Skinęła głową i wzięła Szekspira na ręce. - Możecie ją ustawić bliżej schodów? - zapytała. Gdy posłusznie dźwignęli mebel, rzuciła się do otwartych drzwi i popędziła przez mroczne korytarze do głównej piwnicy win. - Panno Gallant, proszę zaczekać! - Thompkinson, ona ucieka! Tłumiąc chichot, obiegła ostatni stojak przed schodami i... wpadła na wysoką postać. Zatoczyła się do tyłu. - Do licha! - krzyknęła. Lucien chwycił ją za ramię i przytrzymał. - Nie tak szybko, moja uciekinierko. Spiorunowała go wzrokiem. - Puść mnie. - Mam nadzieję, że nie zrobiłaś krzywdy Szekspirowi. Głos i wyraz jego twarzy pozostały surowe, ale w oczach wyraźnie dostrzegła błysk rozbawienia, co wcale nie poprawiło jej humoru. - Gdyby coś mu się stało, byłaby to twoja wina. - Wracaj do środka. - Nie. Pochylił się i wziął ją na ręce razem z psem. Bez widocznego wysiłku zaniósł ich do http://www.psychopedagogika.pl - Zawierzyłaś mi swoje serce, ciało, ale nie życie. Mógłbym ci pomóc. - Nie mógłbyś. Posłuchaj. - Chciała go dotknąć, lecz powstrzymał ją wzrokiem. - Mój partner zaczął pracować dla naszych wrogów. Widziałam to, sfilmowałam dowody jego zdrady. By ratować życie, musiałam się ukryć, nim nie zostanie aresztowany. W innym razie przyszedłby po mnie. - Albo po mnie i moje dziecko. - Nie. Wam nic nie groziło. - A gdyby plan się nie powiódł i twój parter znalazłby się tutaj, blisko Karoliny! - Gotowa byłam zginąć, broniąc jej życia. - Sam mogę ją chronić i zrobiłbym to, gdyby nie twoje kłamstwa. - Próbowałam utrzymać się przy życiu. Nie mogłam nikomu zaufać. - Nawet mnie? Dlaczego? - Och, kochanie, chciałam ci powiedzieć, lecz obawiałam się, że właśnie tak zareagujesz. Prosiłeś, bym ci zaufała, a gdy to zrobiłam, krzyczysz. - Czy Katherine Davenport była w to zamieszana? - spytał. - Dała mi pracę. Nie wiedziała, dlaczego jej potrzebuję. - A wiedziała, kim jesteś?
którą pana darzę, zmusza mnie do przerwania milczenia. Ellis zmarszczył czoło. - W jakiej sprawie? - Wie pan, jaki jest Lucien, jeśli chodzi... o bałamucenie ludzi. W tym momencie zyskała całkowitą uwagę wicehrabiego. - Tak. Sprawdź Hope z ociąganiem podeszła do matki. Ujęła dłonie Lily i podniosła je do policzka. - Wszystko będzie dobrze, Memphis nie jest tak daleko. - Wiem, tylko że... - matka wciągnęła powietrze. – Nie wiem, jak dam sobie radę bez ciebie. Jesteś najwspanialszą... czymś najlepszym, co dostałam od życia. Będzie mi ciebie bardzo brakowało. Hope objęła matkę, uśmiechnęła się z przymusem, po czym ukryła twarz na ramieniu Lily. - Mnie też będzie ciebie brakowało. Bardzo. Może nie powinnam jechać. Może powinnam zostać, pomóc ci... - Wykluczone! - Lily ujęła twarz córki w dłonie. - Nie możesz skończyć jak ja. Nigdy na to nie pozwolę, słyszysz? Masz szansę, żeby wydostać się stąd. Uciec. Zawsze tego chciałam. Dlatego dałam ci na imię Hope - Nadzieja. Zawsze byłaś moją nadzieją na lepszą przyszłość. Nie możesz tutaj zostać. Tym razem Hope nie musiała przymuszać się do uśmiechu. - Będziesz ze mnie dumna, mamo. Przekonasz się. - Wiem, kochanie. - Lily opuściła ręce. - W St. Mary’s czekają na ciebie. Pamiętaj, przyjeżdżasz z Meridian w stanie Missisipi, jesteś córką zamożnych ludzi. - Rodzice wyjechali za granicę - dopowiedziała Hope i nerwowo splotła palce. Po raz pierwszy zdradziła się ze swoim zdenerwowaniem. - Co będzie, jeśli prawda wyjdzie na jaw? Może się okazać, że w mojej klasie będzie jakaś dziewczyna z Meridian, a wtedy... - Nikt nie dojdzie prawdy. Mój przyjaciel wszystko sprawdził, wszystkiego dopatrzył. W szkole nie ma ani jednej uczennicy z Missisipi. Nawet dyrektorka wie tyle tylko, że do St. Mary’s przyjeżdża Hope Penelope Perkins. Nikt nie będzie kwestionował twojej wersji. Lepiej już? Hope przez chwilę wpatrywała się w twarz matki, po czym skinęła głową. „Przyjacielem”, o którym wspomniała Lily, był nikt inny tylko sam gubernator Tennessee. Znała go od lat, znała też jego rozmaite ciemne sprawki. Mroczne tajemnice, które miała zabrać ze sobą do grobu. Za tego rodzaju lojalność trzeba niekiedy płacić - najlepiej przysługami.