idealny porzadek, jakby jego własciciel oczekiwał wojskowej

Z tego, co było mu wiadomo, nigdy nie wróciła. Może nawet już nie żyła. Albo mamie egzystowała w jakimś domu opieki. Albo zaliczała się do wyższych sfer i miała willę nad Morzem Śródziemnym. Zresztą, to było bez znaczenia. Matka nie liczyła się w jego życiu, chociaż stanowiła jeden z osobliwych powodów, dla których postanowił sobie, że odnajdzie własne dziecko i nawiąże z nim kontakt. O ile pozwolą na to sama Elizabeth i osoba, która ją zaadoptowała. O ile w ogóle ją znajdzie. Zacisnął pięść w geście frustracji, a drugą ręką nadal kurczowo trzymał słuchawkę. - Daj mi znać, jeśli zmienisz zdanie - powiedział Levinson. - Nie zmienię. Nevada odwiesił słuchawkę. Był niespokojny, jak wystraszony ogier, który wyczuwa obecność drapieżnika w pobliżu. Zmierzwił włosy palcami. Wmawiał sobie, że to tylko wyobraźnia, ale nie mógł uwolnić się od uczucia, że zdarzy się coś złego. I że on sam nie może zrobić absolutnie nic, żeby temu czemuś zapobiec. - A niech to dunder świśnie - jęknął, żałując, że nie ma przy sobie marlboro, chociaż rzucił palenie wiele lat temu. Potrzebował czegoś na uspokojenie. Do szału doprowadzało go to, że przebywał w tym samym okręgu co Shelby i wiedział, jak niewiele kilometrów ich dzieli, a także świadomość, że Shelby nie jest bezpieczna i że McCallum coś knuje, a on sam nie jest w stanie odnaleźć swojego dziecka. Zadzwonił telefon i Nevada się spiął. Prawdopodobnie znowu jakiś anonim. Chwycił słuchawkę i burknął „halo” opryskliwym tonem. - Smith? Rozpoznał głos. I poczuł jeszcze większe napięcie w ramionach. Oparł się biodrem o blat i skupił całą uwagę na rozmowie. http://www.hab-corp.pl Wrzucił jedynke. Przypomniał sobie telefon Cherise i deklarowana przez nia ¿arliwa wiare. Pomyslał, ¿e i jemu przydałoby sie troche wiary, zwłaszcza teraz. Naprawde z wdziecznoscia przyjałby pomoc z nieba, ale wiedział, ¿e nie ma na co liczyc. Rzucił okiem we wsteczne lusterko i zobaczył czarno-białego psa, siedzacego na ganku. Przez chwile czuł sie tak, jakby opuszczał swoja jedyna rodzine. - Swietnie - mruknał pod nosem. Wyjechał na wiejska droge, która miała go doprowadzic do miedzy-stanowej autostrady. Autostrada ruszy na południe, do San Francisco. I do Marli. Głosy, kilka głosów. Wydawało jej sie, ¿e je zna. Znowu podpłyneła pod sama powierzchnie swiadomosci. Bardzo

poniewa¿ była znakomitym detektywem i nigdy nie dawała za wygrana. - Kiedy zmarł? - Ubiegłej nocy, raczej dzis wczesnym rankiem. Urzadzenia monitorujace prace serca staneły o trzeciej czterdziesci siedem. Reanimacja nie przyniosła ¿adnych Sprawdź Przekreciła klucz w zamku. Pchneła drzwi i nagle cofneła sie w czasie. Jedno spojrzenie w głab schludnego, dokładnie wysprzatanego mieszkania wystarczyło, by opadły ja setki wspomnien. Znieruchomiała, zaciskajac palce na gałce drzwi, serce waliło jej jak młotem, a wizje z przeszłosci z ka¿da sekunda nabierały barw i precyzji. Rozpoznała obita zielonym sztruksem kanape, która kupiła kiedys na wyprzeda¿y, na której le¿ał włochaty pled zrobiony na drutach przez jej matke - nie chuda jak osa Victorie Amhurst o skwaszonej twarzy, ale inna, cieplejsza kobiete, pachnaca tytoniem i perfumami z wyra¿a nutka wanilii. Dolly... miała na imie Dolly. - Mamo... - wyszeptała, wiedzac ju¿, ¿e kobieta, która ja wychowała, nie ¿yje. Nogi jej dr¿ały tak silnie, jakby za chwile