- Rozumiem problem. - Świetnie. Wyjaśnisz mi to? - Wiek to jeszcze niewystarczający powód. W tej chwili każde z was znajduje się w innej fazie życia, co jeszcze bardziej powiększa tę różnicę. Ty musisz przebudować swoje życie, co cofa cię do niemowlęctwa. On jest ustat- 128 kowanym facetem w średnim wieku. Trudno pogodzić jedno z drugim. Myślą, że zbudowanie dobrego związku w obliczu tak skomplikowanych spraw zawodowych to naprawdę wielkie wyzwanie. - Piszesz może pracę dyplomową? - Moja praca nosi tytuł: „Wyzwania współczesności - rozwój urbanizacji i jego wpływ na zaburzenia osobowości". Wielkie dzięki. - Ja pisałam o zaburzeniach przywiązania do rodziny. No wiesz, o tym, dlaczego w porządnych rodzinach rodzą się pieprzeni psychopaci. Kimberly zamrugała. - Zaburzenia przywiązania do rodziny to jeden z moich ulubionych tematów. - Popatrzyła na Rainie z większym uznaniem. - Nie wiedziałam, że specjalizowałaś się w psychologii. - Tak, ale nie zrobiłam magisterium. - To i tak robi wrażenie. http://www.tworzywa-sztuczne.info.pl napady niepokoju. Pogoda była umiarkowana. Na ulicach ludzi było tyle, że nie czuła się osamotniona, ale jednocześnie nie tak dużo, żeby mogła zachować odpowiedni dystans. Pomyślała, że nawet gdyby ktoś spróbował ją zaatakować, to przecież skończyła kurs samoobrony i była uzbrojona. Kimberly Quincy ofiarą? Mało prawdopodobne. Mimo wszystko poczuła się zadowolona, kiedy dotarła do Penn Station. Wsiadła do pociągu, przypatrzyła się pasażerom i stwierdziła, że żaden z nich ani trochę nie jest nią zainteresowany. Ludzie czytali czasopisma. Ludzie oglądali krajobraz. Ludzie ignorowali ją, myśląc o swoim życiu. Ale kto wie? - Jesteś stuknięta - mruknęła, czym zwróciła uwagę siedzącego obok faceta. Już chciała mu powiedzieć, że ma przy sobie naładowany i odbezpieczony pistolet, ale doszła do wniosku, że skoro gość jedzie do Jersey, z pewnością
- Właśnie. Nie mów do mnie „cukiereczku", to ja nie będę mówiła do ciebie „ogierku". - Nie wiem... - odparł spokojnie Quincy. - „Ogier" nawet mi się podoba... 217 Uderzyła go w pierś. Udał, że jest śmiertelnie ranny. Rainie już się schylała, żeby pocałować go w bolące miejsce, kiedy zadzwonił telefon. Wtedy Sprawdź – Ja pierdzielę! – Mann odskoczył pół metra do tyłu i na próżno próbował pozbyć się wymiocin, kopiąc wściekle w krzaki. Młócił rękami powietrze. Jego twarz zrobiła się purpurowa. Rainie nie wahała się. Może nie był to elegancki plan, ale lepszego nie zdołała wymyślić. – Uciekaj – zawołała do Danny’ego. – Uciekaj! I rzuciła się na Manna. Gdy toczyli się bezwładnie, wyślizgnęła mu się broń. Rainie słyszała, jak Mann rzuca się i przeklina. Wydawało jej się, że jego kolana i stopy są wszędzie. Instynktownie próbowała osłonić głowę. Oko, jej oko. O Boże, czuła, jakby policzek zajął się ogniem. Ale nie mogła podnieść rąk. Były związane z tyłu, więc tylko wiła się na ziemi jak bezbronny robak. Richard usiłował dosięgnąć ją silnym kopniakiem. Ledwie zrobiła unik, przetaczając się kawałek dalej, gdy nagle ją zostawił. Cholera. Chciał odzyskać broń. Przeturlała się z powrotem i kopnęła go z całej siły w