przybrała szczególny wyraz, pełen obrzydzenia.

przestrzeń między empirowym fotelem i krawędzią biurka zasypanego niebieskimi teczkami, przeznaczonymi na akta osobników politycznie podejrzanych. 59/86 Myśl o Polakach sprawia, że przed oczami staje mu inny Henry Lang: dwudziestoletni podporucznik szóstego pułku huzarów gwardii, z chudym tyłkiem wyklepanym w siodle i głową pełną ledwo muśniętej wątpliwościami wiary w braterską misję Francuzów, niosących wolność i równość uciśnionym ludom. Widzi siebie, jak wbrew rozkazowi Cesarza, który zakazał swoim gwardzistom udziału w bitwie, szarżuje pod Borodino na rosyjskie armaty. A obok Polacy z korpusu Poniatowskiego, samobójczo odważni i dziecinnie zakochani w cesarzu. Trochę z tej miłości i na niego spłynęło. Kiedy bowiem po klęsce Wielkiej Armii, z krwią http://www.implanty.info.pl/media/ kolano, ten wzdrygnął się i płaczliwie zmarszczył. – Chłopczyk ci się urodził, syn! Zdrowiusieńki, i Masza też jest zdrowa. – To bardzo dobrze, kiedy wszyscy są zdrowi. – Podprokurator skinął głową. – Bez zdrowia nic nie daje szczęścia, ani sława, ani bogactwo. – Już nawet imię wybraliśmy. Pomyśleliśmy, pomyśleliśmy i nazwaliśmy... – Mitrofaniusz zrobił znaczącą pauzę – Akakiuszem. Będzie teraz Akakiusz Matwiejewicz. Złe imię? Matwiej Bencjonowicz zaaprobował również imię. I znów zapadła cisza. Teraz obaj milczeli z pół godziny, nie mniej. Widać było, że Berdyczowskiemu to nie ciąży. Patrzył prosto przed siebie, prawie bez ruchu. Dwa razy, kiedy poruszył się Mitrofaniusz, przeniósł na niego wzrok i uśmiechnął się życzliwie. Nie wiedząc, jak przebić się przez głuchą ścianę, archijerej zaczął rozmowę o rodzinie – w tym celu zabrał ze sobą z Zawołżska zdjęcia. Matwiej Bencjonowicz oglądał je z

absolutnie tego nie dopuszcza. Znów milczeli przez chwilę. – Ale to jeszcze nie najważniejsza moja wieść. – Biskup klepnął Berdyczowskiego w kolano, ten wzdrygnął się i płaczliwie zmarszczył. – Chłopczyk ci się urodził, syn! Zdrowiusieńki, i Masza też jest zdrowa. – To bardzo dobrze, kiedy wszyscy są zdrowi. – Podprokurator skinął głową. – Bez Sprawdź zrywają, że dzwonnice gną się do ziemi. Wysłannik nieszczęścia wbiegł po białych marmurowych schodach. Na górnym podeście, pod wagą, którą trzymała w ręku Temida z opaską na oczach, zawahał się trochę, bo nie od razu się zorientował, dokąd ma skręcić, na prawo czy na lewo, ale szybko dojrzał w odległym końcu poczekalni grupkę stołecznych korespondentów i dwie obleczone w czerń postaci, dużą i małą: władykę Mitrofaniusza, a przy nim siostrzyczkę w okularach – tę, co przed chwilą stała w oknie. Łomocząc buciorami po podłodze, aż echo niosło, mnich rzucił się do archijereja i już z daleka zawył: – Władyko, on już tu jest! Bliziusieńko! Za mną nadciąga! Ogromny! Czarny! Petersburscy i moskiewscy dziennikarze – wśród których były też prawdziwe gwiazdy tego zawodu, przybyłe do Zawołżska z okazji głośnego procesu – gapili się ze zdumieniem na cudacznego zakonnika.