Przywarła do niego mocniej, objęła za szyję.

chwilą. Wykrzywiona buzia stała się raptem brzydka i przerażająca, niczym twarz ze złych snów. Cień. Mroczny Cień miał już to dziecko w swoim władaniu. Philip mocniej zacisnął palce na dłoni żony. - Skarbie... ona cię potrzebuje. Musisz ją nakarmić. Kiedy Hope ani drgnęła, wziął dziecko na ręce i zaczął nieporadnie kołysać, ale mała nadal płakała w głos, darła się na całe gardło. Podał córeczkę żonie. - Musisz. Hope potoczyła błędnym wzrokiem po pokoju, szukając drogi ucieczki. Z każdego kąta wyzierał Cień, wszystko przypominało jej, jaka była głupia, jak nierozumna. Nie uwolniła się od spuścizny domu Pierron. Nigdy się nie uwolni. To potrzask, pomyślała z rozpaczą. Nie ma nadziei. Tkwiła w potrzasku. Tak jak przed laty. - Nie mogę. - W jej głosie wzbierała histeria. - Nie chcę. - Kochanie... Do pokoju weszła pielęgniarka. - Co się stało, pani St. Germaine? - Nie chce jej nakarmić - powiedział Philip, szukając wsparcia u siostry. - Nie chce jej wziąć na ręce. Nie wiem, co robić. - Pani St. Germaine... - Głos pielęgniarki brzmiał sucho, rozkazująco. - Córka jest głodna. Musi ją pani nakarmić. Przestanie płakać, kiedy... - Nie! - Hope podciągnęła kołdrę pod brodę i wpiła w nią palce tak mocno, że zaczęły drętwieć. Drżała na całym ciele w ataku niezrozumiałej paniki. - Nie mogę. - Spojrzała na męża, po policzkach popłynęły jej łzy. - Proszę, Philipie, nie zmuszaj mnie. Nie mogę. Nie jestem w stanie. Nie nakarmię jej. Patrzył na nią, jakby nagle wyrosły jej rogi. - Hope? Co się z tobą dzieje? To nasze http://www.ginekologwarszawa.org.pl/media/ Znowu był dawnym sobą, lecz Alexandra dobrze pamiętała jego wcześniejsze zachowanie. - Może lord Belton naprawdę ją lubi? Przecież nie zmuszał go pan, żeby zaprosił Rose na piknik? To nie taniec z guwernantką, prawda? Gładkie czoło Luciena pokryły zmarszczki. - Sam to pani powiedział? - Wystarczyło trochę zdolności dedukcyjnych, milordzie. Przez chwilę mierzył ją wzrokiem, a następnie spojrzał na lokajów. - Thompkinson, Harold, zostawcie nas samych. - Ależ... Nim zdążyła zaprotestować, służący opuścili jadalnię. - A teraz co dedukujesz? - spytał, zamykając za nimi drzwi. Westchnęła, żeby ukryć drżenie.

Pan Fields podniósł wzrok. — Bez kogo? — Bez naszej Niani. — Bóg jeden raczy wiedzieć — odparł. Aby zbudzić swych podopiecznych, Niania stawała w odległości kilku kroków od wezgłowia łóżek, brzęcząc Sprawdź - Ja - Liz zmrużyła oczy. - I... co u ciebie? - Świetnie - odparła. Santos widział, że drży z hamowanej złości. - Ale nie dzięki tobie. Gloria pobladła. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili zamknęła je bez słowa. Santos był za nią całym sercem, chociaż rozumiał, że zasłużyła sobie na takie traktowanie. Wykorzystała i skrzywdziła Liz, niestety. - Ja... powiem może Lily, że... Przepraszam was, zdaje się, że nie powinnam była wychodzić. Zniknęła w pokoju, a kiedy zamknęły się za nią drzwi, Liz natarła na Santosa: - Jak mogłeś? - szepnęła. - Myślałam, że nie masz dla mnie czasu ze względu na Lily, lecz chodzi o nią, prawda? - Nie, Liz. Może tak to wygląda, ale tak nie jest. Pozwól sobie wytłumaczyć... - Twierdziłeś, że ona cię nie interesuje. Że jej nienawidzisz. - Bo nie interesuje. Jest tu ze względu na Lily, nie dla mnie. Prychnęła z niedowierzaniem. - Oczywiście. Jeżeli mnie pamięć nie myli, nawet jej nie znała. - Tak było. Do zeszłego tygodnia. - Odetchnął głęboko. - Lily jest babką Glorii.