czytała nawet, że tego typu morderstwa nie różnią się specjalnie swym podłożem od

– No to w imię Boże – powiedział z przejęciem wierny sekundant. – Będę czekał na pana tu, przy kaplicy Pożegnalnej. W razie czego proszę krzyczeć, od razu przybiegnę. Zamiast odpowiedzieć, Matwiej Bencjonowicz niezręcznie objął nowego przyjaciela, na sekundę przygarnął go do piersi, machnął ręką i ruszył w kierunku chatki. Do północy zostały jeszcze dwie minuty, ale i przejść musiał tyle co nic, nawet nie dwieście kroków, najwyżej półtorej setki. Głupstwa jakieś – mówił do siebie w duchu podprokurator, wpatrując się w chatynkę. I przecież wiem na pewno, że nic się nie stanie. Nic nie może się stać. Wejdę, postoję tam, a potem wyjdę, czując się jak zupełny cymbał. Dobrze chociaż, że mam takiego życzliwego świadka. Kto inny wystawiłby mnie na pośmiewisko, osławił na cały świat. Proszę, zastępca prokuratora gubernialnego maszeruje na spotkanie z siłą nieczystą i jeszcze trzęsie się ze strachu. Pobudzana ambicją, zatliła się w duszy odwaga. Teraz trzeba było ją pieczołowicie, niczym pełgający na wietrze płomyczek, rozpalić i nie dać jej zgasnąć. – No dalej, no dalej – zaciągnął Berdyczowski, przyspieszając kroku. Przed krzywo zbitymi drzwiami zatrzymał się jednak i nieznacznie, tak żeby z tyłu nie było widać, przeżegnał się. Rozbierać się do naga to oczywiście nonsens – zdecydował podprokurator. Tak czy inaczej, nie pamiętał dokładnie formuły ze średniowiecznego traktatu. Ale nic to, jakoś obejdziemy się bez formuły. Wystarczy dotknąć wydrapanego na szybie krzyża i coś tam powiedzieć o układzie archanioła Gabriela ze Złym. Przyjdź tu, duchu święty http://www.eginekologwarszawa.info.pl surowo przesłuchiwał zgnębionego kucharza. To ci pop – pomyślał z uznaniem Lagrange. Szkoda, że nie poszedł po linii wojskowej, wyszedłby z niego doskonały dowódca pułku. A może i wyżej: generał dywizji. Wyjaśniła się też sprawa policji. Ni stąd, ni zowąd – pożar jeszcze buzował na całego – pojawiło się pół plutonu rosłych czerńców w skróconych habitach, wysokich butach, z opaskami na rękawach. Dowodził nimi potężny, czerwonomordy jeromonach, na oko – typowy rewirowy. Każdy miał przytroczoną u pasa imponującą gumową pałę – najbardziej pod każdym względem humanitarny wynalazek Nowego Świata: jeśli jakiegoś rozrabiakę stuknąć taką sztuczką po czaszce, mózgu mu nie rozbryzga, ale do zastanowienia przywiedzie. Mnisi raz-dwa otoczyli łańcuchami pogorzelisko i odsunęli tłum, do czego nie musieli używać pałek – gapie bez protestu podporządkowali się zaleceniom stróżów porządku. I pan policmajster zrozumiał, dlaczego na wyspach jest porządek, nie ma natomiast

Archijerej obrzucił „moskiewską szlachciankę” od stóp do głów wzrokiem niezapowiadającym niczego dobrego i w milczeniu poruszył wargami. Nie pobłogosławił, nawet nie skinął głową. – Niech z nami zje, potem z nią pomówię. I odwrócił się do przeora, by kontynuować przerwaną rozmowę. Pani Lisicyna usiadła na samym brzegu krzesła, na wpół żywa z radości i oczywiście ze Sprawdź uderzy matkę mocno w twarz, a wtedy ona pokaja się i zaleje łzami. Nie wiedziałam, że to tak boli. Przysięgam, nawet nie przyszło mi do głowy. Teraz już wiem i nigdy więcej tego nie zrobię. Może na tym właśnie polegała różnica. Pomimo wszystkich cierpień, Rainie nigdy nie zapomniała, że Molly jest jej matką. A wyobraźnia podsuwała obrazy miłości i wybaczenia. Matka opamięta się. Rzuci picie. Obejmie Rainie i przysięgnie, że już nigdy jej nie skrzywdzi, a ona wreszcie będzie mogła uspokoić się w opiekuńczych ramionach, poczuć się bezpiecznie. Nawet w najgorszych chwilach nie życzyła matce śmierci. Trzeba było dużo więcej, żeby pchnąć ją do ostateczności. Od ściany do ściany, Rainie krążyła po małym pomieszczeniu na strychu ratusza. Bolało ją całe ciało. Głowa pękała od trudnych do zniesienia myśli. Potrzebowała snu, porządnego posiłku i długiego, forsownego biegu. Jednak na jogging było za późno, na jedzenie nie miała