Powtarzała te słowa niezmordowanie od pięciu lat, od

- Nie... po prostu musiałam... Stęskniłam się za wami. - Tak bardzo, że nie dzwoniłaś od pięciu lat? - Daj spokój, Richard - usłyszała Mike'a. - Misiaczku, przyjedziesz do domu? Klara przymknęła oczy, uświadamiając sobie, ile bólu sprawiła rodzinie. - Nie mogę. - Misiaczku, tyle lat minęło... - Wiem, wybaczcie. Czy Cass jest z wami? - Nie, poszła w twoje ślady i wyjechała. Na szczęście od czasu do czasu zagląda do domu - Klara słyszała z oddali głosy kobiet i dzieci. Ktoś upominał Ricka, by zbyt surowo nie traktował siostry. Ona sama jednak nie miała do brata pretensji. - Sprawiam kłopot. Przepraszam. Muszę kończyć. - Zaczekaj - rzucił Rick. - Po prostu przyjedź do domu. Jakoś to urządzimy. - Do widzenia. Kocham was - odrzekła przez łzy i rozłączyła się. Płakała, zastanawiając się, czy kiedykolwiek będzie mogła wrócić do domu i czy uda się jej założyć własny. Schowała komputer i poszła do łazienki obmyć oczy. Wiedziała, że starszy brat miał prawo się gniewać. Przecież zerwała z rodziną dla kariery. Zanim wyszła z pokoju, spojrzała przez okno. Jej wzrok najpierw padł na dziecko, potem na Bryce'a, który śmiał się razem z Drew. Pomyślała, że go kocha i że jest szczęśliwa w jego domu, gdzie wszyscy jej potrzebują. Znalazła też prawdziwych przyjaciół, którzy wiedli normalne życie. Bardzo się jej to podobało. Nie była już pewna, czy warto poświęcić takie życie dla kariery w CIA. Po chwili nabrała przeświadczenia, że nie warto. Bryce uwielbiał, kiedy zanurzała mu palce we włosach i wyginała ciało, smakując rozkosz. Powtarzała jego imię, szeptała, by do niej przyszedł, a gdy wchodził w jej ciało, mocno go obejmowała. Teraz usiadła na nim, przesuwając dłonią po jego nagiej skórze. Czuła, jak się w niej poruszał, co przyprawiało o przyjemny dreszcz. Pocałowała go i zakołysali się rytmicznie. Klara uśmiechnęła się, odgarniając mu włosy z czoła. Oddychała coraz szybciej, co oznaczało, że zaraz dozna spełnienia. Bryce pomyślał, iż nic ich już nie rozdzieli. Przyspieszył ruchy, a Klara objęła go mocniej udami. - Nie pozwól mi odejść - wyszeptała. - Dobrze, dziecino - odrzekł. Wzięła jego twarz w dłonie i nie spuszczała wzroku z jego oczu, chcąc je widzieć, gdy oboje przeżyją orgazm. Bryce obrócił się i teraz leżała pod nim, obejmując jego biodra nogami. Krzyknął jej imię, doznając szczytu rozkoszy i opadł na łóżko. Przez chwilę leżeli nieruchomo, spleceni w uścisku. http://www.osk-ekspress.pl - Nie umiałabym być tak okrutna. Lucien kilka dni temu poinformował mnie o swojej decyzji, zresztą zgodnej z wolą mojego drogiego męża. Planował dziś ogłosić zaręczyny, w pańskiej obecności, ale w końcu doszedł do wniosku, że ten wieczór powinien należeć wyłącznie do Rose. Ciągnęłaby dalej, ale sądząc po nieobecnym wyrazie jego twarzy, wicehrabia przestał jej słuchać. Po chwili skierował na nią posępne spojrzenie. - Dziękuję, madame - powiedział zduszonym głosem. - Muszę już iść. Proszę pożegnać ode mnie córkę. - Oczywiście, lordzie Belton. I proszę nie mówić Lucienowi, że zepsułam mu żart. Bardzo by się na mnie gniewał. - Pani sekret jest u mnie bezpieczny. Dobranoc. Ruszył przez salę, omijając z daleka Rose i Luciena. Fiona uśmiechnęła się do siebie. Drogi Oscar byłby z niej bardzo zadowolony.

- Lucienie! Wypuść mnie stąd! - Nie! - odkrzyknął. - I nie zrób sobie krzywdy. Wspiął się po schodach, zaryglował również kuchenne drzwi i przykazał Thompkinsonowi, żeby dyskretnie kręcił się w pobliżu. Obmyślając plan, sądził, że Alexandra ustąpi, gdy zrozumie, ile zadał sobie trudu, by ją nakłonić do małżeństwa. Teraz jednak będzie musiał dotrzymać obietnicy. Pozostaje mu tylko mieć nadzieję, że zwycięży w Sprawdź Zacisnęła powieki, przytłoczona poczuciem winy. Gdyby słuchała matki... Gdyby nie była tak harda i samolubna... Nie powinna była zbliżać się do Santosa, uganiać się za nim. Ta miłość była błędem. Z przedsionka kaplicy pogrzebowej doszły ją odgłosy jakiegoś zamieszania - podniesione głosy, potem przekleństwo, łoskot przedmiotu upadającego na podłogę. Odwróciła się i serce podeszło jej do gardła. W progu Santos szarpał się z dwoma mężczyznami, którzy usiłowali go powstrzymać. - Glorio! Niezdolna dobyć słowa, patrzyła z otwartymi ustami, jak Santos powala jednego z żałobników i uwalnia się z uchwytu drugiego. Jakaś kobieta krzyknęła, szef domu pogrzebowego zawołał, że wzywa policję. Tymczasem Santos przedzierał się już przez tłum w jej kierunku. Przemoczony do suchej nitki, nieogolony, z nieprzytomnym wzrokiem, wyglądał jak szaleniec, dziki człowiek pośród cywilizowanych dam w jedwabiach i panów w czarnych garniturach. Wszystkie oczy zwróciły się na Glorię. Szeptano, wymieniano domysły. Gloria zaś ogarnęła ramiona dłońmi i skuliła się w sobie, jakby miała ochotę zniknąć, zapaść się pod ziemię. Wszyscy wiedzą, myślała. Obwiniają ją. Nagle u jej boku pojawiła się matka i przygarnęła ją do siebie. Gloria przywarła do niej kurczowo, pełna wdzięczności za ten gest wsparcia. Kiedy Santos stanął przed nią, spojrzała na niego niepewna swoich uczuć, rozdarta. Z jednej strony chciała paść mu w ramiona, znaleźć w nich pocieszenie; z drugiej widok jego twarzy na zawsze miał się jej kojarzyć ze śmiercią ojca. Przecież ojciec zginął przez nią. Przez jej nieobliczalną, nieodpowiedzialną, chorą miłość do Santosa. - Myślałaś, że nie przyjdę? - zapytał cicho. - Nie wiedziałaś, że pokonałbym całą armię, poruszyłbym niebo i ziemię, byle być z tobą? - Dotknął jej policzka. - Tak mi przykro, kochanie. Wiem, jak bardzo go kochałaś. - Jest pan tutaj osobą niepożądaną - syknęła Hope, mocniej przygarniając córkę. - Gloria nie chce pana tutaj.