- Mam kopie aktu urodzenia i aktu zgonu. - Kto ci je dał? - Obie z podpisem doktora Pritcharta dostałam w szpitalu. - Ten facet to kanciarz. - Ten facet zaginął - odparła, a potem wypiła łyk herbaty. Po szklance ściekały kropelki napoju. - Wyjechał z miasta niedługo po tobie. - Na to wygląda. - Pogrzebała w neseserze i znalazła szarą kopertę, która zmieniła jej życie. - Przyjrzyj się im - powiedziała i podała mu zawartość koperty. Zastanawiała się, dlaczego popełnia błąd, pozwalając mu obejrzeć dokumenty, list i zdjęcie Elizabeth Jasmine Cole (takie imiona wybrała dla córki). - Nigdy nie widziałaś dziecka? - mówił spokojnym głosem, ale zdradzały go drgające kąciki ust. - Nigdy. - Dlaczego? - Mówiłam ci. Byłam pod wpływem narkozy, nieprzytomna, kiedy dziecko się rodziło. - Powieki zapiekły ją od łez gniewu, ale nie wybuchnęła płaczem. Nie miała czasu na użalanie się nad sobą. Nie teraz. Zmrużył oczy. - Twierdzisz, że istniała jakaś zmowa przeciwko tobie, że... że co? Doktor Pritchart dolał ci czegoś do kroplówki? - Nie... nie sądzę. To znaczy... - Nie chciała się nad tym rozwodzić, skrzywiła się. - Byłam głupia, rozumiesz? W ósmym miesiącu ciąży wybrałam się na przejażdżkę konną, dostałam krwotoku, no i dziecko postanowiło przyjść na świat przed terminem. - Popatrzyła na mgłę zbierającą się nad niskimi wzgórzami; nad zagajnikiem mesquite krążył samotny jastrząb. Nie miało sensu opowiadać o bólu, strachu, rzece krwi, która śmiertelnie ją przeraziła. Nie http://www.e-szambabetonowe.net.pl niedozwolonych miejscach wsród pisku hamulców i trabienia klaksonów. - Hej! Uwa¿aj, jak chodzisz! - rzucił ze złoscia me¿czyzna w d¿okejce, siedzacy za kierownica du¿ego vana. - Gdzie sie pali? - za¿artował ktos inny. Marla biegła, by dotrzymac kroku Nickowi, ale brakło jej ju¿ tchu w piersiach i nogi zaczynały odmawiac posłuszenstwa. Nick cały czas patrzył przed siebie, nie odrywajac wzroku od pleców wysokiego me¿czyzny w czarnej kurtce, który co jakis czas znikał w tłumie, by zaraz znowu sie pojawic. Szedł szybko, ale troche nierówno, jakby oszczedzał jedna noge. - Zwariowałes - rzuciła Marla, dyszac, kiedy wybiegli na Jefferson Street. Nieco pózniej, kiedy myslała, ¿e płuca zaraz
kluczy. - I ja dowiem się, o co w tym wszystkim chodzi. - Proszę to zrobić - odparł. Błysnąwszy jeszcze raz lodowatym uśmieszkiem, Katrina pomaszerowała do samochodu. Kręciła tym swoim małym, sprężystym tyłkiem, jakby był nie wiadomo jak nadzwyczajny, ale Nevada nie odczuwał zainteresowania. Równie dobrze mógłby chcieć przytulić żmiję. Kiedy usiadła za kierownicą, słońce już schowało się za zachodnimi wzgórzami i szybko nadciągał mrok. Długie Sprawdź poło¿onych na ró¿nych poziomach. Na powierzchni kołysały sie białe lilie wodne, a w wodzie pływały leniwie du¿e, nakrapiane ryby. Marla była prawie pewna, ¿e jest tu pierwszy raz w ¿yciu. Prawie. Sfrustrowana odwróciła sie i spojrzała w strone domu, gdzie w oknach na wy¿szych pietrach paliły sie swiatła. Czuła wilgoc, osiadajaca jej na policzkach. Nagle znieruchomiała. Wydawało jej sie, ¿e w oknie na górze dostrzegła jakis ruch, jakis cien. W jej pokoju? Przecie¿ dopiero z niego wyszła... Rozpoznała jednak wzór na zasłonach... Ale kto mógł byc teraz w jej sypialni? W domu nie było nikogo poza słu¿ba. Tak, to jasne. Na pewno w jej pokoju ktos sprzata.