Z wnętrza domu dobiegł płacz, po którym rozległ się okrzyk

- Wspaniale. - Jackson odsunął krzesło. - Usiądziesz ze mną? Spojrzała na bar, gdzie czekał grafik. Powinna rozpisać go jeszcze dzisiaj i przygotować wypłaty na następny dzień. - Tylko na moment. Ciągle ta papierkowa robota, końca nie widać. To najbardziej uprzykrzona strona tego biznesu. - Zycie... - westchnął Jackson i podniósł oczy na kelnerkę, która podeszła i wręczyła mu kartę. - Nie oddzielisz miłych stron od uprzykrzonych. Weźmy na przykład mnie. Uwielbiam robotę w policji, tylko jakoś nie znoszę przestępców. - Zamówił sałatkę i ziołową herbatę. - Jak sprawy? - zagadnął, gdy zostali sami. - Świetnie - odpowiedziała Liz o wiele za szybko. I zbyt pogodnie. Poczuła na policzkach falę gorąca, odchrząknęła. - A u was? Słyszałam, że macie Śnieżynkę. - Podejrzewamy jednego faceta. Uniosła brwi. - Mówisz to bez przekonania. - Tak? - Jackson wzruszył ramionami. - W przeciwieństwie do mojego partnera nie jestem w gorącej wodzie kąpany. Czekam z ostatecznym wyrokowaniem, aż zbierzemy wszystkie dowody, a klient będzie w areszcie. Na wspomnienie Santosa Liz poczuła bolesny ucisk w gardle. - Co z nim? - Jeżeli czytałaś gazety, to wiesz. Przygryzła wargę. Przecież go nienawidzi, upomniała samą siebie. Dla niej mógłby spłonąć na stosie na środku Jackson Square. Razem z Glorią. - Liz? Źle się czujesz? - Nie, dlaczego? - Pokręciła głową. Jackson obserwował ją spod oka. Znowu poczuła wypieki na policzkach. Tym razem palił ją wstyd i poczucie winy. Odwróciła wzrok. - Czyjego sytuacja jest... aż tak zła, jak czytałam? To znaczy, czy jest jakaś szansa...? - Że się wykaraska? Cholera, mam nadzieję. Ktoś go wpakował, Liz. Ktoś jeszcze poza Chopem Robichaux. - Poza Robichaux? - powtórzyła. - Ale kto? - Gdybyśmy wiedzieli, moglibyśmy działać. Tymczasem Santos ma poważne kłopoty. - Jackson popatrzył na nią uważnie. - Może ty coś wiesz? http://www.juiceflow.pl/media/ Scott niemal biegł w stronę domu, zastanawiając się, czy kiedykolwiek czuł się aż tak głupio. Czy będzie potrafił na nią patrzeć, nie myśląc o tym, jak niezwykle pociągająco wyglądała nago? Jęknął. Dlaczego nie zawrócił? Wyszedł z lasu akurat w momencie, w którym wyciągnęła do góry ręce i przeciągnęła się leniwie w słońcu niczym leśna nimfa. Jej gładka skóra była opalona na piękny odcień brązu. Niech to szlag! Uderzył pięścią w drugą dłoń. Poprosił Idę Trent o nianię - szarą myszkę, a Willow z pewnością nią nie była. Oczywiście nikt nie uznałby jej za oszałamiającą piek- R S ność, ale problem tkwił w jej sylwetce. Miała niesamowitą figurę! Najbardziej zmysłową, jaką kiedykolwiek widział, a widział

- Czy lubił pani córkę? - Kiedy była mała, oboje ją rozpieszczali - odparła pani Hastings po zastanowieniu. - Nie mieli własnych dzieci, stąd to dziwaczne zachowanie. Ale Clemency nie widziała się z nimi od trzech czy czterech lat. Wątpię, żeby utrzymywała kontakty z panią Stoneham. W każdym razie nigdy o tym nie wspominała. Pan Jameson westchnął. To nikła szansa, jedyny ślad, jaki ma. Może poszukać w księgach kościelnych adresu pani Stoneham i spróbować dowiedzieć się czegoś więcej. Osobiś¬cie wątpił, aby coś z tego wynikło, ale skoro zamierzał policzyć sobie słono za swój czas, musiał solidnie przyłożyć się do zadania. - Czy panna Clemency nie interesowała się jakimś młodzieńcem? - zapytał ostrożnie. W jego mniemaniu tak piękna dziewczyna mogła z powodzeniem uciec z kochan¬kiem do Gretna Green - małej szkockiej wioski na granicy z Anglią, gdzie miejscowy kowal udzielał ślubu zbiegłym parom. - Z pewnością nie! Jestem o tym przekonana - odparła pani Hastings, a na jej policzkach wykwitły dwie czerwone plamy. Pan Jameson zachował dla siebie nasuwające się komen¬tarze. Sprawdź Jej młodsza siostra, Amy, ma najcudowniejsze rude, kręcone włosy i wielkie, niebieskie oczy. A Mikey jest tak uroczy, że mógłby reklamować pieluszki w telewizji. - Brzmi nie najgorzej. - Pozory często bywają mylące, mamo. Lizzie jest równie agresywna jak piękna, jej siostra sprzeciwia się wszystkiemu, co powiem, a najmłodszy Mikey krzyczy tylko „nie". - Ach - mruknęła,Gemma kojąco. - Widzę, że nie będzie ci łatwo, ale powiedz mi jedno - spytała, nim Willow zdołała poinformować, że jutro zamierza rzucić tę pracę. - Gdy patrzysz na te dzieci. Czy widzisz w nich chociażby ziarno dobra? Willow zmarszczyła nos. Ziarnko dobra? Chciała zaprzeczyć, ale ponieważ z natury była sprawiedliwa, postanowiła