zgrywanie bohatera przed miejscowymi dziewczynami. Powinna była pomyśleć o nim

zatrzepotały, na policzkach wystąpiły różowe plamy. – Mniszka?! – zawołał. – Chrystusowa oblubienica? Purpurowy język ze wzburzeniem oblizał górną wargę i przeobrażony Mikołaj Wsiewołodowicz z przedziwnym, złowrogim chichotem podszedł blisko, bliziutko do pani Poliny. – Przed każdym bym ustąpił, niech tam. Tylko nie przed Nim! Ano popatrzymy! Ja bym umiał obronić swoją narzeczoną, a czy On potrafi? I już bez żadnej czułości, z samą tylko brutalną namiętnością, rzucił się na zaskoczoną damę. Rozerwał jej koszulę i zaczął obsypywać pocałunkami szyję, ramiona, piersi. Zdradziecka burka spełzła na podłogę. – Co pan robi?! – krzyknęła przerażona pani Lisicyna, odchylając głowę do tyłu. – Przecież to draństwo! – Przepadam za draństwem! – zawarczał świętokradca, gładząc ją po plecach i bokach. – To moje rzemiosło! – Znów się roześmiał. – Pani pozwoli, że się przedstawię: Szatan Nowego Araratu! Przysłano mnie tutaj, bym zamieszał w tym cichym odmęcie, uwolnił czarty, których jest tu obfitość! Własny dowcip bardzo się spodobał złowrogiemu Mikołajowi. Zatrząsł się w ataku gorączkowego, maniakalnego śmiechu, a Polina Andriejewna wzdrygnęła się, olśniona nagle nowym domysłem. Bo czym jest ta cała historia ze zmartwychwstałym Wasiliskiem? Potwornym, http://www.doktor-na-zaraz.com.pl – Siadaj, do cholery! Przycupnęła na twardym drewnianym krześle przy drzwiach. – Przepraszam – rzucił krótko Quincy. – Nie chciałem na ciebie wrzeszczeć. Nie chciałem, żeby sprawy zaszły tak daleko. Wielu rzeczy, które się dzisiaj wydarzyły, nie chciałem. Mimo wszystko poczuła się lepiej. Wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu. – Dzięki, agencie. A teraz, jeśli pozwolisz, pójdę sobie. – Zamknij się, Rainie. I daj sobie spokój z tą pozą. Quincy podniósł się ciężko z łóżka. Pierwszy raz Rainie zauważyła, że drżą mu ręce. Zmarszczki wokół oczu stały się wyraźniejsze. Usta tworzyły posępną linię. Ten widok zabolał ją. Ona mu to zrobiła i wiedziała, że postąpiła źle. Żałowała, że nie jest inną osobą... Żałowała, że nie potrafi zmazać z jego twarzy tego smutku.

26/86 Wyłaniający się z jej fałd ksiądz Ignacy Dzieżyński żegna się z rozmachem. Jakby sam siebie okładał dłońmi wielkości nagrobków. – Ty sobie z agentów nie rób śmiszków, bo tu się niezła awantura szykuje. Sprawdź przeszedł się brzegiem do samotnej drewnianej chatynki – tej samej, fatalnej, która już nieraz pojawiała się w naszej opowieści. Iść od Mierzei Postnej było tyle co nic: sto kroków do kaplicy Pożegnalnej, a potem jeszcze kroków jakieś półtorasta. Nowicjusz obszedł wokoło niepokaźne domostwo i zajrzał do środka przez zakurzone okienko. Przycisnął się policzkiem do szyby, zaczął wodzić palcem po ordynarnie wydrapanym ośmioramiennym krzyżu. Powiedział jedno jedyne słowo: „Aha”. Potem nagle przysiadł w kucki i zaczął gmerać rękami wśród lebiody. Podniósł do oczu coś maleńkiego (światło jesiennego dnia już przygasało i widać było nie za dobrze). Powiedział drugi raz: „Aha”. Stąd chłopak jakoś aż dziwnie odważnie skierował się ku zabitym drzwiom i szarpnął. Kiedy drzwi ze skrzypem wprawdzie, ale dość lekko się otworzyły, uważnie obejrzał sterczące z nich gwoździe. I sam sobie skinął głową. Wszedł do środka. W półmroku widać było grubo ciosany stół, na nim – otwartą trumnę,