Spoglądała bezradnie na swoje dłonie. Po chwili odzyskała równowagę. - Niestety, to niemożliwe. - To akurat smutna prawda - zgodził się Carlise - że człowiek nie może w mgnieniu oka zmienić swojego życia. Jednak ten, kto kocha, potrafi zrozumieć wiele rzeczy. A mój syn potrafi być wielkoduszny. Niestety, jest również bardzo wrażliwy. - Wiem. I obiecuję Waszej Wysokości, że nigdy więcej go nie zranię. - Nie tego się obawiam - rzekł w zamyśleniu, a uśmiechając się nieznacznie, dodał: - Kiedy ta nieszczęsna sprawa wreszcie się zakończy, chciałbym, żebyś została w Cordinie jeszcze przez kilka dni. - Wasza Wysokość zechce wybaczyć, ale myślę, że będzie lepiej, jeśli natychmiast wrócę do Anglii. - Życzę sobie, żebyś została - powiedział wstając. Zrozumiała, że nie mówił już jako ojciec Edwarda, ale władca. - Nie zatrzymuję cię. Odpocznij trochę przed kolacją. - Oczywiście, Wasza Wysokość. - Ukłoniła się. Rzadko zdarzało się, że pozostawiano ją bez wyboru. Kolacja była długa i nudna. Na domiar złego Bella nie potrafiła skupić się na rozmowie. Uparcie krążyła myślami wokół tego, co stanie się z nią za kilka dni. Coraz jaśniej docierało do niej, że po zakończeniu sprawy nie będzie jej łatwo wrócić do dawnego życia. Domyślała się, że stanie przed trudnym wyborem pomiędzy przyjęciem awansu a wycofaniem się z zawodu. To drugie wydawało jej się bardziej prawdopodobne. Miłość, która spadła na nią tak niespodziewanie, zniszczyła troskliwie budowany wizerunek cichej, niepozornej lady Isabell. Zanim byłaby w stanie stworzyć dla siebie nową tożsamość, musiałoby upłynąć wiele czasu. A ten w jej zawodzie był bezcenny. Edward w ogóle nie pojawił się przy stole. Alice wyjaśniła jej, że przeciągnęło się jego spotkanie z zarządem muzeum, więc bezpośrednio po nim pojechał na uroczystą kolację w Klubie Jeździeckim. Bella, zmęczona towarzystwem leciwej kuzynki Cullenów, pomyślała, że bardzo mu tego zazdrości. Kiedy wreszcie zdołała niepostrzeżenie wymknąć się z salonu, dochodziła północ. Idąc do siebie, mogła myśleć tylko o tym, czy lepiej zrobi jej długa, gorąca kąpiel, czy szybki prysznic. Z ulgą zamknęła za sobą drzwi sypialni i chwilę stała oparta o nie plecami. Czuła się taka zmęczona. Nagle ogarnął ją znany niepokój. Szybko rozejrzała się wokół. Jest sama, a jednak... Bezszelestnie podeszła do szafki i ostrożnie wyciągnęła z szuflady broń. Z pistoletem gotowym do strzału ruszyła w stronę małego saloniku, łączącego się z sypialnią. Drzwi były lekko uchylone, ale mogła je tak zostawić któraś z pokojówek. Bella delikatnie pchnęła jedno skrzydło, po czym zwinnie wsunęła się do mrocznego wnętrza. Wszystko było na swoim miejscu. Tylko na niskim stoliku stał wazon pełen świeżych gardenii. A więc to jednak pokojówka, pomyślała z ulgą. Miała już opuścić salonik, gdy nagle usłyszała dziwny odgłos. Jakby szelest materiału trącego o materiał. Uniosła do góry dłoń z pistoletem i wysunęła się na środek. Wtedy go zobaczyła. Na małej, welurowej sofie, pośród pękatych poduszek, spał Edward. Zaklęła cicho i natychmiast opuściła broń. Przez chwilę przyglądała mu się ze swojego miejsca. Wyglądał na zmęczonego. Bez butów i marynarki, z rozwiązanym krawatem, był naprawdę rozczulający, miała więc ochotę przykryć go kocem i tak zostawić. Zmieniła jednak zdanie. Pomyślała sobie, że drzemanie na niewygodnej sofie nie pasuje do wizerunku pożeracza damskich serc. Edward na pewno poczułby się okropnie, gdyby rano ktoś go tak znalazł. Postanowiła go obudzić, ale przedtem poszła schować pistolet. Nie chciała, by zobaczył go w jej dłoni. Po co ma go drażnić i niepotrzebnie przypominać o tym, o czym pewnie wolałby zapomnieć. Wróciwszy od saloniku, przyklękła obok sofy i delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu. - Edward - szepnęła mu do ucha. Mruknął coś niewyraźnie i usiłował przewrócić się na drugi bok. Miejsca miał tak mało, że połowa jego ciała zawisła nad podłogą. Bella uśmiechnęła się, coraz bardziej rozczulona, lecz postanowiła zachować nieugiętość. - Edward! - powiedziała głośno i potrząsnęła nim energicznie. - Wstawaj! Kiedy zerknął na nią spod wpółprzymkniętych powiek, spojrzenie miał całkiem przytomne. Błyskawicznie wyciągnął rękę i chwycił ją za ucho. - Trochę szacunku dla nieboszczyka. Gdzie twoje dobre maniery? - Au! Boh. - Bezskutecznie próbowała się oswobodzić. - Jeśli tak ci brakuje szacunku, to zaraz zawołam służbę. Z całym szacunkiem wezmą cię na ręce i zaniosą do twoich apartamentów. A jeśli mnie zaraz nie puścisz, zademonstruję ci pewien niezawodny sposób obezwładniania przeciwnika. http://www.dobre-budownictwo.biz.pl słuchała w milczeniu. - Cóż, wiedziałem, że jeśli pozwolę się zamknąć, będzie to koniec lorda Aleca Knighta, przywódcy londyńskich hulaków. Wystarczającym złem było już to, że z dnia na dzień stałem się kimś, kto wszystko przegrał. Więzienie za długi uczyniłoby mnie całkowitym wyrzutkiem. Być może życie, jakie wiodłem w towarzystwie, było niewiele warte, ale było jedynym, jakie znałem. Utraciłem zdolność rozsądnego myślenia i zrobiłem coś niewiarygodnie głupiego. - Co? - Pożyczyłem pieniądze od Dunmire'a. - Alec obrócił się na bok i wsparł podbródek dłonią. Oczy połyskiwały mu w mroku. - To człowiek z półświatka, na wpół kryminalista, właściciel kilku podejrzanych domów gry na East Endzie, a także burdeli i nędznych tawern, gdzie urządza się walki kogutów. Ma na swoje usługi całą armię szulerów. Wiedziałem, że zadawanie się z nim to pewne samobójstwo, ale że jedyne honorowe wyjście z sytuacji
- Sama nie wiem, co robić. - Pokręciła głową. - Potrzebuję twojej pomocy, ale boję się, że za dużo od ciebie wymagam. Nawet nie widziałeś tego, o co walczymy. - Właśnie, że widziałem! Zrozumiała, że mówi o niej. - Obydwoje potrzebujemy swojej pomocy. Pozwól mi raz jeden dokonać czegoś naprawdę ważnego. Dobrze wiedziałem, co robię. I poradziłem sobie. Tak się właśnie grywa! Możemy na dziś dać spokój grze, bo najwyraźniej masz już dość, lecz powinnaś mi zaufać. Sprawdź oparło się chęci kopnięcia leżącego. Alec zwinął się z bólu, osłaniając brzuch. Niedbały ubiór świadczył, że przybył tu w pośpiechu. Był bez kamizelki, surduta i halsztuka, jedynie w luźnej białej koszuli. I nie miał przy sobie broni. Stanął na czworakach, otoczony przez pięciu potężnie zbudowanych Kozaków, i spojrzał ku niej. Becky nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Trwali tak przez chwilę, wpatrzeni w siebie, nic nie mówiąc. - Wstań! - warknął Michaił. Alec dźwignął się na nogi. Dostrzegł jej podartą suknię i ślad po szpicrucie na policzku. W oczach błysnął mu gniew, lecz jednocześnie widok broni w jej rękach napełnił go dumą. Wyprostował się, uniósł podbródek i znów zaczął jej przypominać - wbrew sytuacji w jakiej się znaleźli - księcia z bajki. Bliskość Aleca dodała jej odwagi. Czuła, że ukochany obmyśla sposób, by uwolnić ich z pułapki. Uśmiechnął się do niej nie bez satysfakcji, wskazując oczami na pistolet. Spostrzegł też buteleczkę witriolu w jej lewej ręce.