– Nie, muszę wyjechać na jakiś czas. Zaliczkę prześlę ci pocztą. – Luke nagle spochmurniał. – Jasne, że się do tego nadaję. Nie zostawiam ci żadnych telefonów czy adresów. Sam się z tobą skontaktuję. Pożegnał się i odłożył słuchawkę. – Zadziwiasz mnie, Luke. Skąd wiesz, jak się do tego wszystkiego zabrać? Czuję się tak, jakbyś był Jamesem Bondem. – To moja praca. – Uśmiechnął się zuchowato. – Poświęciłem dziesięć lat, żeby poznać świat szpiegów, przestępców i gliniarzy. Rozmawiałem z seryjnymi zabójcami i ich pogromcami, a także z zastraszonymi ofiarami. – I teraz wreszcie sam zostałeś bohaterem – zauważyła z uśmiechem. – A ty zastraszoną ofiarą. Uśmiech znikł z jej twarzy. – Niestety, masz rację. Uważaj, Luke, bohaterowie zwykle giną. Nie chciałabym... – Zamierzała powiedzieć, że nie chciałaby go stracić, ale te słowa nie przeszły jej przez gardło. – Uważaj na siebie. – Nie przejmuj się. Radziłem sobie z gorszymi od Johna Powersa. Tak, ale na papierze. Jakież to było proste – napisać takie zakończenie, żeby dobro znowu zatriumfowało i wszyscy byli zadowoleni! Teraz jednak ma do czynienia z prawdziwym mordercą. http://www.evita-dietetyka.pl - Nie, ale byłem na Jeziorze łabędzim i przyznam ci się szczerze, że nie miałem pojęcia, o co w tym balecie chodzi. Nie chciałbym się tak czuć za tydzień, kiedy pójdziemy z Grace popatrzyć jak tańczysz, więc pogrzebałem dzisiaj w Internecie, znalazłem libretto Giselle i przeczytałem. - No, no... - Laura z uznaniem kiwa głową. - Na dworze jest tak ciepło, że postanowiliśmy zostać na zewnątrz - oznajmia Simon, prowadzi ją do wyjścia, a potem wąską alejką w stronę dużej altany w ogrodzie, w której nieraz czytała Grace książki. Wieczór jest rzeczywiście ciepły. Z oświetlonej altany dochodzą dźwięki gitary basowej. Laurze, która przez ostatnie trzy miesiące nie słuchała właściwie niczego poza muzyką klasyczną w czasie prób i lekcji tańca, te odgłosy wydają się obce, jakby pochodziły z Marsa. Laura i Simon są jakieś trzydzieści metrów od altany. Dziewczyna rozpoznaje już twarze. Szuka wśród nich pewnej ładnej buzi. W ciągu minionych weekendów, przychodząc do Greenwoodów, widywała różnych znajomych brata Grace: jego najlepszych kolegów - Toby'ego i Zacha, tych, którzy pierwszego dnia wzięli ją za jego dziewczynę. Toby zawsze przyprowadzał swoją. Laura rozpoznaje atrakcyjną brunetkę, którą tamtego dnia obserwowała z okna, jak paradowała w bikini nad basenem, razem ze swoją jasnowłosą koleżanką. Ale blondynki o imieniu Amber od tamtej pory nigdy więcej już nie widziała. To pewnie było głupie, ale siedząc przy zasypiającej Grace, pomyślała, że jeśli Amber nie pojawi się również dzisiaj, to ona może wreszcie uwierzy w to, co powiedział kiedyś Simon - że ta ładna blondynka nie jest jego dziewczyną. Laura widzi już, że Amber nie ma, i zaczyna iść nieco pewniejszym krokiem. Ale wtedy jeden ze stojących do niej plecami chłopców odwraca się. Na widok jego twarzy Laura staje jak wryta. Po sekundzie, może dwóch Simon orientuje się, że została z tyłu. - Coś się stało? - pyta, odwracając się do niej. - Nie - odpowiada Laura, wolno kręcąc głową. - Ten chłopak... w czarnej koszuli... To twój kolega?
– Chciałbym prosić cię o jeszcze jedną przysługę – zaczął. – Śmiało – rzuciła. Pomyślała z radością, że nawiązała ze swym chlebodawcą swobodne stosunki i nie musi już nieustannie uważać przy nim na każde słowo. W istocie, ich relacja bardziej przypominała przyjaźń. – Wyjeżdżam na trzydniową konferencję – oznajmił. – Mogłabyś Sprawdź brata Sama, który był tam współwłaścicielem niewielkiego hotelu. Czekając na wejście do samolotu, przyglądała się współpasażerom. Większość wybierała się na urlopy i była ubrana w dżinsy i letnie stroje. Lily z niejasnego powodu włożyła na podróż ładny szary kostium, białą bluzkę, cienkie czarne rajstopy i pantofle na wysokich obcasach. Może właśnie dzięki temu podczas odprawy, gdy okazało się, że w klasie ekonomicznej jest nadkomplet, przeniesiono ją do klasy biznesowej. W samolocie zajęła miejsce przy oknie. Po chwili zjawił się najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego widziała w swoim dwudziestosześcioletnim życiu. Umieścił na półce podręczny bagaż, a potem usiadł obok i rzucił zdawkowo: – Dzień dobry.