– Jestem policjantką. Śledztwa w sprawie morderstw wchodzą w zakres moich

Rany boskie, i to jest legalne? – Takie jest prawo. – No to pieprzyć to prawo! – Sandy zachowywała się histerycznie i wiedziała o tym. Avery Johnson obdarzył ją znowu uspokajającym uśmieszkiem, ale ton jego głosu zaostrzył się. – Pani O’Grady, wiem, że nie chce pani tego przyjąć do wiadomości, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że Danny popełnił tę zbrodnię. Zatrzymano go, gdy celował do ojca. Przyniósł do szkoły broń, a poza tym dwukrotnie przyznał się do winy. – Jest w szoku. Sam pan powiedział. Nie wie, co mówi. – Broń, pani O’Grady. Broń. W jaki sposób dwa pistolety, przechowywane w państwa sejfie, trafiły do szkoły? Sandy spojrzała bezradnie na Shepa. O’Grady dźgnął w przestrzeń pobrudzoną lodami łyżeczkę. – Mój syn tego nie zrobił – oznajmił ze stoickim spokojem. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Sandy pomyślała cieplej o mężu. Avery Johnson wyraźnie tracił cierpliwość. – Jesteś funkcjonariuszem policji, ale nawet ty nie potrafisz dowieść niewinności chłopca. – Dowiodę! – To niemożliwe. – Mam sześć miesięcy. http://www.gimnazjumlubasz.edu.pl/media/ chmielu, łagodny, złocisty. Zachłannie otworzyła usta. Wsunął w nie język i właśnie wtedy pomimo jej najlepszych chęci ożyły stare strachy. Wbiła paznokcie w dłonie. Robiła, co mogła, żeby nie stracić kontroli nad umysłem. Żółte łąki. Leniwe strumienie. Przez lata opanowała tyle technik. Oby było jak najprościej. Jak najszybciej. Nie wolno wpaść w panikę. Nikt się nie dowie. Poczuła na policzku palce Quincy’ego. Łaskotały ją, a ich szorstki dotyk wywołał nieoczekiwaną falę ciepła w żołądku. Zamarła, trochę przestraszona. Szeptał coś, wtulony w jej włosy. Pozwoliła głowie opaść do tyłu. Odsłoniła szyję. Ciepły oddech musnął jej obojczyk. Zejdzie niżej, pomyślała. Trzeba pamiętać, żeby jęknąć. Żółte łąki i leniwe strumienie. Czuła jego wargi, pewne i doświadczone. Ale wiedziała, że mroczna otchłań czai się tuż-tuż. Żółte łąki, leniwe strumienie. Dotknie jej piersi. Ona zadrży i wygnie się. Miejmy to za sobą. Niech to się już stanie.

głos, który wcale nie był obcy. Dzwonił Albert Montgomery, ale mówił jakby nie swoim głosem. - Jezu Chryste, Glenda! - jęknął. - Odbierz! Próbowałem dzwonić na komórkę... Myliłem się. Przestępca jest tutaj! O Boże! On ma nóż! Usłyszała krzyk, ale zignorowała go. Rzuciła swój telefon na marmurowy blat. Wyciągnęła prawą rękę i chwyciła białą słuchawkę bezprzewodowego Sprawdź go do środka. Quincy nie odezwał się od razu. Niby przechadzał się od niechcenia, ale Rainie nie dała się nabrać. Cztery miesiące wcześniej włożyła w to prawie wszystkie swoje oszczędności i wiedziała, jakie wrażenie robi jej nowe mieszkanie. Urządzone w dawnym magazynie, wysokie na prawie trzy i pół metra, było jasne i przestronne. Osiem potężnych kolumn w kuchni, sypialni, salonie i gabinecie. Olbrzymie okno z autentycznymi szybami z 1925 roku rozciągało się na całą ścianę. Poprzednia właścicielka wykończyła wejście brązowymi płytkami, a ściany wymalowała na kolor jasnej cegły. Mieszkanie miało więc szykowny, modny wygląd, Rainie widywała takie w czasopismach. Wydatki związane z wyposażeniem doprowadziły ją na krawędź bankructwa, ale gdy wreszcie zobaczyła efekty, stwierdziła, że było warto. Gdyby nowa, lepsza Lorraine