wpił w nią oczy, ale udała, że nic nie zauważa.

Santos przypomniał sobie, jak matka przekonywała go, że powinien się uczyć. Ogarnął go żal. I wyrzuty sumienia. Tutaj ją zawiódł. W innych sprawach zresztą też. - Czym zajmuje się taki psycholog? - zapytał, próbując odsunąć na bok smutne myśli. - Zagląda ludziom pod czaszkę. Albo do serca. Pomaga tym, którzy nie umieją sobie ze sobą poradzić. Zajmujemy się różnymi odchyłkami. Nie uwierzyłbyś, ile tego jest na świecie. Owszem, mógł uwierzyć. Przed oczami stanęła mu wykrzywiona w śmiertelnym grymasie twarz matki. - Jestem zmęczony - mruknął. - Nie mam siły gadać. - W porządku. - Rick uśmiechnął się szeroko. - Wyglądasz na mocno sfatygowanego. Chcesz, to się zdrzemnij, nie musisz mnie bawić rozmową. Ja nie zasypiam za kierownicą. W zachowaniu chłopaka było coś niepokojącego, coś co działało na nerwy, wywoływało niemiły dreszcz, niczym zgrzyt metalu o metal. - Nie, aż taki wykończony nie jestem. Rick wzruszył ramionami. - Jak chcesz. Mamy przed sobą jakieś dwie godziny jazdy. - Włączył radio, chwilę szukał stacji. Z głośników popłynęła „Satisfaction” Rolling Stonesów. Santos oparł głowę o zagłówek i zapatrzył się w mrok nocy. Mknęli pustą o tej porze szosą między-stanową, zostawiając po bokach uśpione, zjawiskowe zabudowania. Monotonna jazda odprężała, cichy szum silnika działał usypiająco. Tym razem mnie nie znajdą, pomyślał, zapadając w stan miłego odrętwienia. Nie odeślą do żadnej rodziny zastępczej. Za kilka lat, kiedy będzie już dorosły, kiedy uwolni się od nadzoru rozmaitych służb społecznych, wróci i znajdzie zabójcę matki... Ocknął się raptownie. Ledwie zasnął, a już zdążyła mu się przyśnić. Matka. I Tina. Otarł pot z czoła. We śnie obydwie krzyczały o pomoc. Próbował do nich biec, ale, jak zawsze w takich snach, docierał zbyt późno. Na darmo wyciągał ręce, żeby je pochwycić, podczas gdy one nieodmiennie znikały w czarnej otchłani i zapadały w niebyt śmierci. Samochód podskoczył na jakiejś dziurze i Santos rozbudził się na dobre. Zamrugał gwałtownie, zdezorientowany. - Pobudka? - Przepraszam, nie myślałem, że kimnę - powiedział z zażenowanym uśmiechem. Powstrzymał ziewnięcie i zapytał: - Jak długo spałem? - Niedługo, pół godziny. Dziwne. Miał wrażenie, że trwało to znacznie dłużej. Roztarł sztywny kark. Czuł się odrętwiały jak po wielogodzinnym śnie. Spojrzał na zewnątrz - jechali jakąś pustą boczną drogą. Zmarszczył brwi lekko zaniepokojony i potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić resztki snu. Cholera, coś było nie w porządku. - Gdzie jesteśmy? http://www.dobrabudowa.net.pl/media/ - Nie. Wspięła się na palce i pocałowała go równie głęboko, jak on ją przed chwilą. Włożyła w ten pocałunek całą siebie. Przywarła do Santosa, zagłębiła język w jego ustach, aż przestał panować nad sobą. Podniecała go jak żadna inna dziewczyna. Nie pamiętał już, co wolno, a czego nie, zapomniał ciętych ripost. Liczył się tylko ten jeden, naiwny, nienasycony pocałunek, ciało wtulonej w jego ramiona Glorii. Otrzeźwiał raptownie i odsunął ją od siebie. Miał jej coś dowieść, tymczasem to ona trzymała karty w ręku. - Koniec - powiedział. - Miło było, ale czas do domu. Patrzyła na niego pustym wzrokiem, jakby nie docierało do niej znaczenie usłyszanych słów. - Zobaczymy się jeszcze? - spytała po chwili. - Nie. I znów powtórzyła się ta sama scena: Santos odwrócił się, by odejść, a Gloria chwyciła go za rękę. - Boisz się - stwierdziła, zaglądając mu w oczy. - Uciekasz. - Jesteś jeszcze młodziutka, Glorio St. Germaine. - Poklepał ją po policzku, siląc się na protekcjonalny gest. - Powiedziałem: miło było, a teraz zmykaj do domu, bo mama i tata czekają. - Naprawdę się boisz - powtórzyła. - Posłuchaj, skarbie - cedził, zachodząc w głowę, jakim sposobem dziewczyna odgaduje jego myśli - nie boję się, ale...

wykrztusił Bobby. Na jego buzi widać było rozmazane łzy. — Niedługo wrócę. Nie musicie się o nic martwić. Zo- stańcie wszyscy tutaj. — Tom pokiwał ze smutkiem głową. Energicznie ruszył po schodach na dół, w stronę chod- nika, przy którym stał krążownik. Chwilę później usłysze- li, jak pojazd szybko odjechał. Sprawdź - Sądziłam, że kobietą, którą kochasz, ale, jak widać, się myliłam. Kiedy milczał, zrozumiała, że to koniec. Nigdy jej nie wybaczy. Odwróciła się i wyszła z pokoju. Bryce nie odprowadził jej wzrokiem. Opadł na łóżko i ukrył twarz w dłoniach. Klara szła korytarzem Centrum Busha przeznaczonym dla pracowników służb specjalnych. Wcale nie wydawało się jej, że wróciła do domu. Wszystko wokół było obce. Spędziła trzy dni na przesłuchaniach. Odmawiała wyjaśnień na temat miejsca, w którym się ukrywała przez ostatnie dwa miesiące, póki nie obiecano jej, że nikt nie będzie niepokoić Bryce'a. Nie chciała niszczyć mu życia jeszcze bardziej. Zatrzymała się i oparła dłoń o ścianę. Sama myśl o tym sprawiała jej ból. Z trudem powstrzymała łzy. Dotarła do drzwi gabinetu szefa i otworzyła je. - Jestem zajęty - mruknął Patterson. - To potrwa tylko chwilę. Bryce wszedł do pokoju córeczki i zastał w nim nową nianię z dzieckiem na ręku. - Przepraszam, że pana obudziłyśmy. Mała ciągle płacze. - Wiem. Proszę wrócić do swego pokoju. Sam się nią zajmę - rzekł, biorąc Karolinę. Opiekunka szybko wyszła. Bryce usiadł na fotelu i przytulił dziewczynkę, która ciągle pochlipywała. Nie mogła zrozumieć, czemu kobieta, która zachowywała się jak jej matka, odeszła. Bryce uznał, że sam ponosi za to winę. Klara mu zaufała, a on wszystko zepsuł. Wykreślił ją ze swego życia. Zawsze była niezależna. Przez lata sama troszczyła się o siebie. Była w stanie rozwiązywać własne problemy. Setki razy zastanawiał się, gdzie teraz była i co robiła.