sposób od razu wyeliminuje pan te, których akcent się panu nie podoba.

- Uprzedzałem, że nie dostanie więcej... - Niech pan złoży propozycję, która nie będzie wymagała od niej opuszczenia Londynu - przerwał mu Lucien, wstając. - W tym rzecz, że nie chcę jej w Londynie. Sądziłem, że wyraziłem się jasno. Kilcairn podszedł do diuka, wyjął mu szklaneczkę z rąk i cisnął nią o ścianę. Na perski dywan spadł deszcz odłamków. - Pozwolisz, że coś ci wyjaśnię, pompatyczny durniu - warknął. - Niestety jesteś jedyną rodziną Alexandry Gallant. Przyjmiesz ją z otwartymi ramionami i dasz wszystkim jasno do zrozumienia, że jest pod twoją ochroną. Drzwi się otworzyły. - Ojcze, słyszałem jakiś hałas. Czy... - Wynocha! - ryknął Monmouth i wycelował palec w hrabiego. - Jak śmiesz mi grozić! Lucien nawet nie drgnął. - Nie grożę, tylko obrażam, tak jak pan obrażał Alexandrę. - Ty... - Ma pan bandę prawników i mnóstwo pieniędzy, a ona nic. Dlatego uważam pana za łajdaka. - Ma pana. - Otóż to. Przez długą chwilę diuk patrzył na niego bez słowa. http://www.e-rehabilitacja.org.pl/media/ miesięcznie, a poza tym już nieraz miała do czynienia z upartymi siedemnastolatkami. - Wcale nie. Jesz we właściwym tempie, ale już po raz trzydziesty drugi łyknęłaś wina. Jeszcze chwila, a będziesz pijana. Dziewczyna zachichotała. - Przecież to wszystko jest na niby. Alexandra poprawiła się na krześle. Dobrze, że nie ucztowały naprawdę, bo madame Charbonne musiałaby im poszerzyć suknie przed czwartkowym przyjęciem. Wybrała tę metodę, żeby Rose nauczyła się panować nad rękami, zamiast skupiać się na smaku potraw. - Chodzi o to, że podnosisz kieliszek do ust za każdym razem, kiedy zadaję ci jakieś pytanie. - Bo potrzebuję czasu na wymyślenie stosownej odpowiedzi. Tak mi doradziła panna Brookhollow.

Gdy przeszył ją ból, odruchowo chciała się cofnąć, ale Lucien przytrzymał ją mocno. - Zaczekaj. - Lucienie. Dopiero po dłuższej chwili pocałował ją z pasją i zaczął wolno poruszać biodrami, a potem coraz mocniej i szybciej. Kiedy wreszcie odnalazła wspólny rytm, jej ciałem wstrząsnęły spazmy. Krzyknęła z rozkoszy. Chwilę później Lucien jęknął i zanurzył twarz w Sprawdź - Myślę, że tak. Ja jestem... zła. Teraz dziewczyna się roześmiała. - Nazywam się Liz, Liz Sweeney. - Miło cię poznać, Liz. - Gloria zasalutowała z papierosem w palcach. - Gloria St. Germaine. - Wiem, jak się nazywasz. - Dziewczyna zaczerwieniła się lekko, odgarnęła niepewnym ruchem włosy za ucho. - Wszyscy cię znają. - Tak bywa ze złymi ludźmi, no nie? - Gloria z uśmiechem przysiadła na szafce obok umywalek i zaciągnęła się papierosem. - Zły człowiek daje się zauważyć. Uważam, że bez skandali życie byłoby strasznie nudne, nie sądzisz? - Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale pewnie masz rację. - Możesz mi wierzyć. - Gloria obserwowała w lustrze odbicie nowej. Dziewczyna nie była pięknością, ale miała miłą, ujmującą twarz. Szczerą i otwartą, taką, która wzbudza natychmiastowe zaufanie. - Dostałaś się do niepokalanek dzięki stypendium? - zapytała. Liz wbiła wzrok w podłogę. - Tak. - To powód do wstydu? - Wiem, jak mnie tu nazywają. Sierotka Marysia. - W głosie dziewczyny zabrzmiała nuta goryczy.