czwartej rano zacznie wszystko przeżywać na nowo. Mimo to zasnęła dość szybko, a gdy się obudziła z okropnym uczuciem ponurej beznadziei i jeszcze większym bólem niż ten, i którym się kładła - było juz po dziewiątej. Włożyła szlafrok, weszła do łazienki (wciąż widziała tam jego), umyła twarz. Znów poczuła ból - może po ostatnim uderzeniu Christophera stało się coś złego z wewnętrznymi bliznami pooperacyjnymi? Nie teraz, Lizzie. Wyszła przez sypialnię na korytarz. Dom był pusty i zaległa w nim ciężka cisza. Gilly zostawiła na stole karteczkę: Zabrałam dzieci do szkoły. Jack mówił, ze dobrze się czuje, i koniecznie chciał jechać. Pierwsze żniwo tego dnia. Podziękowała w duchu Gilly, a jeszcze goręcej Jackowi i Edwardowi za ich ogromną, niesamowitą odwagę. Zaparzyła kawę i podeszła z nią - wolno, czując się http://www.einfekcjeintymne.edu.pl - Ja ciebie też. Joannę zerknęła w lusterko wsteczne, uchwyciła swój wzrok i doszła do wniosku, że nigdy bardziej sobą nie pogardzała. Aż do momentu, kiedy już w izbie przyjęć opowiadała pierwszej pielęgniarce o rzekomym upadku Iriny i zobaczyła pusty wyraz oczu dziecka. Miała ochotę krzyczeć albo po prostu zwinąć się w kłębek i umrzeć. Uwierzono jej, a co najważniejsze, okazało się, że Tony nie wyrządził małej poważniejszej krzywdy. Nie miała obrażeń wewnętrznych, nie zadawano żadnych podchwytliwych pytań. Byli pełni współczucia dla
zobaczył młodego, przemoczonego konstabla, który miał za zadanie kontrolować, kto wchodzi i wychodzi z ogrodzonego terenu. Stał przed nim z niepewną miną, przestępując z nogi na nogę. - Przepraszam, panie inspektorze, ale przyjechał Sprawdź - To nie jest zwyczajny wilk. Szybko dojdzie do siebie; z odpoczynkiem i dobrym pożywieniem wystarczy mu kilka godzin. -- Rolar, przytrzymując spadające spodnie, podał mi swój pas. Orsana pogrzebała w torbie i zaproponowała wampirowi motek kosmatej wełnianej linki na zamianę. – Ale musimy się pospie¬szyć. Z pasa wyszła świetna obroża, szeroka i trwała. Wilk przyciskał uszy, szczerzył zęby i próbował wykręcić mordę, póki zapinałam sprzączkę wsadziłam dolny koniec przez pętelkę, lecz zazwyczaj zachowywał się bez zarzutu. Następnie przywiązałam do pasa pozostałość linki (dość długiej na dwadzieścia łokci), okręciłam wolny koniec na rękę i wskoczyłam w siodło, barwnie przedstawiając, że jak ptak wylecę z niego, jeżeli wilkowi przyjdzie do głowy zerwać się na bok. Ale nie puszczę, nawet jeśli będzie mnie to kosztowało życie}. Teraz zostało nam tylko pożegnanie z panią Białozierską; etykieta nie pozwala pędzić po schodach na złamanie karku, więc tylko przestąpiła próg, dokładnie skrywając ciekawość. Speszyłam się, więc ceremonią pożegnania zajął się Rolar, obsypawszy damę komplementami i zmysłowo pocałowawszy uprzejmie wyciągniętą rękę (Diwiena zdumienia przekrzywiła się na jego dziwną brodę, lecz niczego nie powiedziała). Wampir grał naturalnie, jakby często wpadał w odwiedziny do królewskiego pałacu, odwiedzając “spokrewnioną jako kuzyna kuzynkę”. Ciekawie, gdzie nauczył się ogłady ? Na pewno nie w witiagskich koszarach. Może Orsana ma rację i naprawdę wysłali go jako szpiega? Zanim wróciliśmy na trakt, wstąpiliśmy do jednej wsi, gdzie kupiliśmy u rzeźnika pud mięsa wprost od krowy i od razu odcięliśmy dla wilka spory kawałek. Kilka minut obserwowaliśmy, jak wilk z rykiem go pożera. Przechodzący nieopodal ludzie rzucali na nas nienawistne spojrzenia, lecz nas nic nie wzruszało. Niech ktoś spróbuje zaatakować nas albo wilka. Przez wilka musieliśmy radykalnie zmniejszyć tempo. Mógł biec równo z końmi, ale kosztowało go to wiele wysiłku. Serce mi się krajało, kiedy zaczynał utykać i zwalniać, a następnie robił rozpaczliwe szarpnięcie wprzód doganiając nas. Wziąć go na siodło nie mogłam, tak że musieliśmy prawie co godzinę zatrzymywać się i czekać, póki nie nabierze tchu i nie przekąsi. W jeden dzień przejechaliśmy tylko połowę zwyczajnej trasy. Wieczorem znów zaczął padać deszcz i kiedy ukazało nam się miasto (“Bras,- zakomunikowało Rolar - jedno z największych miast Kraju Jezior; można nawet powiedzieć, że jedyne”), zdecydowaliśmy nie kusić losu i przenocować na opustoszałym podwórzu, którego najwidoczniej rozbójnicy unikali. Do wieczora zostały niecałe dwie godziny, lecz woleliśmy stracić je, aniżeli życie. Patrząc na wyludniony Kraj Jezior można by rzec, że bras był stolicą, będąc wielką wsią z dużym ściekowym rowem po środku). W twierdzy mieszkała niezbyt wysoko postawiona osoba, wycieńczona kacem po wczorajszym spacerku - nawet strażnicy nie uniknęli tej żałosnej doli i teraz siedzieli na kucach po obu stronach zwodzonego mostu, trzymając się za pionowo postawione halabardy. Waleczni wojownicy obrzucili nas obojętnymi spojrzeniami, nawet nie zainteresowawszy się dokumentami i celem wizyty. Czym dalej od twierdzy, tym rzadziej spotykaliśmy kamienne domy, które zmieniły się na drewniane chałupy. Na ulicach kipiało życie. Szczury, koty i wróble bez żadnego zażenowania śmigały między nogami wesołego ludu. Zatrzymawszy jakiegoś oberwańca, spytaliśmy go o drogę do najbliższego zajazdu, który okazał się być jedynym w miasteczku. Więcej takich placówek nie było potrzebnych: świętymi przybytkami, malowniczymi krajobrazami, historycznymi miejscami i innymi osobliwościami Bras nie mógł się pochwalić, ale przejezdni kupcy byli całkowicie zadowoleni Jak na ironię losu, tylna część zajazdu ściśle przylegała do cmentarza. Główna droga, prowadząca do cmentarza, okazała się być najlepszym traktem w całym miasteczku Poszło na nią tysiące płyta szarego i różowego granitu, najczęściej spotykanego w elewacji świątyni. Pragnęło się po niej chodzić całe życie. Po niej pragnęło się przenieść narzeczoną na rękach. Nie zdziwiłabym się gdyby kondukt pogrzebowy dotarłszy do bramy, zawracał, by zafundować nieboszczykowi powtórkę z rozrywki Rolar, chichocząc, zakomunikował, że dwadzieścia lat temu była tu zwyczajna wiejska ulica, niebrukowana z licznymi dziurami, ale belorski król umówił się z elfickim na budowę pałacyku i drogi prowadzącej do niego, żeby monarchowie i ich ambasady mogły bez zawady spotykać się na neutralnym terytorium Kraju Jezior. Beloria odpowiadała za dom, Jasny Grad - za drogę. Elfy uczciwie wypełniły swoją część umowy, a ówczesny brasowski namiestnik nie wytrzymał i zwiał razem z przeznaczonymi na ten cel pieniędzmi. Do tej pory go szukają, lecz nikt się nie spieszy z powtórnym sfinansowaniem pałacyku, chociaż nawet głupiec wie, że ghyr go szybciej znajdzie niż sam tu przyjdzie z własnej woli. Z okien zajazdu był piękny widok ogarki od świeczek, nagrobki, wianki, kwiatki i czarne figury, szlochające nad grobami. Gospodarz placówki i służąca dawno przyzwyczaili się do tego życiowego widoku, ale nieliczni przejezdni byli innego zdania. Orsana starannie patrzyła sobie pod nogi, Rolar machinalnie wygwizdywał znany motyw “Ostatniego”, a ja mamrotałam rozdrażniona, że zazwyczaj magom i ich pomocnikom płacą za nocleg na cmentarzu, ale aż do tej pory nigdy się nie zdarzyło żeby było odwrotnie. Nie musiałam płacić. Nie wpuścili mnie z wilkiem do zajazdu. Gospodarz był nieugięty - jego żona ubóstwiała koty, trzymała ich co najmniej z tuzin, koci smród płynął nie tylko z otwartych na roścież okien i drzwi - nawet z rury.