jej drgała. - A panna Brookhollow mówi, że jest śliczna!

Nie. Nie może prosić ojca o wstawiennictwo. Sama musi powiedzieć mamie o wszystkim. Jeśli stchórzy, nigdy więcej nie zobaczy pani Cooper ani Danny’ego. Musi się przyznać. Ze ściśniętym sercem zsunęła się z krzesła i na palcach ruszyła ku drzwiom. Zatrzymała się w progu i wychyliła ostrożnie głowę. W holu nie było nikogo, ale domyślała się, gdzie może być matka. Każdego ranka po mszy wypijała filiżankę herbaty i przeglądała gazety w pokoju ogrodowym. Tam ją znalazła. Zawahała się na moment przy wejściu. Mama wyglądała tak ślicznie. Opromieniona blaskiem porannego słońca, w prześwietlonej promieniami delikatnej koronkowej bluzce, przypominała jakąś anielską istotę. Piękny anioł o ciemnych włosach. - Mamo? - zaczęła drżącym głosem. Hope podniosła głowę i wrażenie prysło - pełne gniewu oczy, zaciśnięte usta. Gloria mimowolnie cofnęła się o krok. - O co chodzi, Glorio? - Czy... mogłabym z tobą porozmawiać? Matka zastanawiała się przez moment, wreszcie skinęła przyzwalająco głową i odłożyła gazetę. - Słucham - oznajmiła sucho. - Mamusiu... chciałam... powinnam... - odchrząknęła. - Okłamałam cię, mamusiu. Matka uniosła brwi, ale nic nie powiedziała. - To nieprawda, że Danny mnie namówił... to nie był jego pomysł, to ja chciałam obejrzeć książki i... to wszystko moja wina. Matka w dalszym ciągu milczała. Gloria chyba jeszcze nigdy w życiu nie bała się tak bardzo, jak teraz. - Chciałam ci tylko powiedzieć, że to ja zawiniłam wykrztusiła. - Rozumiem. W tym jednym słowie było tyle dezaprobaty i niechęci, że dziewczynka spuściła głowę, przytłoczona jeszcze większymi wyrzutami sumienia. - Przepraszam, mamusiu. Bardzo mi wstyd. Matka upiła łyk herbaty, ostrożnie odstawiła filiżankę, otarła usta serwetką. - To wszystko? - Nie. - Zebrawszy odwagę, Gloria postąpiła krok do przodu. Matka nie zgromiła jej, nie wpadła we wściekłość, jej twarz nie przeobraziła się raptownie w przerażającą maskę. - Myślałam... myślałam, że może przyjmiesz z powrotem panią Cooper. Hope siedziała nieporuszona, zdawała się nie oddychać, lekko tylko stukała paznokciem w brzeg filiżanki. Wreszcie podniosła głowę i spojrzała bacznie na córkę. http://www.e-domydrewniane.info.pl - Nawet gdybym potrafił znaleźć inne wyjście z sytuacji, nie kiwnąłbym palcem. Jaka matka zmuszałaby jedyną córkę, żeby za mnie wyszła? Zwłaszcza mając jeszcze takiego kandydata jak ty. - Dobry Boże. Czyżby to był komplement? - Żaden komplement. Jesteś naprawdę dobrym człowiekiem, Robercie. Lepszym niż ja. - Hm. Jeśli nawet, to głównie dzięki rodzinie, której ty nigdy nie miałeś. - Zła rodzina nie może służyć jako usprawiedliwienie. Po prostu mój styl życia jest łatwiejszy. Cieszę się, że trafiłeś na Rose, a ona na ciebie. Mam nadzieję, że pewnego dnia mnie również spotka takie szczęście. - Już cię spotkało. Zamknąłeś je w swojej piwnicy. - Dla jej własnego dobra. - A nie dlatego, że jesteś w niej do szaleństwa zakochany? Uważasz mnie za

Wbrew ostrzeżeniu Santos odwrócił się gwałtownie i ujrzał zbliżającą się ku nim Glorię. Na jej twarzy malowała się taka zaciętość, jakby przyszła żądać głowy - nie miał najmniejszych wątpliwości czyjej. Uśmiechnął się rozbawiony, ona zaś zatrzymała się przy jego biurku z wściekłym błyskiem w oku. - Jak śmiałeś? - zaczęła bez wstępów. - Jak śmiałeś przesłuchiwać moich pracowników w ten sposób? - Dzień dobry, pani St. Germaine. - Santos nie przestawał się uśmiechać. - Czemu zawdzięczamy przyjemność goszczenia pani? - Przestań się wygłupiać. - Oparła dłonie na biurku i nachyliła się ku niemu. - Zabroniłam ci rozmawiać z ludźmi z hotelu bez mojego pozwolenia. Dlaczego nie zastosowałeś się do moich instrukcji? - Pani mi zabroniła? Ja miałem się stosować do pani instrukcji? Sprawdź Teraz groziło mu, że utraci także i to. Przeczesał włosy palcami i zdał sobie sprawę, że drżą mu ręce. Zaklął cicho, prostując plecy. Sam był sobie winien. Akurat Hope nie miała z tym nic wspólnego. Zlekceważył ojcowskie przestrogi, zaciągnął duże kredyty, zaangażował prywatne fundusze. I przegrał. Kiedy postanowił odnowić St. Charles, Nowy Orlean przeżywał swoisty renesans, boom finansowy, jakiego miasto wcześniej nie znało. Kwitł przemysł naftowy, cena baryłki nigdy nie stała tak wysoko, prowadzono nowe wiercenia, przygotowywano się do Targów Światowych, co oznaczało zalew turystów ze wszystkich kontynentów. Wszyscy robili pieniądze. Wielkie pieniądze. Przeciągające się do późna, zakrapiane najlepszym Dom Perignon lunche stały się czymś powszednim. Philip, jak wielu jego znajomych, przemieszczał się po mieście luksusową limuzyną. Żyło się zbytkownie, rozkoszowało nadmiarem i przesadą. W tamtym okresie utopić pół miliona w renowacji i modernizacji hotelu zdawało się rzeczą zupełnie normalną, z pozoru nie niosło ze sobą żadnego ryzyka. Niemal z dnia na dzień w gotującym się do targów mieście wyrastały nowe hotele, Sugar House, Le Meridian, Inter-continental, by wymienić tylko kilka. Wszystkie luksusowe, oferujące gościom to, czego zbywało w St. Charles - pełną nowoczesność, znakomitą lokalizację. Philip uznał, że albo będzie konkurencyjny, albo zginie. Znaleźli się tacy, którzy go ostrzegali, ze starym ojcem na czele, ale ci byli w mniejszości, a skorych do udzielania pożyczek wielu. Wszystko sobie ułożył: spłaci kredyty ze zwiększonych dochodów, jakie zacznie przynosić St. Charles... Tak, wszystko sobie ułożył. Opadł z powrotem na fotel. St. Charles nie zaczął przynosić zwiększonych dochodów. Kto przypuszczał, że zapaść przyjdzie tak niespodziewanie i okaże się tak dramatyczna? OPEC się rozpadał, nafta zalewała rynek. Cena za baryłkę spadła na łeb na szyję, wstrzymano raptownie nowe wiercenia. Na dodatek Targi Światowe okazały się finansowym krachem na epicką miarę. Z dnia na dzień zamykano kolejne firmy, dokonywano drastycznych redukcji, ludzie lądowali na bruku bez pracy. Menedżerowie zajmujący dotąd wysokie stanowiska w przemyśle naftowym pakowali walizki i uciekali z Luizjany z prędkością światła. Turyści omijali Nowy Orlean. Frekwencja w St. Charles zamiast wzrosnąć, spadła o siedemdziesiąt procent. Philip siedział przy biurku z głową wspartą na łokciach. Dwa razy odwlekał już termin spłaty kredytu. Teraz zbliżał się trzeci, ostateczny. Wierzyciele zaczęli domagać się pieniędzy, a on ich nie miał. - Philipie? Uniósł głowę. W progu gabinetu stała Hope w jedwabnym czerwonym szlafroku. Rozpuszczone, wyszczotkowane włosy spływały swobodnie na ramiona, szczupłą sylwetkę oświetlało łagodne światło padające z holu. Philip z trudem oderwał od niej oczy.