wspomnienia sprawiły, że zabrakło jej tchu, jakby ktoś walnął ją w żołądek, jakby ktoś zgniatał jej pierś. Niech to szlag, Mandy! Nie mogłaś trzymać się z dala od kierownicy? Wiadomo, trudno jest przestać pić, ale mogłaś przynajmniej nie jeździć samochodem! Nigdy więcej pieprzonego baletu. Nigdy więcej pieprzonego wszystkiego. Tylko biały krzyż na pięknym prestiżowym cmentarzu Arlington, ponieważ rodzina matki miała liczne koneksje z wojskiem i w jakiś sposób zasłużyła na to, by pochowano na nim Bethie i jej dzieci. Mandy i bohaterowie wojen. Kto by pomyślał? Kimberly ledwo wytrzymała do końca pogrzebu. Bała się, że nie zapa¬ nuje nad sobą i że matka może nie wytrzymać jej histerycznego śmiechu. Dlatego przez cały pogrzeb milczała z ustami zaciśniętymi w cienką linię. A ojciec? Znowu trudno było zgadnąć, o czym myślał. W ostatnich dniach telefonował do niej. Zostawiał uprzejme wiadomoś¬ ci, kiedy nie podnosiła słuchawki. Nie oddzwaniała. Nie odpowiadała ani n jego telefony, ani na telefony matki. Właściwie na niczyje telefony. Nie te¬ raz. Jeszcze nie teraz. Nie wiedziała kiedy. Może wkrótce? Nie cierpiała swoich napadów niepokoju. Wstydziła się ich i nie chciała rozmawiać z ojcem, żeby przypadkiem nie wyczuł strachu w jej głosie. Wiesz co, tato? Nie potrafiłam nauczyć Mandy, żeby była silna, ale za to ona http://www.pokrycia-dachowe.info.pl - Że była pani gliną. - Nikim ważnym. Dziwię się, że pan to wychwycił. - W tych sprawach jestem dobry - powiedział spokojnie. Ona uśmiechnęła się ponuro. - Tak, tego się obawiam. Society Hill, Filadelfia Bethie była zdenerwowana. Nie powinna tego robić. Lubiła swój samotniczy styl życia. Lubiła samotnie spędzać wieczory. Co ona sobie właś¬ ciwie myśli? I czy te klipsy pasują do sukienki? Może były zbyt ładne. Może sukienka była zbyt ładna. O Boże! Miała zacząć od nowa, a była już pięć minut spóźniona. Zmieniła małą czarną na zasłaniającą kolana czarną spódnicę i jaskrawoniebieską atłasową górę. Ale nie zmieniła pantofli na wysokim obcasie,
– Jest w szoku. Sam pan powiedział. Nie wie, co mówi. – Broń, pani O’Grady. Broń. W jaki sposób dwa pistolety, przechowywane w państwa sejfie, trafiły do szkoły? Sandy spojrzała bezradnie na Shepa. O’Grady dźgnął w przestrzeń pobrudzoną lodami łyżeczkę. – Mój syn tego nie zrobił – oznajmił ze stoickim spokojem. Sprawdź rękę. Nie pamiętała kiedy i zdziwiło ją, że nie zauważyła czegoś takiego. Rainie zwykle drażnił dotyk obcej dłoni. Przez całe lata zwracała dużą uwagę na przestrzeń pomiędzy własnym a cudzym ciałem. Delikatnie cofnęła się więc i odgarnęła włosy. Zdawała sobie sprawę, że jest bardziej wzburzona, niż przedtem sądziła. Quincy przyglądał się jej z niepokojem. Chciała roześmiać się beztrosko, ale nie potrafiła się na to zdobyć. – Przepraszam – rzuciła, zażenowana swoim wybuchem. – Zarzucam ci, że traktujesz mnie jak pacjentkę, a tymczasem to ja traktuję cię jak psychiatrę. – Nie jestem twoim terapeutą – powiedział spokojnie. – Wyjaśnijmy to od razu. – Oczywiście, że nie. Nie potrzebuję terapeuty! Uniósł brwi. Rainie jeszcze bardziej się zmieszała. Znów wziął ją za rękę. Jego spojrzenie działało na nią uspokajająco. – Rainie, posłuchaj mnie. To syndrom stresu pourazowego. Czternaście lat temu przeżyłaś wielki wstrząs. I choć poradziłaś sobie z nim na wielu płaszczyznach, on wciąż miał