R S

Lysander wbił w nią wnikliwe spojrzenie, lecz nic nie powiedział. Nie do końca uwierzył w historyjkę o farbach, choć brzmiała całkiem wiarygodnie; wiedział dobrze, że ciotka, jeśli tylko mogła, unikała dalekich podróży. Czuł się jednak zbyt przygnębiony, by zdobyć się na jakikolwiek sprzeciw. Markiz w istocie cierpiał męki, wszak z własnej winy utracił dziewczynę, którą kochał. Zdał sobie sprawę ze swych uczuć jeszcze przed pocałunkiem na jarmarku. Ta niezwykła istota oczarowała go, kiedy trzymając się za ręce szli strumieniem w poszukiwaniu zimorodka. Początkowo usiłował stłumić to uczucie. Z nic na świecie nie chciał przysporzyć Clemency zmartwień, nie mógł więc prosić ją o rękę w sytuacji, kiedy zamierzał sprzedać dom i nie był pewien swojej przyszłości. Potem do jego serca wkradła się zazdrość. Rozsądek podpowiadał, że dziewczyna jest niewinna i nie zabiega bynajmniej o względy Marka, mimo to rósł w nim niepokój, umiejętnie podsycany przez Orianę. Szalał na myśl o Marku cieszącym się jej pocałunkami i pieszczotami, o których sam marzył. Doskonale wiedział, że przyjaciel jest gotów bez skrupułów wykorzystać sytuację. Jedyne, co on mógł zrobić, to odsunąć na bok swoje fantazje i ofiarować Clemency uprzejmą poprawność pracodawcy. Gdy list Thorhilla uświadomił mu w końcu całą prawdę, jego pierwszą reakcją był dziki, niepohamowany gniew. W działaniu dziewczyny dostrzegał celowe szyderstwo i chęć upokorzenia go. Tak jakby znała jego najskrytsze myśli i w żywe oczy sobie z nich kpiła. Teraz ochłonął, ale czy może zaproponować małżeństwo kobiecie, którą tak okrutnie znieważył? Jeśli nie potrafił postąpić honorowo i oświadczyć się, gdy uważał ją za biedną, tym bardziej nie ma do tego prawa dzisiaj, gdy wie, że jest bogata. Wyszedłby na najpodlejszego łowcę posagów. Obecnie miał do zaoferowa¬nia wyłącznie swój tytuł, lecz nie sądził, by Clemency to wystarczyło. Czy uwierzy w jego miłość po kalumniach, jakimi ją obrzucił? Nie, musi nieodwołalnie pogodzić się z jej utratą i może wyjazd do stolicy pozwoli mu o tym zapomnieć. Candover Court jest zbyt pełen wspomnień - na każdym kroku widział ją niosącą sterty prania czy siedzącą przy oknie z Arabellą - i każde miejsce w domu boleśnie przypominało mu jej stratę. Londyn wydawał się bardziej neutralny. Następnego dnia po powrocie Clemency Jameson udał się do domu Ramsgate’ów na Tavistock Square, by się z nią osobiście spotkać. Spodziewał się ujrzeć istotę speszoną i zawstydzoną, lecz już po chwili stwierdził, że się grubo pomylił, bo powitała go poważna młoda dama, osoba nadzwyczaj zrównoważona i pewna siebie. Jameson, przygotowany do odegrania roli dobrodusznego wujka, strofują¬cego niegrzeczną dziewczynkę, rychło uznał to podejście za nieodpowiednie. Clemency słuchała go ze stoickim spokojem. Kiedy wspomniał roztrzęsione nerwy i cierpienia pani Hastings-Whinborough, wywołane niepoprawnym zachowaniem córki, dziewczyna jedynie uniosła brwi w grzecznym zdziwieniu. - W takim razie jestem zdumiona, że miała jeszcze siłę przyjąć oświadczyny pana Butlera - rzekła bez cienia emocji. Następnie wysłuchała uprzejmie przygotowanej uprzednio przemowy pana Jamesona, lecz dała jasno do zrozumienia, że nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia. Jameson błyskawicznie to przemyślał. Fizyczne podobieństwo Clemency do matki okazało się bardzo mylące. Zachowywała się raczej jak ojciec, rozumując wyjątkowo trafnie i logicznie. Ponadto, gdy tylko ukończy dwadzieścia pięć, lat otrzyma do dyspozycji sto tysięcy funtów. To niebagatelna suma, a dziewczyna będzie potrzebować plenipotenta do zarządza¬nia pieniędzmi. Ta myśl w cudowny sposób pomogła mu się skoncentrować. Natychmiast zmienił taktykę. - Panno Hastings-Whinborough... - zaczął od nowa. - Tylko Hastings, proszę. Dodawanie Whinborough uwa¬żam za sztuczne i pretensjonalne. Mój ojciec zadowalał się nazwiskiem Hastings, więc i mnie ono wystarczy. - Zatem, panno Hastings, przybyłem z konkretną propozy¬cją od pani matki. Obiecuje podnieść pani kieszonkowe do stu funtów rocznie, wszelkie zaś rachunki ponad tę kwotę mają być przez nią zatwierdzane. Wybierze również dla pani nową służącą. Jednak w tej sprawie ośmielam się mieć inne zdanie. Myślę, że powinna pani oczekiwać większej samo¬dzielności w swoich sprawach. Clemency po raz pierwszy uśmiechnęła się z aprobatą. - Jeżeli nie ma pani innych propozycji, oto co pragnę pani zaoferować... - Chcę otrzymywać pięćset funtów rocznie - przerwała dziewczyna stanowczo. - Z tych pieniędzy rozliczę się z panią Ramsgate, a gdy uzyskam swobodę wyboru pokojów¬ki, opłacę jej pensję, jak i własne wydatki. Wszystkie sprawy wolałabym załatwiać przez pana, a nie bezpośrednio z matką. - Pięćset funtów? To dużo pieniędzy. - Jestem kobietą zamożną - stwierdziła ze spokojem. - Nie mam pewności, czy pani matka wyrazi na to zgodę - odparł Jameson, grając na zwłokę. http://www.grossglockner.com.pl Wyszedł na ulicę, chłopak zamknął za nim drzwi. Santos odwrócił się i zobaczył, że powrócił do rachunków. Zmrużył oczy. Coś mu się nie podobało w tym smarkaczu. Czuł przez skórę, że coś jest nie tak, choć jego przeczucia nie musiały mieć nic wspólnego z Tiną. Tymczasem teraz najważniejsza była ona. Zaklął, świadomy każdej uciekającej sekundy. Tina mogła oczywiście pójść sobie w swoją stronę, wcale by go to nie zdziwiło. Dlaczego jednak byłaby taka wystraszona? Czym? Wzywała go, prosiła o pomoc. Czemu więc się zmyła? Podszedł do rogu i popatrzył w kierunku St. Peter’s. Naraz coś zaświtało mu w głowie. Jak się wyraził ten chłopak? Poszła do St. Peter’s? St. Peter. Święty Piotr. Święty pilnujący niebieskich bram. Święty, który sprawdza, czy dusza może dostać się do nieba. Chłopak posłał Tinę na spotkanie ze Świętym Piotrem. Santos zawrócił w miejscu i pognał z powrotem do apteki. Żałował, że nie ma czasu, by wezwać posiłki, ale liczyła się każda sekunda. Oby nie było za późno. Dobry Boże, spraw, by nie było. Kiedy dobiegł do rogu, z zaułka na zapleczu apteki wyłonił się stary buick. Oczy kierowcy i Santosa spotkały się. Za kierownicą siedział chłopak z apteki. Santos wyszarpnął pistolet, klęknął i krzyknął: - Stać! W tym samym momencie chłopak nacisnął na gaz, kierując wóz prosto na niego. Santos rzucił się w bok, przeturlał, wycelował i strzelił. Raz, potem drugi. Samochód skręcił gwałtownie, uderzył w żelazny płot klasztoru, odbił się i trzasnął w figurę Jezusa. Posąg przełamał się i runął na przednią szybę po stronie kierowcy, całkowicie ją miażdżąc. Ktoś krzyknął. W drzwiach pobliskiego sklepu stłoczyli się ludzie, niektórzy wybiegli na zewnątrz, chcąc lepiej widzieć. Santos pobiegł do pojazdu.

tylko raz w życiu. Ja na pewno zamierzam spróbować po raz drugi! Szczerze mówiąc, panno Tyler, już jestem w połowie drogi! Szykując się do snu pół godziny później, Scott przeklinał pod nosem samego siebie. Nie powinien był dopuścić do tego, by ich rozmowa zeszła na tak intymne tory! W jej obecności Sprawdź - Pytałaś przecieŜ, to ci odpowiadam - rzekł. Uśmiechnęła się leciutko. - Rzeczywiście, pytałam, prawda? - No właśnie. I pocałował ją. Tia uciekła wzrokiem, lecz i tak zdążył dojrzeć w jej oczach śmiertelne przerażenie. - Powiedziałam już wam, że nic nie widziałam. - Objęła ramiona dłońmi. - Znam prawo, nie możecie mnie aresztować. - Nie rozumiesz, że możesz być następna? - Santosa zaczynał irytować jej upór. - Facet skuma, że coś wiesz, i po tobie. Będziesz bezpieczniejsza, jeśli nam pomożesz. Uspokój się i... - A co? Dacie mi ochronę? - Zerwała się z krzesła. - Policyjną ochronę dziwce? Jasne. Chcecie, żebym mówiła, a potem mnie zostawicie. Gówno was będę obchodzić. - Nieprawda. - Santos wstał. - Nie chcę, żeby zginęła jeszcze jedna dziewczyna. Nie chcę, żebyś ty zginęła, Tia. Posłuchaj... - zaczął, włożywszy ręce do kieszeni z udaną nonszalancją - Porozmawiajmy... o czymkolwiek. Poznajmy się lepiej. Jeżeli potrzeba ci czegoś... - Nie pamiętasz mnie, prawda? - Nieledwie plunęła w niego tymi słowami. - Nawet się nie domyślasz! - Była tak wzburzona, że jej oczy zdawały się miotać iskry. Machnęła ręką. - No pewnie, niby skąd? Poszedłeś sobie i o mnie zapomniałeś. - Gdzieś się spotkaliśmy? - Santos pokręcił głową. - Wybacz, Tia, ale nie pamiętam. Znam mnóstwo dziewczyn z Dzielnicy... Parsknęła nerwowym, bezradnym śmiechem.