- Tak dobrze, że brakuje rąk. Obawiam się tylko o zdrowie amerykańskich mężczyzn. Znów się roześmiał - i znów szczerze. - Cieszę się, że przyszłaś, Liz. Powiem Lily, że tu byłaś. Pocałował ją, tym razem nieco dłużej, delektując się jej zapachem. - Santos? Ona... obudziła się. Poderwał głowę i spojrzał przez ramię. W drzwiach szpitalnej sali stała czerwona jak burak Gloria. - Przepraszam - bąknęła. - Nie wiedziałam, że jesteś zajęty. To znaczy... nie wiedziałam, że nie jesteś sam. - W porządku. - Santos odsunął się od Liz. - Obudziła się? - Tak. - Gloria pokręciła głową. - Boże, Liz? Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ty. - Ja - Liz zmrużyła oczy. - I... co u ciebie? - Świetnie - odparła. Santos widział, że drży z hamowanej złości. - Ale nie dzięki tobie. Gloria pobladła. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili zamknęła je bez słowa. Santos był za nią całym sercem, chociaż rozumiał, że zasłużyła sobie na takie traktowanie. Wykorzystała i skrzywdziła Liz, niestety. - Ja... powiem może Lily, że... Przepraszam was, zdaje się, że nie powinnam była wychodzić. Zniknęła w pokoju, a kiedy zamknęły się za nią drzwi, Liz natarła na Santosa: - Jak mogłeś? - szepnęła. - Myślałam, że nie masz dla mnie czasu ze względu na Lily, lecz chodzi o nią, prawda? - Nie, Liz. Może tak to wygląda, ale tak nie jest. Pozwól sobie wytłumaczyć... - Twierdziłeś, że ona cię nie interesuje. Że jej nienawidzisz. - Bo nie interesuje. Jest tu ze względu na Lily, nie dla mnie. Prychnęła z niedowierzaniem. http://www.przedszkole17gda.com.pl w popłoch i nie biegała tam i z powrotem po pokoju, peł- na najgorszych przeczuć. Błędem byłoby jednak sądzić, że Niania nadmiernie rozpieszczała pociechy. Ilekroć domagały się czegoś niedo- rzecznego lub wręcz dla nich szkodliwego — na przykład góry cukierków albo policyjnego motocykla — pozostawa- ła nieugięta. Niczym dobry pasterz, wiedziała doskonale, kiedy nie można owcom pofolgować. Rodzeństwo bardzo kochało swoją opiekunkę. Które- goś razu, gdy trzeba było Nianię wysłać do punktu na- prawczego — dzieci zaczęły okropnie płakać. Ani matka, ani ojciec nie potrafili ukoić ich żalu. Na szczęście Niania w końcu wróciła i w domu zapanował spokój. Zdążyła na
- Nie zamierzam przyjąć do swojego domu jej ani żadnego bękarta, którego pan jej zmajstrował - oświadczył bez wstępów. Lucien uniósł brew. - Dzień dobry, wasza miłość. - Przeniósł spojrzenie na niższą postać, kryjącą się w cieniu diuka. - Czy nie wspomniałem, że chodzi o prywatną audiencję? - Dobrze, że w ogóle wpuszczono pana do tego domu - warknął Virgil Retting, bardzo Sprawdź zmierzała prosto ku piekarni. Zupełnie jakby wiedziała o jej obecności. - Och, nie - wyszeptała Alexandra, blednąc. Chwyciła Rose za ramię. - Co... - Cii. - Pociągnęła zdziwioną uczennicę za róg. Gdy znalazły się w bocznej uliczce, przystanęła i położyła rękę na piersi, łapiąc oddech. - O co chodzi? Co się stało? - spytała dziewczyna z niepokojem w głosie. Guwernantka obejrzała się przez ramię. - Przepraszam, Rose. - Nie ma za co. Dobrze się czujesz? Trochę już ochłonęła, ale podejrzewała, że przez następny tydzień będzie się bała własnego cienia. - Tak. Po prostu... zobaczyłam swoją poprzednią pracodawczynię. Jej widok bardzo mnie zaskoczył.