mniemanie Alexandry o pracach ojca. Obejrzawszy je, stwierdził, że podziela jej opinię. Gdy

- Wysoki, brunet, bardzo przystojny. Taki... jakiś nieokrzesany. Dziki. Hope przypomniała sobie, co kilka tygodni wcześniej mówiła jej sekretarka Philipa: że Gloria pytała o łapserdaka, którego przysłała Lily, Vincenta czy Victora jakiegoś tam. Wypytywała, czy dziewczyna go widziała, czy wie kto zacz. Sekretarka powiedziała naturalnie, że nie ma pojęcia, o kogo chodzi, ale Gloria mogła go przecież odnaleźć na własną rękę. Hope zmrużyła oczy. O kogokolwiek chodzi, powinna niezwłocznie zająć się sprawą. Najwyraźniej była zbyt pobłażliwa dla córki, lecz teraz czas ukrócić amory. - Bebe, kochanie, powinnaś chyba wracać do szkoły. Dziękuję ci za informację. Bardzo mi pomogłaś. - Cieszę się, że mogłam się na coś przydać. - Dziewczyna nie potrafiła ukryć satysfakcji. Omal nie zacierała rąk, taka zdawała się zadowolona z siebie. - Nie chciałabym, żeby Gloria i Liz miały z tego powodu kłopoty, rozumie pani. Byłoby mi przykro, gdyby przeze mnie... - Nawet o tym nie myśl. - Hope odprowadziła ją do drzwi. - Zajmę się wszystkim. - Spojrzała Bebe prosto w oczy. - I wszystkimi. ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI Dwa dni po balu maskowym ziściły się najbardziej koszmarne przeczucia Liz. Trwał właśnie wykład siostry Mary Catherine o „Poskromieniu złośnicy” Szekspira, kiedy dyrektorka przez dyżurną wywołała ją z lekcji i kazała przyjść do swojego gabinetu. A tam czekała już na nią Hope St. Germaine. Wszystko się wydało. Liz spojrzała z przerażeniem na nieoczekiwanego gościa, potem na siostrę Margueritę. Wyciągnęła drżącą dłoń, w której trzymała zieloną kartkę oznaczającą wezwanie na dywanik, wręczoną jej przed chwilą przez dyżurną. - Siostra chciała mnie widzieć? Dyrektorka wyszła zza biurka z nie zwiastującą nic dobrego miną. - Zamknij za sobą drzwi i podejdź bliżej. Liz ledwie mogła oddychać, tak była przerażona. Rozpaczliwie szukała w myślach innych niż sobotni bal powodów, które mogły sprowadzać matkę Glorii do przełożonej. Nic nie przychodziło jej do głowy. Zamknęła drzwi i stanęła przed obydwoma kobietami, spoglądając to na jedną, to na drugą. - Siadaj, kochanie. - Siostra wskazała jej krzesło, po czym zasiadła za biurkiem. - Czy domyślasz się, z jakiego powodu cię wezwałam? Liz pokręciła głową i zacisnęła dłonie na podołku. - Nie, siostro. http://www.panilogopedia.pl jej z objęć. Nagle wskoczyło na nich białe, futrzaste stworzenie i zaczęło ich lizać po twarzach. Alexandra parsknęła śmiechem. - Szekspirze, nie! W tym samym momencie drzwi piwnicy otworzyły się z hukiem. - Milordzie, kazał pan... - Wynocha! - ryknął Lucien. Thompkinson zniknął. - Dzięki Bogu, że nie jesteśmy en deshabille - wykrztusiła Alexandra. - Zaraz będziemy. - Nie. Do diabła! Nie powinien był dopuścić do tego, żeby się opamiętała. Przyciągnął ją do siebie i musnął wargami jej szyję. - Pragniesz mnie?

- Siadaj. Tym razem posłuchał. Przesunął się w bok, robiąc jej miejsce, lecz ona najpierw długo na niego patrzyła, a potem ku jego zaskoczeniu padła przed nim na kolana. - Nie rób tego - zaprotestował i schylił się, żeby ją podnieść. - Wszystko w porządku. Nic nie mów, tylko choć raz mnie wysłuchaj. - Dobrze. Sprawdź - Niech pani nie będzie tchórzem, AIexandro. - Nie jestem tchórzem. - Proszę to udowodnić. - Nie chodzi o mnie, tylko o Rose... - Ja jestem jej opiekunem. A pani będzie nam towarzyszyć. Na bosaka i przewieszona przez moje ramię albo w butach i na własnych nogach. - Ujął ją pod brodę. - Czy to jasne? Nie pozostawił jej dużego wyboru, jako że tupanie i rozrzucanie rzeczy niewiele by pomogło. - Proszę mi dać chwilę. Skrzyżował ramiona na piersi. - Zaczekam tutaj. Był nieugięty, więc siadła potulnie i zaczęła upinać włosy, mimo że chętnie utarłaby mu nosa. Dreszcze przebiegały jej po plecach, ręce drżały, kiedy patrzyła w lustro i widziała,