– Tak? – ucieszył się blondyn. – A ja nawet nie przypuszczałem, że tu jest możliwy jakiś kompromis. – Bułkin miał głowę! Z opracowań analitycznych był pierwszy w klasie! – Feliks Stanisławowicz z podziwem pokiwał głową. – I patrz pan, co wymyślił! Zamówił u dekoratora teatralnego maskę z papier mache: dokładny portret ukochanej małżonki, nawet złocistą perukę na górze umocował. Odtąd, kiedy tylko staną w porcie, Bułkin pierwszy do bajzla sunie. Weźmie sobie jakąś, pardon, łachudrę z co straszniejszą fizys i dlatego oczywiście tańszą od innych, nałoży jej maskę żony i już ma całkiem czyste sumienie. Mówił: może ciałem nie dotrzymuję całkiem wierności, ale duchem – w pełni. I przecież miał rację! Wśród towarzyszy w każdym razie był szanowany. Historia opowiedziana przez Lagrange’a wprawiła rozmówcę w zakłopotanie. Zamrugał swymi owczymi oczyma i rozłożył ręce. – Tak, to chyba niezupełnie zdrada... Chociaż ja o takiej miłości wiem niewiele... Pan Feliks przez całe życie nie cierpiał mazgajów, ale ten dziwak, nie wiadomo dlaczego, ogromnie mu się podobał. Do tego stopnia, że – rzecz niewiarygodna! – pułkownikowi nagle zupełnie odechciało się podchodzić rozmówcę, co go zresztą samego zdziwiło. Zamiast wypytać idealnego informatora o podejrzanego (a doktor Korowin mimo wszystko znalazł się u Lagrange’a na specjalnej liście), policmajster nagle zaczął mówić w zupełnie niewłaściwym sobie stylu. – Drogi panie, niech pan posłucha, jestem tu na wyspie drugi dzień... To znaczy, ściśle http://www.klinikaonline.pl kochająca córka Pelagia Straszne widzenie Skończywszy list, pani Polina spojrzała w okno i zachmurzyła się z troską. Niebo, jeszcze niedawno jasne, całe zalane równym księżycowym światłem, zmieniało kolor: północny wiatr zaciągał od horyzontu do połowy nieba kurtynę obłoków, zasłaniając nimi bezdenną gwiezdną sferę. Trzeba było się spieszyć. Pani Lisicyna chciała zostawić pismo do władyki na stole, ale przypomniała sobie o ciekawskiej służbie. Pomyślała, pomyślała i wreszcie schowała arkusiki do woreczka na robótki, który kryła na piersi. Rozumowała tak: jeśli już spotka ją los Lagrange’a albo, nie daj Boże, Lentoczkina i Berdyczowskiego (tu Polina Andriejewna wzdrygnęła się), to list tak czy inaczej nie zginie. Nawet jeszcze wcześniej trafi do przewielebnego. A jeśli archijerejowi nie jest sądzone podnieść się z łoża ciężkiej boleści (tu gorzko westchnęła), to już niech się martwią władze policyjne.
Tu pani Polina pokiwała głową, jakby doktor wypowiadał tezę, która przychodziła jej do głowy już wcześniej i z którą ona w pełni się zgadza. – W człowieku to właśnie jest cenne, właśnie to interesujące – kontynuował Korowin – właśnie to, mówiąc wprost, wielkie, że może on zmieniać się na lepsze. Zawsze. W każdym wieku, po każdym błędzie, każdym upadku moralnym. W naszą psychikę wszczepiony jest mechanizm samodoskonalenia. Jeśli się tego mechanizmu nie wykorzystuje – rdzewieje i Sprawdź 14/86 żeby się udusiła. Ale ona pluła pestkami dookoła łóżka i śmiała się. Nie powinna była się śmiać. Lecz czy to wystarczający powód, żeby zabić: podskakujące pod nim białe, ociężałe piersi, rozkrzyczane oczy, pijany rechot? Nóż wszedł gładko między żebra. Piersi jeszcze przez chwilę falowały, potem zaczęły dygotać, jakby chciały się wyrwać z ciała. Za wszelką cenę przeżyć, choć jak cała reszta skazane były na zagładę. Nie udało mu się zdusić dłońmi jej krzyku.