Powoli uniosła pistolet i wycelowała. Pavon zadrżał, zaciskając

Angie stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. - Gdzie idziesz? - Jadę z Felicity do Portland. Chcemy kupić coś do ubrania na przyjęcie. - Angie uśmiechnęła się szeroko. - Podróżuj z kartą kredytową! Rex roześmiał się z ulgą. - Chcesz jechać z nami, Cass? Przydałoby ci się coś nowego. - Nie, dziękuję. Angie zmierzyła wzrokiem dżinsy, podkoszulek i bluzę w kratę siostry. - Nie możesz iść na przyjęcie jak wieśniaczka. - Dlaczego nie? - Bo to oficjalne przyjęcie, a sędzia Caldwell jest dziwakiem. Lubi, jak wszystko idzie po jego myśli. A wiadomo, że na przyjęcie nie chodzi się w dżinsach i podkoszulku. - Nie obchodzi mnie to. - Cassidy nie miała ochoty na towarzystwo. Angie wydęła pogardliwie usta. - Dobrze. Rób, jak uważasz. Tylko nie mów, że się nie starałam. - Wyszła, tupiąc po zimnej posadzce białymi sandałkami i zostawiając po sobie zapach perfum Chanel nr 5. Cassidy wolała nie myśleć o przyjęciu u Caldwellów. Będzie przeżywała tortury, koszmarne tortury, patrząc, jak Brig trzyma Angie w ramionach. Ogień i woda. Te dwa żywioły zawsze będą nadawały bieg życiu jej synów. Sunny skurczyła się, bo przed oczami miała wizję góry w płomieniach i katafalku olbrzymich rozmiarów. Wiele lat temu Buddy o mało się nie utopił, a teraz chłopcy przejdą przez prawdziwe piekło, rozpalone i dzikie, które na zawsze zmieni ich życie i skończą tragicznie. Będzie ból i śmierć. W jej wizji czarny dym unosił się do nieba. Zaczęła kasłać. - Nie! Nie! Nie! - Mamo, co ci jest? Chase momentalnie znalazł się przy niej. Potrząsnął nią, żeby oprzytomniała. Błękitne oczy Sunny były pełne troski. Prawie zasnęła na kanapie. Znowu. Doszła do siebie, ale nie mogła pozbyć się obrazu śmierci, który jej nie odstępował jak wstrętny demon. - Nie możesz iść na to przyjęcie - powiedziała stanowczo. Zatroskanie Chase’a przerodziło się w złość. - Rozmawialiśmy już na ten temat. Idę... - Mówię poważnie. Nie możecie iść. Ani ty, ani Brig. - Potrząsnęła gwałtownie głową. - Nie ma mowy. To zbyt niebezpieczne. Nie mam zamiaru dyskutować na ten temat. - Jednak jej zakazujący ton najwyraźniej nie zrobił wrażenia na Chasie. Zadarł przekornie brodę. Tak bardzo przypominał swojego ojca. Podobieństwo było przerażające. - Nie zaczynaj znowu z tymi bzdurami, mamo. Od wielu lat marzyłem, żeby iść na to przyjęcie i w końcu ktoś mnie poprosił. Nie mam zamiaru zbyć Mary Beth Spears. - Uśmiechnął się do matki łagodnie. Ten uśmiech zawsze ranił jej serce. - Poza tym, jestem już za duży, żebyś mi rozkazywała. - Idziesz z córką pastora? - Sunny skręciły się wnętrzności. - Tylko dlatego, że jest spokrewniona ze starym Bartolomeo... - O Boże, już nawet Angie Buchanan jest lepsza niż córka Spearsów. - Ale nie miałem wyboru - odpowiedział niecierpliwie. - I nie mów nic na Angie. Wiem, co o niej myślisz. Nie chcesz, żeby Brig miał z nią cokolwiek wspólnego. - Pewnie, że nie. Ale Mary Beth jest córką pastora. A on, chociaż stara się uchodzić za męża Bożego, jest wcielonym diabłem. Słyszysz mnie? Diabłem. - Idę, mamo. To ważna sprawa. Potrzebne mi było zaproszenie i Mary Beth okazała trochę serca i mi je dała. - Jego głos był pełen sarkazmu i zgorzknienia. - Poza tym, mogę tam poznać ludzi, którzy pomogą mi w karierze. Właściciele firm prawniczych mogą potrzebować studenta prawa albo aplikanta do swoich kancelarii. Wierz albo nie, ale nie mam zamiaru spędzić życia pracując dla starego Buchanana i podlizując się wszystkim w mieście. Nie załamała rąk, ale potrząsnęła głową. Kłopoty. Ogromne kłopoty. Mary Beth Spears i Angie Buchanan. Góra ognia znowu stanęła jej przed oczami. - Nie mogę uwierzyć, że Earlene pozwoli jej pójść z tobą. - Ta kobieta jest jak plastelina. Robi wszystko, co każe jej mąż. - Dobrze. Więc dlaczego on pozwala swojej córce, żeby się z tobą spotykała? - Powiedz to głośno, mamo. Aż takie ze mnie zero? - Zachichotał. - Oczywiście, że nie - powiedziała Sunny z dumą. - Jesteś najlepszy. - Więc nie ma problemu. - Mogę mieć tylko taką nadzieję - jej głos wcale nie brzmiał pewnie. - Nie bądź takim prorokiem złych wieści. Może się okazać, że to najważniejsza noc w moim życiu. Spójrz... - 53 wszedł do pokoju, który dzielił z Brigiem i wyciągnął smoking zapakowany w folię. - To wielka chwila, mamo. Więc przestań gderać i życz mi powodzenia. - Zawsze ci tego życzę. Ale wizja... Oczy Chase’a spochmurniały, ale Sunny nie lekceważyła tak jak on swoich przepowiedni. Zacisnęła palce na jego rękach i trzymała go mocno, wbijając paznokcie w jego skórę jak zęby węża. Smoking zatrząsł się na wieszaku. - Posłuchaj, Chase. Nie lekceważ mnie. Pamiętasz, że widziałam wodę przed tym, jak Buddy... - Nie chcę słuchać tych bujd, mamo. - Odskoczył od niej, prostując się. Przeszył ją zjadliwym wzrokiem. - Znowu zaczynasz mówić jak wariatka. - Mówię tylko prawdę. - O Boże drogi. Wróżysz. Połowa z tych wróżb się nie sprawdza. Większość ludzi ma cię za wariatkę. - A ty? - Nie wiem. - Szczerość odbiła się na jego twarzy. - Nie chcę tak myśleć. - Więc mi uwierz, Chase. Stanie się tragedia. - Chyba że zrezygnuję z najlepszej w życiu okazji? - Tak. - Boże, ratuj. Odwiesił smoking na pręcie do wieszania ubrań i przeczesał dłońmi włosy. Był zdenerwowany. Sunny rozumiała jego emocje. Wyśmiewano go od lat, nazywano synem stukniętej indiańskiej dziwki, która nie potrafiła zatrzymać przy sobie męża albo oskarżano go, że jest maminsynkiem, a jego matka jest niespełna rozumu, a często też, że jest wysłannikiem diabła. Chase znalazł zdechłego kota przywieszonego do skrzynki pocztowej i sam go pochował, powstrzymując łzy, gdy wykopywał szpadlem ziemię. Zastanawiał się, dlaczego miał takiego pecha, że urodziła go taka dziwna kobieta. Sunny westchnęła głośno i wstała. Rozumiała, dlaczego zazdrościł bogatym pieniędzy; bo oni nie musieli tyrać tak jak on, żeby pomóc w utrzymaniu domu. Zaczął roznosić gazety, gdy miał zaledwie siedem lat, ustawiał kręgle na torze do gry, zanim wprowadzono automaty. Był za młody, żeby legalnie dostać pracę, więc skłamał tylko po to, żeby zarobić trochę więcej i został pomocnikiem kierowcy autobusu. W końcu zaczął pracować w tym samym tartaku, co jego ojciec, ale to Chase’owi nie wystarczało. Spał po trzy godziny na dobę między ośmio- lub dziesięciogodzinnymi zmianami. Dostawał najlepsze stopnie, doczekał się stypendium, a teraz kończył studia licencjackie. Od zimowego semestru miał zamiar iść na studia prawnicze. Sunny była z niego dumna. Był jej pierworodnym synem. Rozumiała doskonale, że poświęcił wszystko - dumę i życie towarzyskie, żeby wspiąć się wyżej. Musiał uczyć się kilka lat dłużej, bo poświęcił się dla niej. Czuła się z tego powodu trochę winna. Powinien zacząć samodzielne życie z jakąś porządną dziewczyną i założyć rodzinę. Siedział przy stole z posępną miną. Nawet ona, choć znała przyszłość, nie mogła mu odmówić tej odrobiny radości. - Tylko uważaj jutro. - Stanęła przy zlewie, odkręciła kran i nalała wody do szklanki. - Dopadnie mnie zły duch? - zakpił. - Mam nadzieję, że nie. - Wyjrzała przez małe okno i zagryzła dolną wargę. - Mam nadzieję, że się mylę. - A co z Brigiem? On też? - Nie zawracał sobie głowy, żeby ukryć sarkazm. - Któryś z was. Nie potrafię powiedzieć, który. Chase zaklął pod nosem. - Mamo... Wiedziała, co powie, zanim zdążył wyrzucić z siebie znienawidzone słowa. Położyła mu dłoń na ramieniu, żeby go uspokoić. - Nie pójdę do żadnego psychologa. Chcą mnóstwo pieniędzy i zazwyczaj mają więcej problemów niż ich pacjenci. - Są profesjonalistami. Oparła się biodrem o zlew i łyknęła wody ze szklanki. - To oni powinni przychodzić po radę do mnie. - Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś uparta? - Tylko bezczelny, przemądrzały syn, któremu się wydaje, że zostanie wziętym prawnikiem. Kąciki ust Chase’a unosiły się. Gdy się uśmiechał, był nieziemsko przystojny. - Mnie się nie wydaje, mamo. Ja to wiem. - Ja też, synu - odpowiedziała z dumą. - Ja też. Brig dodał gazu. Usłyszał długie i głośne wycie silnika harleya i dopiero wtedy zmienił bieg. Wiatr rozwiewał mu włosy i szumiał w uszach. Brig nisko pochylony patrzył na pola, które migały mu przed oczami. Od czasu bójki z Derrickiem udawało mu się go unikać, ale to nie będzie trwało wiecznie. Zobaczy go na tym 54 cholernym przyjęciu, a przecież będzie tam z Angie. To na pewno wkurzy jej starszego brata. Ojca zresztą też. Bobby i Jed też się wściekną. Od poniedziałku zostanie bez pracy i najprawdopodobniej będzie leczył złamany nos. Jednak gdy wyobraził sobie, że Jed Baker i Bobby Alonzo usiłują mu wlać, uśmiechnął się pobłażliwie. Niech spróbują. Ale co z Cassidy? Zacisnął zęby. Z nią będzie kłopot. Jest jeszcze dzieckiem. Trzpiotem. Nie ma nawet biustu. Ale nim zawładnęła. W najgorszy sposób. Nie tylko dlatego, że jest smukła i dobrze zbudowana, ma mały okrągły tyłeczek i szczupłą talię. Jest też sprytna i niepokorna, a to zawsze go pociągało. Zmrużył oczy na wietrze. Żałował, że jej dotknął i że ją pocałował, bo teraz jej pragnął. Straszliwie. A szanował ją na tyle, żeby trzymać ręce przy sobie. Zasługiwała na coś lepszego, niż on mógł jej dać. A Angie... Cóż, to zupełnie co innego. Ona się o to prosiła. Nie miał pojęcia, dlaczego. Nie ufał jej. Była z tych, co to potrafią owinąć sobie faceta wokół palca, a on nie miał zamiaru dać się na to nabrać. Ale cholernie dużo go kosztowało, żeby nie wziąć tego, co tak chętnie chciała mu dać. Ona też była piękna. Zabójczo piękna. Miała nieskazitelne ciało. Problem w tym, że o tym wiedziała. Brig nie należał do ludzi, którzy myślą o przyszłości. To zmartwienie zostawiał bratu. Pójdzie na to przeklęte przyjęcie tylko na chwilę, a potem się ulotni. Ale najpierw zatańczy z Cassidy Buchanan. Co go to obchodzi, że jest dzieckiem. Będzie ją trzymał w ramionach. A potem niech się dzieje, co chce. Na korytarzu przy pokoju Angie Cassidy usłyszała cichy szloch, stłumiony przez poduszkę i drzwi. Zapukała delikatnie. - Odejdź! - Angie pociągnęła głośno nosem. - Co się stało? - Cassidy nie miała pojęcia, dlaczego jej starsza siostra, która zawsze miała wszystko, płacze. - Zostaw mnie w spokoju. Cassidy zawahała się, wzięła głęboki oddech i przekręciła klamkę w drzwiach. Klamka nie drgnęła. - Przestań, Angie, wpuść mnie. - Mówię ci, żebyś sobie poszła! Boże, za co? Poczekaj chwilę. - Minutę później Angie stała boso w drzwiach. Była w szlafroku. Trzymała rękę na biodrze. Była zirytowana. - Czego chcesz? - Miała czerwone oczy i rozpaloną twarz. - Co się stało? - Nic. - Ale płakałaś... - Na miłość boską! - Chwyciła Cassidy za ramię, wciągnęła ją do środka i zatrzasnęła za nią drzwi. - Nie płakałam! - Przecież słyszałam. - Mam alergię... - Angie wzięła chusteczkę higieniczną z toaletki i wytarła oczy. - Nieprawda. Angie westchnęła i podeszła do okna, trzymając ręce na biodrach. - Nic się nie stało. - Jasne. - Dostanę okres, wiesz, jak to jest. A jutro to przyjęcie i w ogóle. Po prostu się denerwuję. - Czym? - Bo diabli wzięli zabawę. Wystarczy? - Wysmarkała nos teatralnie. - Dena i tata dowiedzieli się, że poprosiłam Briga, żeby poszedł ze mną do Caldwellów i podnieśli raban. Powiedzieli, że nie mogę z nim iść. A tata niby tak szanuje prostych ludzi. Tylko na pokaz jest dobroczynny. Wielkie gadki, a jak przyjdzie co do czego... Kupa gówna. - Jejku. - Cassidy współczuła siostrze, ale jej serce skakało z radości, że Brig nie pójdzie z Angie na przyjęcie. - To... to bardzo źle. - Tak? - Angie odwróciła się. Znowu miała oczy pełne łez. - Widziałam, jak się koło niego kręcisz. Sama jesteś w nim po uszy zakochana. Cassidy westchnęła. - Nie. Nie jestem. - Powiedz to komuś, kto ci uwierzy. - Pociągnęła głośno nosem, otarła łzy i zadarła dumnie głowę. - Ale to nic. - Wzruszyła ramionami. - Nieważne, co czujesz. Nie obchodzi mnie też, co myśli Dena i tata. Pójdę z Brigiem. - Zabiją cię. - Nie sądzę. - Oczy Angie pociemniały. Cassidy poczuła przedsmak grozy. Angie przełknęła głośno ślinę. Do jej oczu znowu nabiegły łzy. - Widzisz, Cassidy, tak naprawdę nie mam wyboru. - W jej głosie pobrzmiewała gorycz. - Brig i ja... - Potarła skroń drżącą dłonią, jakby próbując odegnać ból głowy. - Co: ty i Brig? - spytała Cassidy jakby z oddali. Serce łomotało jej rozpaczliwie, mijały sekundy, a Angie toczyła 55 przegraną bitwę ze łzami. Odkaszlnęła, zdobyła się na blady uśmiech i spojrzała siostrze prosto w oczy. - Brig i ja weźmiemy ślub. 8 Cassidy bolały stopy, dudniło jej w głowie i od wczoraj ją mdliło. Od kiedy Angie oświadczyła, że pobierze się z Brigiem. Brig i Angie małżeństwem? Nie! Nie! Nie! Nie uwierzy w to. To tylko wymysł Angie. Ale dlaczego płakała? - Będziesz się świetnie bawić - odezwała się Dena z przedniego siedzenia lincolna. Odwróciła się i uśmiechem próbowała dodać Cassidy otuchy. - Będzie mnóstwo chłopców i dziewczyn w twoim wieku. No już, przestań się dąsać. - Ja się nie... Dena zmarszczyła idealnie wyregulowane brwi. - Widzę przecież. Słuchaj, Cassidy. Wejdziesz tam i będziesz się świetnie bawić. Pamiętaj, że Sędzia i Geraldine mają to zauważyć. Rex podjechał do głównego wejścia ogromnego domu i podał kluczyki lokajowi. Cassidy ze strachem wysiadła z samochodu ojca. Marzyła, żeby znaleźć się gdziekolwiek indziej, tylko nie w posiadłości Caldwellów. Dwupiętrowy śnieżnobiały dom wyglądał jak przeniesiony z planu Przeminęło z wiatrem. Był najwierniejszą kopią Tary, jaką Cassidy w życiu widziała. W oknach wisiały długie zielone zasłony. Przez całą długość budynku ciągnął się szeroki ganek z werandą. Po kilku kominach z czerwonej cegły piął się bluszcz. Ogromny trawnik odgrodzony był rododendronami, azaliami i różami. W nocnym pachnącym powietrzu rozbrzmiewały stare piosenki i modne melodie. - Chodź, chodź - ponagliła Dena córkę. Matka pewnie myślała, że Angie jest z Felicity, ale Cassidy podejrzewała, że jej przyrodnia siostra jedzie na motorze z Brigiem, obejmując go w pasie ramionami, przyciskając policzek do jego pleców. Nie pobiorą się. To kolejne kłamstwo Angie! Miej więcej wiary. Wyprostowała ramiona i weszła za rodzicami do hallu. Murzyn w wykrochmalonej białej koszuli, czarnym garniturze, z bielutkimi zębami i z błyskiem w oczach, które jednak nie były promienne, zaprowadził ich na tyły domu, gdzie otwarte drzwi zapraszały gości do ogrodu. - Rex! - Sędzia przywitał starego kumpla. Ira Caldwell był postawnym mężczyzną. Miał wielki brzuch i kiedy nie kryła go sędziowska toga, musiał zapinać pasek na ostatnią dziurkę. Włosy miał rzadkie, a oczy głęboko osadzone. Uśmiechnął się szeroko. - Zastanawiałem się, kiedy się zjawicie. Dena... - Ścisnął rękę matki Cassidy, ujmując ją energicznie w swoje dłonie - Wyglądasz olśniewająco, jak zawsze. - Dena zarumieniła się i sięgnęła do torebki po złotą papierośnicę. - Jak zwykle mi pochlebiasz - powiedziała, biorąc do rąk papierosa. Sędzia błyskawicznie podał jej ogień. Zaśmiał się i zamknął złotą zapalniczkę. - A to kto? Dziewczęca Cassidy. W sukni nigdy bym cię nie rozpoznał. Ale się wystroiłaś. Boże, jesteś tak ładna jak twoja siostra. - Ładniejsza - sprostowała Dena, wypuszczając chmurę dymu w sufit. Cassidy chciała umrzeć. Nienawidziła, gdy porównywano ją z Angie, a przyjaciele rodziców robili to zawsze. Gdyby mogła, uciekłaby po wyłożonej marmurem podłodze. Może wymówi się bólem brzucha albo powie, że idzie się przejść po ogrodzie? Potem zadzwoni do rodziców i powie, że jest w domu. Co by jej zrobili? Wróciliby do domu i zaciągnęli ją z powrotem na przyjęcie? Raczej nie chcieliby wzbudzać sensacji. Nikt, nawet Jezus Chrystus we własnej osobie, jeśli byłby zaproszony, nie odważyłby się zakłócić miejscowego wydarzenia roku. Oznaczałoby to towarzyską śmierć. Cassidy niecierpliwiła się, że matka i ojciec tak długo rozmawiają. Mama sprawiła sobie kremową koronkową garsonkę, zmieniła odcień rudych włosów i błyskała nowym pierścionkiem z rubinem, który dostała od ojca. Paliła papierosy, śmiała się i flirtowała w skandaliczny sposób. - Gdzie dziewczynki? - spytała Dena, a Geraldine wzruszyła ramionami. Zmarszczki na jej twarzy się pogłębiły. - Felicity wspominała coś, że przyjedzie później, z Derrickiem. - Wyszedł z domu kilka godzin temu. - Uśmiech Reksa nieco zbladł. - Angie też. - Nie widziałam jej w ogóle. - Geraldine była zakłopotana, ale Cassidy wyczuła, że matka Felicity powiedziała to z zadowoleniem. Dziewczęta, chociaż były przyjaciółkami, rywalizowały ze sobą. Geraldine cieszyłaby się, gdyby Angie znalazła się w tarapatach. - Przyniosę drinki! - Sędzia poklepał Reksa po plecach. - Cassidy, przy basenie jest mnóstwo dzieciaków. Wszystkie dziewczyny oglądają się za chłopakami. - Mrugnął do niej okiem. Cassidy błagała matkę, żeby pozwoliła jej zostać w domu, ale Dena nie dała się uprosić. Zależało jej na tym, żeby Cassidy znalazła się w towarzystwie rówieśników. Dlatego była na tym cholernym przyjęciu dzisiaj wieczorem. Dena posunęła się nawet do tego, że kupiła Cassidy śmieszną suknię z białych 56 koronek, między którymi przeciągnięte były kolorowe tasiemki. Musiała ją założyć. Teraz, w tej paskudnej sukni, czuła się tak, jakby naśladowała którąś z idiotycznych lalek Barbie. To było kretyńskie. Udało jej się wymknąć spod oka rodziców. Wyszła na dwór. Rześkie wiejskie powietrze przesiąknięte było dymem z grilla. Na paleniskach, doglądanych przez wynajętych kucharzy, skwierczały żeberka i kurczaki, steki i kotlety wieprzowe. Na przenośnym barku przy schodach stały drinki. Przy stolikach pod parasolami siedziały kobiety. Paliły papierosy i plotkowały. Ich mężowie oblegali barek zastawiony drogimi alkoholami. Pod namiotem ozdobionym lampkami ustawiono stoły, na których znalazły się sałatki, desery i przystawki. Cassidy kątem oka obserwowała Bobby’ego i Jeda, którzy stali za namiotem. Co chwilę zerkali przez ramię, zanurzali ręce w kieszeniach i ukradkiem popijali z butelek. Mieli rozwiązane krawaty, oczy jak szparki i szukali zaczepki. - Dziś wieczorem. - Głos Jeda był ledwie słyszalny. - Poczekaj tylko, McKenzie. Dostaniesz za swoje. Serce Cassidy zamarło. - Nazbierało się temu bydlakowi - przytaknął mu Bobby i umilkł jakby się przestraszył, że ktoś może ich usłyszeć. Cassidy zbliżyła się do nich o krok. - Cassidy? - Odezwał się męski znajomy głos. Odwróciła się, pewna, że zobaczy Briga. Ale stał przed nią Chase McKenzie w smokingu. Podchodził do niej uśmiechając się. - Ty jesteś Cassidy Buchanan, prawda? A ja jestem... - Bratem Briga. Zaciął lekko usta. - Chase. - Wiem. - Ugryzła się w język, bo zauważyła, że chłopak nie był szczególnie zachwycony tym, że rozpoznała go tylko dlatego, że był podobny do brata. Rozumiała go, bo ona też nie lubiła, gdy porównywano ją z Angie. - Dobrze się bawisz? - Jego uwaga była skupiona tylko na niej. Oczy Chase’a były tak samo przenikliwie błękitne, jak brata. Był niemal tej samej postury. Ale miał bardziej subtelną urodę niż Brig. Tak twierdzili wszyscy, nawet jej matka. - Jak inni. Uśmiechnął się półgębkiem. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - Cóż... W końcu to wydarzenie sezonu. - Nie miała ochoty na pogawędkę. Czekała. Na Briga. - Nadal nie wiem: tak czy nie. - Pochylił się i wyszeptał: - Może nie wiesz, że za kilka lat będę najlepszym prawnikiem w historii tego stanu i nie pozwolę się nikomu zbyć. Nawet ładnej dziewczynie. - Ale ja nie składam zeznań, prawda? - A ja jeszcze nie jestem prawnikiem. - W jego oczach pojawiły się iskry. - Może zatańczymy? Zatkało ją. Tańczyć? Z Chase’em McKenziem? Na oczach całego świata? Spociła się i nie mogła myśleć. - Nie wiem...To znaczy, nie wiem czy mogę... - Chodź, będzie fajnie - nalegał. - Ale chyba z kimś przyszedłeś? - Ugryzła się w język, bo dotarło do niej, że właśnie mu wytknęła, że on sam nie dostał zaproszenia wypisanego złotymi literami. W jego oczach błysnęła złość. Nagle zrobił się całkiem podobny do Briga. Cassidy zaschło w gardle. Nie mogła sobie wyobrazić, że brat Briga miałby ją trzymać w ramionach. Chase był od niej o wiele starszy. Miał pewnie ze dwadzieścia pięć lat. Podrapał się w brodę z namysłem i przyglądał się jej, jakby była zagadką, którą usiłuje rozgryźć. - Moja para nie tańczy. - Dlaczego? - Jestem tu z córką pastora Spearsa. Jego zdaniem taniec jest rodzajem seksualnego rytuału czy coś w tym stylu. Podobno fokstrot jest grzechem mniejszego kalibru. Ale tańczących disco pozamykałby w więzieniu i wyrzucił klucz. - Chase wyszczerzył się do niej groźnie. Zaśmiała się. - To po co tu przyszedł? - Cassidy przemierzyła wzrokiem morze głów i zobaczyła pastora. Był w koloratce. Siedział przy stole z talerzem pieczonych żeberek i kolb kukurydzy. Po bakach spływały mu krople potu. Jadł łakomie, jakby przez ostatnie dni pościł. Obok niego siedziała żona, Earlene, i obserwowała ludzi. Wydęła usta z niesmakiem. W ogóle nie była umalowana. Włosy związane miała przy karku w kitkę. Swoją brązową garsonką i bluzką ze sztywnym białym kołnierzykiem chciała najwyraźniej skrytykować okazałe i błyszczące kreacje innych kobiet. Chase spojrzał tam, gdzie ona. - Wiesz, długo się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że wielebny pastor przychodzi tylko po to, żeby sobie popatrzeć na swoich wiernych. Obserwuje, ile piją, kto tańczy nie tylko z małżonkiem, kto z czego się śmieje i kto znika na szybki numerek. Założę się, że po przyjściu do domu robi notatki. Jutro wstanie rano, zje święty tost, czystą kawę i błogosławioną owsiankę i pójdzie do kościoła. Po drodze wepnie sobie w klapę kwiat róży, stanie za kazalnicą i palnie kazanie o ogniu piekielnym, potępieniu i karze za grzechy. 57 - To bez sensu. Po co miałby to robić? - Będzie miał pełne skarbony. Wszystkich będzie gryzło sumienie. I pewnie dzięki temu wpadnie mu trochę grosza do kieszeni. - Mówisz jak Brig. - Tak? - Uniósł mu się kącik ust. - Muszę to sprawdzić. Powiedz mi w końcu, Cassidy Buchanan, po co tu w ogóle przyszłaś? Żeby zobaczyć Briga! Żeby z nim porozmawiać. - Matka mi kazała. - To brzmi niewiele mądrzej od moich wynurzeń na temat starego Bartolomea Spearsa. Ja tu jestem dlatego, że to jest ważne wydarzenie w Prosperity. Pojawienie się tutaj jest właściwym towarzyskim zagraniem. - A czy to ważne? - Nie zdołała ukryć pogardy w głosie. - Tak. - Nagle poczuł się niezręcznie. - Jeśli czegoś bardzo pragniesz, dobrze jest tego posmakować. Ale ty nie masz takich problemów. Tobie nic nie brakuje... Tylko twojego brata..., pomyślała i zagryzła wargę. Jej perfumy już zdążyły wywietrzeć. Noc była parna. Księżyc zaczęły przesłaniać gęste, groźne chmury. - Może dla ciebie to jest tylko kolejne nudne przyjęcie, ale dla mnie jest to wspaniała okazja, którą mam zamiar wykorzystać. Nie daj się prosić, Cassidy. Zatańcz ze mną. Uśmiechnął się łagodnie i Cassidy dała się zaprowadzić na ceglane schody, które wiodły na miejsce koło basenu, gdzie przygotowano parkiet do tańców. Lampiony, podczepione na otaczających drzewach, odbijały się w wodzie na czerwono, żółto i zielono. Paliły się też pochodnie, które miały odciągnąć owady. Na parkiecie, na podwyższeniu, ustawiono błyszczący fortepian. Muzyka niosła się po wzgórzach. Pianista we fraku i muszce grał piosenki na życzenie. Kilka par tańczyło. Pozostali, w małych grupkach, popijali drinki, rozmawiali i śmiali się. - Nie umiem tańczyć - wyszeptała Cassidy, gdy dołączali do paru śmiałków, którzy z lekkością poruszali się na parkiecie. - Ale ja umiem. - Objął ją i przycisnął do siebie. Nie opierała się. Był bardzo podobny do Briga, ale jednak inny. Pachniał wodą kolońską i mydłem. Włosy miał schludnie uczesane. Ciepłym oddechem łaskotał ją w głowę. Zaczęli tańczyć. Ale to był brat Briga, a nie chłopak, którego kochała. Gdzieś za górami uderzył piorun. Cassidy czuła się jak niezdara, ale Chase nie miał zamiaru pozwolić, żeby zakłopotanie wzięło górę i żeby chciała zejść z parkietu. - Nieźle ci idzie - zapewnił, gdy po raz szósty przepraszała, że omal nie nadepnęła na swoje własne stopy. - Na pewno. Gdzie jest mój Anioł Stróż, kiedy go potrzebuję? Chase zaśmiał się szczerze na całe gardło. Cassidy się trochę rozluźniła. Nie był Brigiem, ale czuła się przy nim bezpieczna. Trzymał ją mocno, jakby miał świadomość, że dziewczyna ma ochotę zwiać, gdzie pieprz rośnie. Wiedziała, że może mu zaufać. Cały czas czekała jednak na Briga. Nie dawały jej spokoju pełne nienawiści słowa Jeda: McKenzie dostanie za swoje. O Boże, musi go jakoś ostrzec. Zastanawiała się, czy powiedzieć o tym Chase’owi, ale ugryzła się w język. Napotkała wzrokiem spojrzenie Mary Beth Spears. Zesztywniała, bo córka pastora gapiła się na nią z nieskrywaną pogardą. Cudownie. Jeszcze jeden wróg, pomyślała Cassidy. Ten wieczór niewątpliwie upływał pod znakiem nienawiści. - Przyszła chyba reszta rodziny - wyszeptał Chase. Serce Cassidy zabiło gwałtowniej na myśl, że zobaczy Briga. Spojrzała niecierpliwie przez ramię Chase’a i zobaczyła Felicity, uwieszoną zaborczo ramienia Derricka. Miała na sobie jedwabną zieloną sukienkę, a na szyi kolię z diamentów. - Felicity! - krzyknęła Geraldine. - I Derrick. - Rychło w czas się zjawiacie - zagrzmiał Sędzia. Felicity, nie puszczając ramienia Derricka, przywitała się z matką i z ojcem. Miała rozpalone policzki, błyszczące oczy i była tak samo przejęta jak ojciec Cassidy, gdy ubił dobry interes, kupując nowego drogiego konia. Derrick był podpity, ale starał się sprawiać wrażenie trzeźwego. Przebiegł wzrokiem tłum gości i dojrzał Cassidy. Strząsnął z siebie ramię Felicity i ruszył w stronę parkietu. - Gdzie ona jest? - Kto? - Angie. Gdzie ona jest? - Tutaj jej jeszcze nie ma. - Chyba jest z moim bratem - Chase mocno obejmował Cassidy. Oczy Derricka pociemniały. - Z tym gnojkiem! Ukręcę mu łeb i... Chase zareagował natychmiast. Chwycił Derricka za klapy. - Zostaw Briga w spokoju - ostrzegł go cicho. Puścił go i znowu wziął Cassidy w objęcia. - Ma prawo tu przyjść. Został zaproszony. Przez twoją siostrę. Więc możesz przestać się o niego martwić i dać nam spokój. Dziewczyna 58 na ciebie czeka. Na twoim miejscu nie robiłbym jej dzisiaj przykrości. Derrick rozejrzał się. Zdarzenie zauważyło jedynie kilka par tańczących w pobliżu. - Jesteś śmieciem, McKenzie. Białym śmieciem z domieszką indiańskiej krwi. Chase uśmiechnął się złowieszczo. - Nie prowokuj mnie, Buchanan. - Chase, mimo że uchodził za spokojniejszego od brata, nie miał zamiaru znosić obelg. - Chcę się tylko dowiedzieć, gdzie jest moja siostra. - Daj spokój, Buchanan. Angie jest dużą dziewczynką. Da sobie radę. - Gówno, a nie radę. Podeszła do nich Felicity. Westchnęła. Jej twarz była tak czerwona jak włosy. Derrick nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Przeczesał włosy palcami obu dłoni i ciągnął dalej: - Jest niespełna rozumu i tyle. Jak się tylko pokaże Brig, to przysięgam, że pogonię go stąd kopami. - Może to on cię skopie. - A ty oberwiesz potem. - Znowu zmierzył Chase’a od góry do dołu, prowokując go, żeby zaczął bójkę. Mięśnie Chase’a napięły się. Zacisnął zęby i zamrugał nerwowo, ale się powstrzymał. Felicity próbowała odciągnąć Derricka z parkietu. Odepchnął ją. - Ma problem - zauważył Chase, gdy Derrick zażądał kolejnego drinka. - Nie tylko jeden - rzuciła Cassidy. Chase utkwił wzrok w jej bracie. - Szuka zaczepki. - Jak zawsze - wyjaśniła z zakłopotaniem Cassidy. - Dlaczego tak nie cierpi Briga? - Nie mam pojęcia. On jest zawsze zły. - Nie umiała wytłumaczyć zachowania brata i nie wiedziała, dlaczego tak się zmienił. - Miły z niego chłopak - zadrwił Chase. - Kiedyś był miły. Ale to było dawno temu, kiedy byli mali. Groźne chmury przysłoniły księżyc i gwiazdy. Podmuch wiatru ochłodził parne powietrze. Wśród dźwięków muzyki dał się słyszeć warkot motoru, który nagle ucichł. Cassidy zesztywniała. Wiedziała, że to Brig przyjechał. Po kilku minutach zobaczyła, jak przechodzi przez oszklone drzwi z Angie u boku. Jej siostra miała rozwiane włosy, rozpalone policzki i błyszczące oczy. Ubrana była w różową suknię bez ramiączek, która podkreślała talię i przechodziła w spódniczkę, która wiła się wokół kolan. Szyję i nadgarstek dziewczyny zdobiły brylanty i perły. Wszystkie oczy patrzyły na ukochaną córkę Reksa Buchanana i zbuntowanego chłopaka w czarnych dżinsach, marynarce i rozpiętej pod szyją białej koszuli. Pod Cassidy ugięły się kolana. Z twarzy Chase’a zniknął uśmiech. - Można było się tego spodziewać - wymamrotał pod nosem. - Nawet nie kupił sobie garnituru. I nie zawracał sobie głowy krawatem. Brig przemierzył wzrokiem tłum i znalazł Cassidy, której zaparło dech. Miała wrażenie, że ktoś ściska jej płuca imadłem i że ten uścisk z każdą sekundą zacieśnia się. Przez długą, pełną napięcia chwilę patrzyli sobie w oczy. Wydawało się, że świat wokół nich przestał istnieć. W skroniach Briga pulsowała krew. Cassidy skoczyło ciśnienie. Prawie zapomniała, że tańczy. Angie szepnęła coś Brigowi do ucha. Na jego twarzy pojawił się leniwy, perfidny uśmiech. Splótł palce z jej dłońmi i pociągnął ją na parkiet. Za nimi niósł się śmiech Angie. Cassidy w jednej chwili poczuła się jak głupia gówniara, naiwna dziewczynka. - Muszę porozmawiać z twoim bratem. - Czemu? Spojrzała na Chase’a. Przyglądał się jej w skupieniu. Zmarszczył brwi, a z jego oczu biła wściekłość. Zastanawiała się, czy zrozumiałby jej fascynację Brigiem. - Bo usłyszałam, że dwóch chłopaków chce go pobić. Chase roześmiał się ponuro. - To zakrawa na kpinę. - Oni mówili poważnie. - Tylko dwóch? - Chase znowu spojrzał na Angie i Briga, którzy wirowali przy pianinie. - Da sobie z nimi radę. Dlaczego on nie rozumie? - Ale oni nie grają fair. - Brig też nie. Nie martw się. Spojrzał na nią i zamiast wściekłości zobaczyła w jego oczach głęboką troskę. Na czole Chase’a pojawiły się zmarszczki. - Tylko nie mów mi, że masz na niego chrapkę. Chrapkę. Miała jedynie dziewczęce marzenia. 59 - Ja... Ja tylko nie chcę, żeby coś mu się stało. - Sam potrafi się o siebie troszczyć. - Bobby Alonzo i Jed Baker... - Robią tylko dużo szumu i tyle. - Westchnął jej we włosy i objął ją mocno, jakby chciał ochronić przed całym światem. - Nie przejmuj się nimi. - Potem, jakby czytając w jej myślach, dodał: - I nie patrz na Briga. To szkodzi. Uniosła głowę i chciała zaprotestować, ale surowy wzrok Chase’a ją powstrzymał i nie odezwała się. Chłopak zawahał się, jakby ważył słowa, a potem zaklął pod nosem. - Jesteś dla niego za młoda, Cassidy. Dla mnie też jesteś za młoda. Różnica polega na tym, że on złamie ci serce, a ja nie. Szanuję cię, twój wiek i to, kim jesteś. Mam honor. Brig nawet nie wie, co to słowo znaczy. A może dla niego znaczy zupełnie co innego. - Spojrzał na nią z powagą i pocałował ją delikatnie w skroń. Piosenka się skończyła. - Chyba powinienem zająć się moją towarzyszką. Zostawił ją. Cassidy poczuła zarazem ulgę i rozczarowanie. Intuicja jej mówiła, że Chase Buchanan jest jak skała, a Brig jak wydmy - ciągle w ruchu, nieobliczalny, niebezpieczny. Ale przecież nie była w stanie zmienić swoich uczuć. Może jednak będzie musiała, jeśli Angie i Brig się pobiorą. Chase poszedł do barku i próbował stłumić w sobie zazdrość, która nim zawładnęła. Nie tylko Angie Buchanan interesowała się jego krnąbrnym bratem. Młodszej siostrze najwyraźniej też wpadł w oko. - Poproszę podwójnego burbona z wodą i shirley temple. - Czekał na drinki, obserwując Angie i Briga. Chyba go prosiła, żeby zatańczył z nią jeszcze raz, ale on poszedł na patio, oparł się o balustradę, wytrząsnął papierosa z paczki i zapalił. Był zły, a to oznaczało kłopoty. Chase nie mógł uwierzyć własnym oczom, Angie łasiła się do jego brata, obejmowała go w pasie, ocierała się piersiami o jego marynarkę. Wtedy go olśniło. Angie i Brig byli kochankami. Poczuł zazdrość i wściekłość. A potem strach - zniewalający, wszechogarniający strach. Jeżeli Brig sypia z Angie Buchanan, jego dni są policzone. Jej stary go zabije. Ale Chase rozumiał brata. Cholera, myśl o seksie z Angie była podniecająca. Wiedział, że nie można jej się oprzeć. I że gra jest warta świeczki. Chase odwrócił od nich wzrok i zignorował palenie w trzewiach. Podniecało go samo patrzenie na Angie, na jej piersi ściśnięte stanikiem bez ramiączek, wylewające się nad głęboki dekolt różowej sukienki. Boże, co on by dał, żeby spróbować tego z Angie Buchanan... Był tak samo napalony jak jego beztroski brat. Z tą tylko różnicą, że Chase był odpowiedzialny i poświęciłby życie, żeby móc kochać się z Angie. - Pańskie drinki. - Głos barmana wyrwał go z marzeń. Jednym haustem wypił burbona z wodą. Zamówił następnego, żeby ugasić pragnienie, które nagle poczuł. Zaniósł drinki do stolika, gdzie siedziała Mary Beth z rodzicami. - Dziękuję. - Brązowe oczy Mary Beth przepełniała wdzięczność, którą raczył odwzajemnić. Wyczuł coś jeszcze, co jednak szybko udało jej się ukryć. Poczuł się jak cham, przez to, że zostawił ją samą. - Taniec... - oznajmiła matka Mary Beth, zaciskając wargi tak mocno, jakby musiała utrzymać w nich pasek torebki - ...to jest wymysł diabła. Chase uśmiechnął się. Na pani miejscu nie mówiłbym tego tak głośno. Chyba wielu z obecnych tu lubi tańczyć. Może im się nie spodobać zarzut, że tańczą na chwałę diabła. - To straszne, ale muszę ci przyznać rację - przytaknął Chase’owi pastor. Poklepał swoją żonę po kościstym ramieniu, jakby była psem, który potrzebuje uznania. - To nie czas ani miejsce. Skorzystaliśmy z gościnności sędziego Caldwella i nie będziemy krytykować pewnych jej aspektów. Zbuntowana Earlene Spears spojrzała na swoje złożone ręce. Szeptała do siebie, jakby się modliła. Chase przypomniał sobie lekcję wychowania fizycznego, kiedy burknął, że trener jest idiotą. Nauczyciel to •usłyszał i kazał mu zrobić pięćdziesiąt pompek przed całą klasą. Za każdą nieudaną pompkę musiał zrobić pięćdziesiąt następnych. Skończyło się na trzystu. Wydawało mu się, że umrze. Tak został ukarany za wyszeptane słowa. Zastanawiał się, czy modlitwa Earlene, którą mruczała pod nosem, była pokutą, jaką musiała znieść za swoje głośno wypowiedziane zdanie. Nagle zrobiło mu się żal kobiety. - Napije się pani? - Szybko podniosła wzrok, przełknęła głośno ślinę i spojrzała na męża, jakby pytała o pozwolenie. Z twarzy Bartolomea zniknął uśmiech. Chase nie zwrócił na to uwagi. - Może kieliszek wina albo piwa imbirowego? - Bardzo chętnie. Wodę sodową - odpowiedziała nerwowo. - Już się robi. - Uśmiechnął się do niej szeroko i złapał Mary Beth za ramię. - Chodź, pomożesz mi. http://www.sienatori.pl/media/ dla szukanego dziecka. Może nic mu nie będzie, kiedy je znajdą - nigdy nie pozwalała sobie na myślenie, że jednak mogą nie znaleźć poszukiwanego - ale na pewno będzie potrzebowało wody i chętnie przyjmie słodką gumę do żucia. Jej grupa dostrzegła toyotę SUV i właśnie nadchodziła. Prowadził Brian. Chociaż on też miał ciemne okulary, Milla czuła, jak uwaga jej młodego współpracownika skupia się na Diazie. Wyśliznęła się z samochodu, zamknęła drzwi i wrzuciła kluczyki do kieszeni. an43 132 - To jest James - powiedziała, zanim Brian zdążył zadać pytanie.

Millo, pozwól mi sobie pomóc. Proszę. Instynkt podpowiadał jej, by nie przyjmować ofertyW przeciwnym razie True mógł przekroczyć tę cienką granicę, którą Milla starała się utrzymać. Wprawdzie biznesmen nie próbował się spoufalać, ale jego głos brzmiał już bardzo prywatnie. Z drugiej strony, mógł stać się niezwykle potężnym atutem Milli w tej grze. W Sprawdź Justinie - wtedy zadzwoni do Davida. Nie informowała go przecież o każdej plotce czy małym postępie. To on telefonował do niej mniej więcej co pół roku i wtedy mówiła mu o wszystkim, co warte było wspomnienia. Żeby nie bruździć w prywatnym życiu Davida, Milla nie dzwoniła do niego nigdy. Kropka. Żona chirurga ma dość stresów, długich dyżurów i nagłych wypadków, które trafiają Się zawsze tuż przed obiadem lub przed wyjazdem na wakacje. Nie ma potrzeby dodawać do tego telefonów od byłej żony. Nie mogła zmusić się do spania, była zbyt pobudzona. Spróbowała zatem raz jeszcze dokładnie przypomnieć sobie wszystko, co zdarzyło się tego ranka: od telefonu True aż do momentu, gdy Diaz zniknął za drzwiami. Największą tajemnicą dla niej - choć może nie dla Diaza - była