Kąciki jego ust zadrgały podejrzanie. - Dzięki za uznanie. - Nie ma za co. Nalał szampana do kieliszków. - Nie rozumiem cię. Myślałem, że kobiety stroją się dla mężczyzn. - Tylko wtedy, kiedy chcą się komuś spodobać – odparła i nagle poczuła, jakby przeszył ją prąd - to ich palce zetk¬nęły się, gdy Mark podał jej kieliszek. Aby nie dać po sobie nic poznać, rzuciła z udawaną nonszalancją: - A mnie na tym nie zależy. Czy aby naprawdę jej nie zależało? Czy nie chciała po¬dobać się Markowi? Oczywiście, że nie! No... Może troszeczkę. - Kobiety ubierają się często dla innych kobiet, oczy¬wiście z zupełnie innych powodów - ciągnęła. – Chodzi o rywalizację, to prawie wojna. Moja matka i siostra celo¬wały w tym, a ja tego nienawidziłam. Czy możemy już iść na ten suflet i kurczaka? Umieram z głodu. Zaoferował jej ramię. - Dlaczego zmieniłaś menu? - Bo nie mam ochoty na przepiórki. - Ja akurat je lubię. - Skoro upierasz się, żebym tu rządziła, to będziesz jadł to, co ja chcę. Takie są konsekwencje. - Zaprowadzasz rządy twardej ręki... - Aha - przytaknęła wesoło, coraz bardziej ucieszona nieobecnością Ingrid. Cóż to była za kolacja! Suflet z łososia, kurczak w ma¬ladze, tarta pigwowa, a na deser absolutnie niebiańskie be¬zy, dosłownie rozpływające się w ustach. Tammy nigdy nie próbowała takich pyszności. Tak przyrządzonego kurczaka mogłaby jeść nawet co wieczór i nieprędko by się jej znudził. I to otoczenie... Ogromna jadalnia na kilkadziesiąt osób, pozłacane sztukaterie na ścianach i suficie, pąsowe draperie, marmurowy kominek, portrety dostojnych przodków, świe¬ce, kryształy, srebra, wyrafinowana kompozycja z kwiatów i owoców na rzeźbionym kredensie... Wszystko to mogło wywrzeć piorunujące wrażenie na kimś takim jak ona. Prze-niosła spojrzenie na Marka i natychmiast pomyślała, że ża¬den splendor i bogactwo nie są w stanie wywrzeć na niej większego wrażenia niż ten mężczyzna. Wystarczało jedno jego spojrzenie, by wstrzymywała oddech. Zwłaszcza, gdy się uśmiechał... Tak, jak teraz. - O czym myślisz? - zagadnął. - O tym, co się stało z tymi przepiórkami, które mie¬liśmy zjeść - skłamała na poczekaniu. http://www.rehabilitacja-mlynarska.pl/media/ - Tak, ale... - Mark zmarszczył brwi, lecz Tammy nie zauważyła tego, zajęta huśtaniem Henry'ego na kolanach. Od rana uśmiechnął się aż dwa razy, teraz pracowała nad trzecim uśmiechem chłopca. - Zrozum, nie możesz wystą¬pić w dżinsach podczas uroczystej kolacji. Mamy taki zwy¬czaj, że codziennie... - Może ty masz taki zwyczaj, ja nie. W życiu nie byłam na uroczystej kolacji. Spochmurniał jeszcze bardziej. - Ale teraz jesteś członkiem rodziny panującego. - Jestem sobą, jeśli łaska. - Henry ma zostać wychowany na następcę tronu. Nie mogę pozwolić... Ponownie podrzuciła siostrzeńca na kolanie, po czym uściskała go mocno. - Moim zdaniem Henry ma w nosie uroczyste kolacje przy świecach - zaśmiała się. Wyraz twarzy Marka nie zmienił się ani na jotę. - Postawmy pewne sprawy jasno - zażądał. - Czy tego chcesz, czy nie, będziesz przebywać na zamku jako członek rodziny i dlatego musisz się dostosować do obowiązujących tam norm. - Dobrze, pójdę na pewne ustępstwa. - Popatrzyła na swoje znoszone buty. - Kupię sobie nowe tenisówki. - I to ma być ustępstwo? - A co? Mam sobie sprawić tiarę i szpilki, zanim mnie w ogóle wpuszczą do Broitenburga?
- Nie wiem, o czym mówisz - wykręcił się. Uśmiechnęła się tylko, po czym spoważniała, widząc ciemne sińce pod jego oczami. - Ty chyba w ogóle nie spałeś? - spytała z troską. Zdumiał się. - Jak mogłem spać? Przecież zostawiłaś mnie samego z dzieckiem, musiałem pilnować... - Trzeba łapać trochę snu, kiedy tylko można, inaczej człowiek nie da sobie rady - wyjaśniła. - Z czasem się tego nauczysz. Jutro odeśpisz, ale pojutrze radzę się nastawić na Sprawdź Tammy przeszła przez apartament jak tornado, rzucając na fotel wszystko, co było dziecku potrzebne. Ani na mo¬ment nie przestała przytulać chłopczyka do siebie, jakby w obawie, że Mark go porwie. - Czy możemy porozmawiać? - poprosił książę, prag¬nąc przemówić jej do rozumu. - Nie ma o czym - rzuciła przez ramię. - Nie może go pani tak po prostu wziąć ze sobą. - Nie mogę? A niby dlaczego? - Nie stać pani na utrzymanie dziecka. Odwróciła się do niego jak wcielenie furii. - Owszem, nie stać mnie na coś takiego. - Wzgardliwym gestem wskazała luksusowy apartament. - Ale Henry nie potrzebuje zbytku, płatnych opiekunek i hotelowej ob¬sługi. Potrzebuje kogoś, kto będzie go nosił na rękach, śmiał się do niego i bawił się z nim, a tego pan nie może mu zapewnić. Udowodnił to pan aż nazbyt dobrze. - Znów się odwróciła, chwyciła ze stołu torebkę z mlekiem w proszku i gniewnie rzuciła ją na fotel, po niej drugą. - Niech pani będzie rozsądna! Nie mówimy o opływa¬niu w luksusy. Utrzymanie dziecka to poważne koszty, a pa¬ni nie ma dość pieniędzy. - Kto powiedział, że nie mam? - Przecież wystarczy na panią spojrzeć - wyrwało mu się, i to był błąd. Tammy zauważyła trzecią torebkę, tym razem otwartą. Złapała ją i cisnęła prosto w Marka. Trafiła w tors. Chmura białego proszku na moment wzbiła się w powietrze, a potem opadła, obsypując grubą warstwą paradny strój księcia. Cała trójka dorosłych zamarła na długą chwilę.