Dochodziło południe, a jego jeszcze nie było.

Na ścieżce rozległy się kroki. Za zieloną zasłoną mignęły czarne noski butów Federica i pochlapane błotem mankiety spodni. Pia uśmiechnęła się, widząc, jak przeciąga palcami po ciemnych, mokrych od deszczu włosach. Potrzebował trochę luzu, chwili oddechu od etykiety. Może nawet bardziej niż jego synowie. Czy jej się wydaje, czy w deszczu niebieskie oczy księcia błyszczą bardziej niż zwykle? - Arturo, Paolo, signorina Renati! - zawołał Federico. - Osiem, dziewięć, dziesięć! Szukam! Paolo przylgnął do niej mocno i zachichotał radośnie. R S Federico musiał go usłyszeć, bo uśmiechnął się lekko, jednak nie dał po sobie niczego poznać. Poszedł dalej ścieżką okrążającą ogród, z udaną paniką nawołując chłopców. Pia popatrzyła na podekscytowaną buzię Paola. - Fajna zabawa, co? - zapytała z uśmiechem. Chłopczyk z przejęciem pokiwał głową. - Pobawisz się z nami jutro? - Zobaczymy, kotku - odpowiedziała. http://www.meble-biurowe.info.pl - Dobrze. Masz moją komórkę. Pia, kocham cię. Pia zawahała się przez chwilę, po czym powiedziała: - Dziękuję za zainteresowanie, mamo. Naprawdę. Niedługo się odezwę. Odłożyła słuchawkę i poszła do łazienki. Zrzuciła mo R S kre ubranie i przebrała się w białą bluzkę i czarne spodnie. Miała iść do Jennifer, ale wyciągnęła się na łóżku i przycisnęła dłonie do skroni. Dlaczego rozmowa z matką nagle skojarzyła się jej z Federikiem i jego sytuacją? Nie powinna współczuć Sabrinie. A jednak czuła wyrzuty sumienia. Może powinna być bardziej wyrozumiała, bardziej doceniać jej starania.

Komputer był stary i pracował wolno, Jack jednak należał do pokolenia, które nie lubiło zmieniać niczego, co jeszcze działało. W końcu na ekranie ukazały się obrazy. Jack wstrzymał oddech. Spodziewał się nieprzyzwoitych zdjęć przedstawiających jego syna z jakąś kobietą. Sprawdź skąd męski głos. – Trafiliście. – Tam! Ktoś jest na ganku! – wykrzyknął chłopiec, wskazując na chatę. – Zostań tutaj – powtórzyła Lucy ostrzegawczo i weszła na ganek po dwóch rozchwianych schodkach. Na zardzewiałych hakach wisiał stary hamak, a w nim kołysał się mężczyzna z kapeluszem naciągniętym na oczy. Miał na sobie dżinsy, kowbojskie buty i koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci. Wszystkie części garderoby były brudne i znoszone. Zauważyła jeszcze długie nogi, płaski brzuch, mocno umięśnione, opalone ramiona i dłonie pokryte odciskami. Żółty pies wdrapał się na ganek i rozłożył się pod hamakiem. – Sebastian?