Wytrzeszczyła oczy i poczerwieniała jeszcze mocniej.

- Tak, ale... - Więc idź jeść. Przerażenie zaparło Glorii dech w piersiach. - Dlaczego siostra nie chce powiedzieć? Gdzie jest Liz? Dlaczego nie ma jej w szkole? Coś się stało? Siostrę Margueritę wyraźnie zniecierpliwił ten grad pytań. - Wkrótce sama się dowiesz. Elizabeth Sweeney nie wróci już do szkoły. A teraz proszę, żebyś... - Jak to? Nie wróci do szkoły? - Gloria miała wrażenie, że ziemia usuwa się jej spod nóg. - Ale dlaczego? Nie rozumiem. - Nie musisz. A jeśli zaraz nie pójdziesz na lunch, będę musiała zawiesić cię i wezwać matkę do szkoły. Liz została wyrzucona. Gloria podniosła drżącą dłoń do ust. Dlaczego? Co takiego zrobiła? Co takiego poza tym... poza tym, że pomogła jej w sobotniej maskaradzie? Odwróciła się na pięcie i wybiegła z sekretariatu, ale zamiast na lunch, jak poleciła jej przełożona, skierowała się prosto do wyjścia. Siostra Marguerita coś jeszcze za nią wołała, lecz Gloria nie odwróciła się nawet. Musi zobaczyć Liz. Musi sprawdzić, co dzieje się z przyjaciółką. Dowiedzieć się, co zaszło w szkole. Matka... Boże, wszystko tylko nie to! Ale cóż by innego? Dopadła samochodu, usadowiła się za kierownicą i dopiero wtedy zerknęła przez tylną szybę, jakby oczekując, że ujrzy pogoń. Na parkingu nikogo jednak nie było. Uruchomiła silnik i wyjechała pełnym gazem na ulicę, nie zważając na głośne klaksony gwałtownie hamujących aut. Zdawała sobie sprawę, jak ważne dla Liz było stypendium u niepokalanek. Usunięcie ze szkoły to dla niej koniec marzeń o lepszej przyszłości. Zacisnęła palce na kierownicy. Czuła się zupełnie bezradna i kompletnie osamotniona. Jej najlepsza przyjaciółka. Boże, co pocznie bez Liz? Przekraczając szybkość, pędziła w stronę mieszkania Liz. Dotarła na miejsce w rekordowym czasie. Była tutaj wcześniej zaledwie dwa razy; zazwyczaj, kiedy się umawiały, czekała na Liz w samochodzie przed domem. Ojciec Liz nie lubił Glorii i nie próbował nawet ukrywać swojej antypatii. Ona też za nim nie przepadała, wolała więc unikać wizyt. Wysiadła z wozu i wbiegła na odrapaną klatkę schodową. http://www.ortopedawarszawa.info.pl/media/ tonem i wskazał na schody. Obładowani lokaje dotarli już na pół - piętro. - Tędy, panno Gallant. - Czy... W tym momencie uświadomiła sobie, że nie wie, jak się nazywa jej podopieczna. Znała tylko imię, a jako guwernantka nie powinna wyrażać się o niej poufale. Nie chciała również już na samym początku przyznać się do ignorancji. - Coś jeszcze, panno Gallant? Alexandra odchrząknęła. - Nie, dziękuję. Wzięła Szekspira na ręce i ruszyła na górę. Odkąd skończyła Akademię Panny Grenville, staranie wybierała posady: miłe rodziny, grzeczne dzieci, uprzejme starsze damy, które naprawdę potrzebowały towarzystwa. Zatrudnienie się u lady Welkins i jej okropnego męża było pierwszą pomyłką. Praca u lorda Kilcairna mogła okazać się drugą.

Spostrzegł, że łzy wisiały jej na rzęsach. Wydawała się taka bezbronna i krucha, zupełnie inna niż ta niezależna kobieta, którą pamiętał z Hongkongu. W tej chwili zrozumiał, jak trudną walkę toczyła z własnymi uczuciami. Usta jej zadrżały, a on poczuł, że chciałby się nią opiekować i chronić przez całe życie. - Kochanie, zacznij mówić - szepnął. Zarzuciła mu ręce na szyję i zanurzyła palce we włosach. - Proszę cię, przestańmy mówić i myśleć - powiedziała cicho. Pocałowała go namiętnie, a on przygarnął ją do siebie. Oboje poczuli ciepło własnych ciał. Bryce ją tulił mocno, pragnąc znów kochać się z nią, jak przed pięciu laty. Nagle Klara odsunęła się. Sprawdź Kelnerka przyjęła zamówienia i odpłynęła bezszelestnie. Santos patrzył za nią, z przyjemnością obserwując rozkołysane ruchy jej bioder, po czym wrócił do rozmowy: - Trafiłeś na coś? - Kilka dziewczyn rozpoznało ofiarę. Niejaka Kathi. Od niedawna na ulicy. Nie miała alfonsa, nie miała chłopaka, nie brała drągów. - Facet zaczyna grać mi na nerwach. - Santos zasępił się, przebiegając w myślach szczegóły sprawy. - Czegoś tu nie łapiemy, nie sądzisz? - Co by to miało być? - Jackson przechylił się do przodu, tak że nogi krzesła stuknęły o drewnianą podłogę. - Mamy cztery ofiary. Wszystkie to dziewczyny z ulicy. Wszystkie młode, brunetki, rasy białej. Wszystkie z Dzielnicy Francuskiej. Zamordowane w identyczny sposób. Przy każdej zostawiał jabłko nadgryzione z dwóch stron. I zawsze jedno nadgryzienie to ślad zębów ofiary, a drugie, najpewniej, mordercy. - No i każda z dziewczyn miała wypalony znak krzyża - dokończył Santos, pocierając nos. - Wiem, pamiętam. Ale musi być coś jeszcze. Jakiś trop, który przeoczyliśmy. Uśmiechnięta kelnerka postawiła przed nim mrożoną herbatę. Odwzajemnił uśmiech, ale myślami był całe lata świetlne od ładnej blondyneczki. Przed oczami miał jeszcze jedną zamordowaną dziewczynę. I piętnastolatka, który wraz z jej śmiercią stracił wszystko i który sam też chciał umrzeć. - Dostaniemy go - mruknął Jackson, zdając się czytać w myślach Santosa. - W końcu popełni błąd, wtedy go przyszpilimy. Santos podniósł wzrok. - A do tej pory, ile jeszcze dziewczyn zginie? W telewizorze zawieszonym nad barem leciał właśnie jakiś talk-show. Program przerwano, by nadać gorącą informację. Spikerka zakomunikowała, że Snów White Killer znowu zaatakował, po czym na ekranie pojawił się krótki materiał z porannej konferencji prasowej burmistrza, który w pełnych oburzenia słowach skrytykował nowoorleańską policję i obiecał oczyścić miasto ze zbrodni.