szybko korytarzem i pchneła drzwi do pokoju Cissy.

przywiozę, co chcesz. - Bądź łaskaw to zrobić, bo trudno, żebym jednocześnie pilnowała dzieciaki, gotowała i jeszcze robiła zakupy. - Wyglądała na zmęczoną i przybitą. Starą i zniechęconą. Miała dosyć życia tak samo jak on swojego. - Migiem obrócę - zapewnił. Był zaskoczony tym, jak bardzo chciał stąd prysnąć. Dawniej marzył tylko o tym, żeby wrócić do domu, włączyć telewizor, przeczytać gazetę i pobawić się z dzieciakami, podczas gdy ona krzątała się w kuchni, gotowała rodzinny posiłek i nuciła coś tym swoim słodkim głosikiem. Idąc do samochodu, Shep zastanawiał się, kiedy ostatni raz słyszał jej śpiew. Rok temu? Dwa? Dziesięć? Do diabła, nie mógł sobie przypomnieć kiedy. Wsiadł do pikapa i w tym momencie z domu wybiegli, wzniecając tuman kurzu, Donny i Candice. Minęli budę psa, który się rozszczekał i zaczął szarpać na łańcuchu. - Ja też jadę! - wrzasnął Donny. - Nie, ja! - Candice odepchnęła młodszego brata i Shep nagle poczuł dumę, że ta mała dziewczynka pokazała pazurki, podczas gdy jego synek jęczydusza wybuchnął płaczem i pociągał nosem. Chryste, ten dzieciak był utrapieniem. Starsi chłopcy nie byli takimi maminsynkami. Shep wyciągnął rękę i otworzył drzwi od strony pasażera. Oboje wgramolili się do środka. 140 - Macie być grzeczni - burknął, ale oni w ogóle nie zwrócili na niego uwagi i musiał im przypomnieć, żeby zapięli pasy. Dokuczali sobie nawzajem przez całą drogę do sklepu Estevanów. Shep dał Donny’emu chusteczkę, żeby mógł wytrzeć wiecznie cieknący nos, i obiecał dzieciom lody, jeżeli zostaną w kabinie na czas zakupów. Miał http://www.optyktwojeoczy.pl/media/ który dla mnie pracuje i... - I? - I ma swoje dojscia, tak przynajmniej mówi. Zgodnie z testamentem, ka¿demu cos skapnie, ale mały jest głównym spadkobierca. - Na litosc boska, dlaczego? - Zdaje sie, ¿e twój ojciec pragnie kontynuacji swojego rodu. Pierwotnie według testamentu meski potomek miał odziedziczyc wiekszosc majatku. Poniewa¿ jednak Rory jest powa¿nie uposledzony, Conrad doszedł do wniosku, ¿e ty powinnas urodzic syna. - Przecie¿ nie bedzie nosił nazwiska Amhurst. - Stad własnie James Amhurst Cahill.

miotał się z jakąś kobietą, którą niósł na plecach. Shelby. Och, kochanie, obyś żyła. Nie możesz umrzeć, myślał zdesperowany. Kocham cię, Shelby, i nie mogę, nie chcę cię stracić. Shelby otworzyła oczy i natychmiast zrobiło jej się niedobrze. Jakiś mężczyzna niósł ją i próbował sforsować ogrodzenie, a z ciemnego nocnego nieba padał drobny deszcz. Kaszląc, wyczuła dym, zakręciło jej się w głowie i Sprawdź brzmiały jak cytaty z kartki z życzeniami dla chorej psychicznie osoby, a nie jak użyteczna życiowa maksyma. Już 186 i tak straciła bezpowrotnie mnóstwo czasu, a każda minuta, w której Elizabeth ją odtrącała, była kolejną zmarnowaną minutą. Zaryzykowała i spojrzała we wsteczne lusterko - zobaczyła błękitne, podejrzliwe oczy patrzące na nią tak, jakby była czarownicą. Świetnie. Po prostu świetnie. Boże, daj mi siłę, Shelby modliła się w duchu, lecz po chwili zauważyła, że siedzący obok niej Nevada sztywnieje na widok zabudowań na ranczu. Utkwił wzrok w jakimś odległym punkcie i cicho zaklął. Już miała zapytać, co się stało, ale kiedy spojrzała tam, gdzie on patrzył, poczuła się tak, jakby ktoś kopnął ją w brzuch. W pobliżu stajni stał, lśniący w promieniach porannego słońca, wóz policyjny. Zastępca szeryfa, Shep Marson, w mundurze i okularach przeciwsłonecznych, stał oparty o zderzak i nie spuszczał z nich oczu. Shelby z trudem przełknęła ślinę. Nagle zaschło jej w gardle.