Shelby ze strachu miała ściśnięte gardło.

A co potem? 211 - Potem bedziesz musiała sie z tym uporac. Cokolwiek to znaczy. Wło¿yła pid¿ame z białej satyny. Starajac sie nie zwracac uwagi na burczenie ¿oładka i dzwoniace jej cały czas w uszach pytania, na które nie znała odpowiedzi, weszła do łó¿ka i wypiła szklanke soku pomaranczowego. Nie miała siły właczyc telewizora ani otworzyc le¿acych przy łó¿ku albumów. Wiedziała, ¿e zasnie natychmiast. I rzeczywiscie, w chwili, gdy przyło¿yła głowe do poduszki, zasneła tak głeboko, ¿e nie słyszała kroków kogos, kto zbli¿ył sie do jej łó¿ka godzine pózniej, nie wiedziała, ¿e ktos na nia patrzy... 10 Zdychaj, dziwko! - Te słowa wypowiedziano niskim, głuchym głosem. Pełnym nienawisci. Marla zmartwiała. Gwałtownie otworzyła oczy. W pokoju było ciemno. Bardzo ciemno. Czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Przera¿enie scieło jej krew w ¿yłach. O Bo¿e, czy ktos tu jest? http://www.reologiawbudownictwie.info.pl/media/ to zrobić. W końcu jest córką sędziego Cole’a. W swoich cholernych genach na pewno jest trochę jego 62 zawziętości. Skręciła zbyt szybko i opony jej wozu mocno zapiszczały. Nevada kończył zmianę o pomocy. Obiecał, że spotka się z nią na ranczu jej ojca o pierwszej. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie czekała na niego. Manewrowała swoim małym autem na zakrętach wiejskiej drogi, która biegła obok rancza. Wiatr rozwiewał jej włosy i chłodził skórę, ale ręce miała spocone. Zwolniła przy zjeździe i jej serce zaczęło mocno bić. Właśnie w tym miejscu robiło się niebezpiecznie - tutaj w każdej sekundzie mogła zostać zdemaskowana. Wrzuciła niższy bieg, skręciła w aleję i modliła się, żeby z przeciwka nie nadjechał jakiś samochód. Miała szczęście. Nie widziała żadnych reflektorów. Księżyc stał wysoko na niebie, a chłodna, kwietniowa bryza wiała łagodnie. Shelby zaparkowała swój kabriolet za gąszczem mesquite, na poboczu długiej alei wijącej się przez górzystą okolicę aż do serca ojcowskiego rancza.

Marla nie oponowała, ale postanowiła, ¿e sama zadzwoni do detektywa. Jesli klucze nale¿ały do Marli Cahill, powinny otwierac wszystkie zamki w tym wielkim domu. A jesli nie beda pasowac, to mo¿e ona, jak twierdził Conrad Amhurst, rzeczywiscie jest kims innym. Nick wyciagnał telefon komórkowy ze swojego Sprawdź się światło. Ross podszedł do niej. W kieszeni brzęczały mu drobne. Szybko wystukał numer, odwrócił się plecami do ulicy i czekał na połączenie. Nie potrafił się nie uśmiechać, bo nic nie sprawiało mu takiej przyjemności, jak działanie na nerwy Nevadzie Smithowi. Jeden dzwonek. Drugi dzwonek. Trzeci dzwonek. Cholera, czy ten facet zasnął? A może nie żyje? Albo posuwa Shelby? Ross natychmiast przestał się uśmiechać. Stracił rachubę dzwonków, a kiedy włączyła się automatyczna sekretarka, nawet nie odsłuchał wstępu, tylko odwiesił słuchawkę i pluł sobie w brodę, że stracił trzydzieści pięć centów. Nie mógł spokojnie myśleć o Smisie z Shelby Cole. Coś ściskało mu żołądek i postanowił sobie, że już dość uników, głuchych telefonów, zabaw z Shelby.