- Nie mów tak! Przyjechałam, żeby ci pomagać - zaprotestowała, czując, że rozmowa toczy się w złym kierunku.

- Rozsądny powód. Zaśmiał się i objął ją tak mocno, by nie mogła mu się w żaden sposób wymknąć. - Zostań! - zażądał i pocałował ją w czubek nosa. - Nawet sobie nie potrafię wyobrazić, żebym mogła robić te rzeczy z kim innym. - Ani mi się waż! - Przyrzeknę ci to, jeżeli ty zrobisz tak samo. - Hm... przemyślę sobie twoją uwagę. - Ziewnął szeroko. Nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Byłaby jednak naiwna, gdyby słowa Aleca ją zaskoczyły. Mężczyzna o jego doświadczeniu nie nabywa swoich umiejętności bez całych lat praktyki. Kochał się pewnie z tyloma kobietami, że było ich więcej niż w całym Buckley on the Heath. Wślizgnęła się na powrót w koszulę. - Dobrej nocy. - Gdzie idziesz? - Alec chwycił ją za biały muślinowy rękaw. - Tam. - Wskazała drugie łóżko. - Wracaj, kochanie. Połóż się przy mnie na chwilę. Po krótkim wahaniu zgodziła się i wtuliła twarz w zagłębienie na jego ramieniu. Milczeli przez jakiś czas. - Jeśli mamy się pobrać, to... - To co? - Czy będziesz mógł dochować wierności komuś takiemu jak ja? - O czym ty mówisz? Komuś tak pięknemu, miłemu, dobremu i... bardzo http://www.rally-cars.com.pl/media/ Aż jej dech zaparło na jego widok. Nigdy jeszcze nie widziała kogoś równie przystojnego. Ubrany w wytworny ciemny strój, wspierał się ramieniem o kolumnę. Stał z daleka od kompanów, jakby im nie ufał, albo po prostu miał ich za niewartych uwagi. Błękitne jak niebo oczy przyciągały ją nieodparcie. Wysoki, smukły, atletycznej budowy, mimo pozorów znużenia emanował energią. Ostro zarysowany podbródek i pięknie rzeźbione rysy stanowiły wzór męskiej urody. Chyba jeszcze spała, bo niemal spodziewała się ujrzeć u jego ramion wielkie skrzydła. No tak, przecież diabeł był wcześniej najpotężniejszym z aniołów! - Wejdź do środka. - Słowa Draxingera wyrwały ją z transu. - I napij się z nami. - Rushford wyciągnął rękę, chcąc unieść jej podbródek. Odtrąciła jego dłoń gwałtownym ruchem i się zerwała. - Zostawcie mnie! Trzeci mężczyzna zaśmiał się głośno. Spojrzała na niego. - Co to za kaprysy?! - burknął Rushford i zbliżył się do niej tak bardzo, że niemal

Alec gra teraz na turnieju. Panna Ward została sama i może się was przestraszyć. Poza tym jestem jedyną osobą, która ją widziała. Muszę pójść z wami! - Obecność innej młodej damy może się okazać pomocna - poparł ją Lieven. Powinniśmy zapewnić jej bezpieczeństwo! - Westland ujął Parthenię za rękę. - Wystarczy, że z winy tego nędznika naraziłem moją drogą córkę na ryzyko. Parthenia posłała mu smutny uśmiech, a potem zwróciła się do Rosjanina: Sprawdź - Przepraszam za kłopot, lady Isabell. - Nie ma o czym mówić, James. - Od razu zauważyła, że nie przyniósł jej torebki. Nie zapytała jednak, co się z nią stało. - Mam nadzieję, że nie będzie już niespodzianek. - Na pewno nie. A teraz proszę za mną. Jacht miał wielkość i wygląd luksusowego hoteliku. Gdy szli wąskim korytarzem, Bella na wszelki wypadek notowała w pamięci rozmieszczenie wyjść ewakuacyjnych. Wcześniej sprawdziła, czy osoba jej postury mogłaby w razie czego prześliznąć się przez okrągłe okienko kabiny. Zatrzymali się przed politurowanymi dębowymi drzwiami, do których James zapukał dwukrotnie. Nie czekając na zaproszenie, wprowadził ją do środka. Śmiało ruszyła przed siebie i nawet nie drgnęła, gdy za jej plecami szczęknął zamek. Gabinet był urządzony z ogromnym przepychem. Eleganckie, miejscami wręcz ekstrawaganckie wnętrze bezpośrednio nawiązywało do osiemnastowiecznej Francji. Na podłodze leżał gruby dywan w kolorze królewskiego błękitu, ściany wyłożone były boazerią lśniącą niczym lustro. Od bogactwa kryształów, złoceń, brokatów można było dostać zawrotu głowy. Podobnie jak od jaskrawych kolorów i ciężkiego, kwiatowego zapachu. Władca tego imperium siedział za masywnym biurkiem w stylu Ludwika XVI. Bella wiele razy wyobrażała go sobie jako wcielenie zła, wydawało więc jej się, że gdy go spotka, instynktownie wyczuje mroczną siłę, którą powinien emanować. Tymczasem nic podobnego się nie stało. Blaque był szczupłym, atrakcyjnym pięćdziesięcioletnim mężczyzną o twarzy i ruchach arystokraty. Gęste siwe włosy opadały mu na ramiona. Czarny strój podkreślał niezwykłą, można by rzec, poetycką bladość twarzy i głębię ciemnych oczu. Badał ją nimi uważnie, uśmiechając się przy tym pięknie wykrojonymi ustami. Wiele razy widziała go na zdjęciach, skrzętnie zbierała każdy strzęp informacji o nim. Zapoznała się ze wszystkim, co w ciągu dwudziestu lat zebrano na jego temat. Powinna więc go znać, a jednak czuła się zaskoczona. Teraz zrozumiała, dlaczego kobiety gotowe były dla niego umierać, a mężczyźni marzyli o tym, by posłać go na tamten świat. - Lady Isabell. Podniósł się z wdziękiem i podał jej szczupłą dłoń ozdobioną brylantami. Zauważyła przy tym, że Blaque był drobny, niemal delikatny. Nie może się teraz zawahać, choć wewnętrzny głos podpowiadał jej, że jeśli go dotknie, przekroczy niewidzialną linię, za którą rozciąga się tajemniczy, złowrogi ląd. - Monsieur Blaque. - Z uśmiechem podeszła do niego i podała mu dłoń. Zaskoczyła go tym, że znała jego nazwisko. Zapisała to sobie na plus. - Miło mi pana poznać. - Proszę usiąść, lady Isabell. Napije się pani brandy? - Z przyjemnością. - Wybrała miękkie krzesło z wysokim oparciem stojące naprzeciwko biurka.