- Punktualnie co do minuty. Nie spóźnij się. Nie dzisiaj. - Nie spóźnię się, przysięgam. Liz wychyliła głowę przez szparę w drzwiach i już miała wymknąć się na pusty korytarz, gdy w tej samej chwili Gloria chwyciła ją za rękę i wciągnęła na powrót do łazienki. - O co chodzi? - przeraziła się Liz. - Jestem taka... Czy myślisz... - Gloria zamilkła, łzy napłynęły jej do oczu. - Myślisz, że Santos mnie kocha? Muszę... muszę wiedzieć, czy dobrze robię... Pytanie Glorii, jej niepewność, uderzyły Liz jak obuchem. Wciągnęła głęboko powietrze. - Och, Glorio... jasne, że cię kocha. Jestem tego pewna. Kiedy widzę, jak na ciebie patrzy... myślę, że... Nie była w stanie wykrztusić więcej. Kiedy widziała, jak Santos patrzy na Glorię, serce kroiło się jej z zazdrości i z żalu nad sobą. Tak bardzo, tak rozpaczliwie chciała, żeby ktoś i na nią patrzył w podobny sposób. I tak strasznie się bała, że jej marzenie nigdy się nie spełni. Nigdy nie będzie prawdziwą księżniczką. Nigdy nie będzie miała swojego księcia. Książę należy do Glorii. - Kiedy widzę, jak Santos na ciebie patrzy - podjęła przerwany wątek - nie mam wątpliwości, co do ciebie czuje. Ten chłopak szaleje za tobą, Glorio. - Dlaczego więc nigdy mi tego nie powie? Gdybym wiedziała, że mnie kocha, potrafiłabym znieść wszystko, Liz. Nawet gniew mojej matki. Liz nie odpowiedziała, bo cóż mogła powiedzieć. Pożegnała się z Glorią i przemknęła szybko do sali balowej. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY Hope wymknęła się ukradkiem, zostawiając za sobą rozbawiony, gwarny tłum. Serce biło jej gwałtownie, nierównym rytmem. Pod bogato wyszywaną suknią miała staroświecki czarny gorset, pończochy - i nic ponadto. Fiszbiny piły boleśnie, lecz była wdzięczna Bogu za ten ból. Zasługiwała na ból. Była słabą istotą. Słabą i zepsutą. Powinna dosięgnąć ją karząca ręka Pana. W głowie rozbrzmiewały jej wersety z Pisma, jakiś głos nawoływał, by się pohamowała, zawróciła. Chciała być mu posłuszna, ale nawoływania Ciemności były silniejsze. Bestia domagała się swojej daniny, żądała satysfakcji, zadośćuczynienia. Hope wjechała na piąte piętro i ruszyła w głąb korytarza, bez obawy zdemaskowania. Gdyby ktokolwiek ją zobaczył, zawsze mogła wyjaśnić, że wynajęła pokój, by chwilę odpocząć podczas balu. Od tygodnia opowiadała znajomym, że czuje się fatalnie. Zbliżała się do drzwi numeru z zaschniętym gardłem i bijącym szaleńczo sercem. Suknia szeleściła cicho, a gorset z każdym krokiem zdawał się mocniej wpijać w ciało. Jednak ten ból zamiast ją otrzeźwić i pohamować, nabierał chorobliwie erotycznego uroku. Krew w skroniach dudniła głośno, ogłuszająco. http://www.serwismedyczny.com.pl/media/ - Tak. - Wyjął list z kieszeni. Jak zawsze Hope sprawdziła zawartość i wyjęła z szuflady odpowiedź dla Lily. Santos odebrał kopertę i wpatrywał się w nią pełen niezdecydowania. Czy powinien złamać obietnicę daną Glorii? Przypomniał sobie wszystko, co opowiadała mu o matce. Zastanawiał nad konsekwencjami, na które może ją narazić jednym nieprzemyślanym krokiem. Gloria miała prawo się bać. Powinien uszanować jej obawy. - Masz mi coś do powiedzenia? - zapytała Hope z nieznacznym uśmieszkiem. Spojrzał jej prosto w oczy. - Nie. Schował kopertę i ruszył w stronę drzwi. - Ja wiem - powiedziała cicho. Zamarł z dłonią na klamce, usłyszał jej śmiech. -Tak, Victorze Santos. Wiem wszystko. Spojrzał na nią przez ramię, nie do końca pewny, czy się nie przesłyszał. - Słucham?

czym zajął swoje zwykłe miejsce. Śniadanie okazało się prawdziwą torturą. Nie mogła oderwać od Luciena oczu. Nawet na chwilę, by choćby posmarować tost masłem. Nie pomagał jej rozanielony wyraz jego twarzy. Nie była pewna, czy ma ochotę go uderzyć, czy pocałować. Wzięła głęboki oddech. Pożeranie wzrokiem earla Kilcairn Abbey nie leżało w jej planach na ten ranek. - Milordzie, zastanawiał się pan nad przyjęciem urodzinowym panny Delacroix? Sprawdź Pokręciła głową wdzięczna za zmianę tematu. - No cóż, kto by pomyślał... - Ja nie - przyznał, czując, że powoli opuszczają go podejrzenia. Klara poczuła, iż Bryce obrzuca wzrokiem jej skąpy strój i zrobiło się jej gorąco. Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, ale je zignorował. - Wiem, że Karolina za mną tęskni. Chciałbym zostawać w domu na cały dzień, jednak nie mogę. Już prawie kończę negocjacje. Poświęcę jej więcej czasu, gdy załatwię sprawę. Wtedy wyjadę, pomyślała Klara. Przecież planowała się tu ukrywać tylko do chwili aresztowania Marka. Co więcej miała do roboty? Tymczasem pokochała powierzone jej opiece dziecko i oszalała na punkcie jego ojca. Może naprawdę zwariowała, angażując się tak mocno i niespodziewanie dla siebie samej. - Napijesz się wina? Może to pomoże ci zasnąć - zaproponowała. - Dobrze. Postawiła torbę z komputerem przy schodach i poszła do kuchni. Każdy krok uświadamiał jej, jak jest ubrana. No cóż, Bryce widział mnie całkiem rozebraną, pomyślała, wyjmując z szafki wino. Bryce znalazł się obok, wyjął jej z ręki butelkę, żeby ją otworzyć. Klara zajęła się kieliszkami. Potem spojrzała na swojego pracodawcę, który w piżamie i popielatym szlafroku prezentował się bardzo pociągająco. Piżama rozchyliła się, obnażając pierś i umięśniony brzuch. Ręce Klary zadrżały na myśl, iż mogłaby go dotknąć. Czuła się teraz jak wówczas w Hongkongu, gdy po raz pierwszy zauważyła go na sali balowej. I wówczas, i teraz patrzyła na niego, jakby nie miał na sobie żadnego ubrania. Napełnił kieliszek winem. - Klaro - powiedział, a ona wróciła do rzeczywistości. - Nie miewam kłopotów ze snem - zauważyła, bowiem od lat wystarczało jej przespać się cztery godziny na dobę.