Ale pod koniec roku ubiegłego, w drugim

być miłość. – I nie odpowiedziano panu wzajemnością? – O nie, byłem kochany równie gorąco, jak kochałem. – To dlaczego mówi pan o tym z takim smutkiem? – Dlatego, że była to najsmutniejsza i najbardziej niezwykła ze wszystkich znanych mi historii miłosnych. Ciągnęło nas do siebie niepowstrzymanie, ale nawet na chwilę nie mogliśmy się objąć. Wystarczyło, żebym zbliżył się do mojej ukochanej na odległość ręki, a ona stawała się zupełnie chora: z oczu lały jej się łzy, z nosa ciekło strumieniem, na skórze występowała czerwona wysypka, skronie ściskała nieznośna migrena. Wystarczyło, bym się odsunął, a symptomy niemal natychmiast znikały. Gdybym nie był studentem medycyny, dopatrywałbym się w tym pewnie jakichś złośliwych czarów, ale na drugim roku już wiedziałem o zagadkowej bezlitosnej chorobie, której na imię – reakcja idiosynkratyczna. W wielu wypadkach nie sposób dojść, na jakim tle ona powstaje, a tym bardziej nie wiadomo, jak ją leczyć. – Doktor Korowin przymknął oczy, uśmiechnął się, pokiwał głową, jakby dziwił się, że coś takiego mogło się przydarzyć właśnie jemu. – Cierpieliśmy w sposób nieopisany. Potężna siła miłości ciągnęła nas ku sobie wzajemnie, ale moje dotknięcia były zgubne dla tej, którą ubóstwiałem... Przeczytałem wszystko, co medycyna wiedziała o idiosynkrazji, i zrozumiałem: chemia i biologia to nauki jeszcze za mało doskonałe i za mojej ziemskiej drogi nie zdążą rozwinąć się tak, by przełamać mechanizm fizjologicznego odrzucenia jednego organizmu przez drugi. Wtedy właśnie postanowiłem zająć się psychiatrią – badaniem http://www.eurokor.pl/media/ – Pozwólcie – próbował opanować sytuację Avery – że wyjaśnię wam krok po kroku całą procedurę. Może wtedy lepiej zrozumiecie, co próbujemy zdziałać. Najbliższe pół roku lub nawet rok, to kluczowy okres dla przyszłości Danny’ego. Sandy podniosła rękę. – Dlaczego mamy czekać aż rok? – Bo tyle zajmie wszystkim przygotowanie się do narady poprzedzającej proces. To nie błahostka. – Ale Danny nie może wrócić do domu, prawda? Powiedział pan, że nie zwalnia się za kaucją młodocianych morderców. Więc jak to jest? Mój syn nie był jeszcze sądzony, nie został uznany winnym morderstwa, ale spędzi co najmniej sześć miesięcy w poprawczaku? Rany boskie, i to jest legalne? – Takie jest prawo. – No to pieprzyć to prawo! – Sandy zachowywała się histerycznie i wiedziała o tym.

Podejrzany ochoczo uniósł palto, pod którym rzeczywiście leżała książka: dość gruba, w skórzanej brązowej oprawie. Jedno z dwojga: albo jakieś paskudztwo, albo coś politycznego. Inaczej – po co chować? Ale policmajster nie miał teraz głowy do zakazanych lektur. – Co mi do tego – burknął z rozdrażnieniem. – Co to za maniera czepiać się o głupstwa nieznajomego człowieka... Sprawdź jako ciotka Alice Bensen i zaczęła czytać tekst, który wybrała na pożegnanie dziewczynek. Był to urywek o przyjaźni z Kubusia Puchatka. Tego Rainie już nie wytrzymała. Ona też musiała odwrócić wzrok. Oprzytomniała dopiero, gdy do mikrofonu zbliżył się Vander Zanden. Stojąc przed liczącym prawie osiemset osób tłumem, wydawał się zupełnie wytrącony z równowagi. Spisał swoją mowę i kartka drżała mu teraz w dłoniach. Ale Rainie nie potrafiła wykrzesać w sobie ani krzty współczucia dla tego człowieka. Przyglądała się uważnie jego żonie, która przez ostatnie czterdzieści pięć minut z czułością próbowała dodać mu otuchy. Abigail Vander Zanden była trochę zbyt pulchna i wyglądała niezbyt atrakcyjnie w niemodnej granatowej sukience, ale miała dobrotliwy uśmiech i błyszczące niebieskie oczy. Wydawało się też, że jest naprawdę dumna ze swego męża. Ten widok sprawił, że Rainie poczuła do niego jeszcze większą antypatię. Dzisiaj nie ma zwycięzców, pomyślała z rosnącym przygnębieniem. Liczyła na jakieś