - Jak to? Przecież tu siedzę, rozmawiam z tobą, nalałem ci wody... - To prawda, ale to wcale nie dowodzi, że jesteś prawdziwym i takim, jakim cię widzę. Ty przecież też możesz być Maską... - Maską!? Szczere zdziwienie Małego Księcia uspokoiło Gołębia Podróżnika. Opowiedział więc Małemu księciu o swej wizycie na planecie Maski. Planeta Maski była jednym wielkim magazynem masek, które znajdowały się wszędzie: poukładane na półkach, zawieszone na ścianach, porozrzucane na podłodze. Gdziekolwiek się spojrzało, wszędzie wzrok natrafiał na maskę. Mieszkańcem tej planety była istota zwana powszechnie Maską, której prawdziwego oblicza nikt nie znał. Każdy, kto odwiedził tę planetę, poznał jedynie kilkadziesiąt lub kilkaset obliczy Maski, co nie zawsze było czymś przyjemnym. Gołąb zapewniał, że gdy rozmawiał z Maską, zmieniała ona swoje oblicze po każdym