Nikt się nie zjawiał.

- Przepiórki? Szczerze powiedziawszy, wolę kurczaka - odparła Tammy bez zastanowienia. Wbrew jej oczekiwaniom lunch przebiegł spokojnie i nadzwyczaj przyjemnie - ponieważ była sama. Nauczona doświadczeniem poprzedniego wieczora, przy¬była punktualnie. Nawet pamiętała, by włożyć buty... Tym¬czasem w jadalni zastała tylko głównego kamerdynera, a na stole stało jedno nakrycie. Poczuła jednocześnie ulgę i zawód. - Jego Wysokość i panna Ingrid zjedzą dziś lunch gdzie indziej - odparł oficjalnym tonem Dominik, gdy go o to spytała i nie chciał zdradzić żadnych szczegółów. Tammy postanowiła wykorzystać okazję i uczynić z nie¬go swego sojusznika. Wprawdzie podczas wspólnego śnia¬dania w kuchni w ogóle się nie odzywał, ale zauważyła, że bacznie ją obserwował i chyba poczuł do niej sympatię. Chyba mogliby się zaprzyjaźnić... I rzeczywiście. Przy deserze Dominik był już zawojo¬wany na amen. Tammy ponownie zagadnęła go, gdzie po¬dziali się Ingrid i Mark. - Pojechali do Renouys - wyjaśnił, tym razem chętnie. - Książę nie lubi zamku, a nam wszystkim zależy na jego obecności tutaj. Może panienka by go jakoś przekonała.... - Już próbowałam. Nie mam pomysłu, co mogłoby go skłonić do pozostania. - Ja też nie - przyznał. - Gdyby jednak panienka coś wymyśliła, wszyscy bylibyśmy bardzo wdzięczni. Po posiłku Tammy zbuntowała się. Skoro Mark pojechał robić to, co lubi, czyli projektować te swoje tamy, to ona też ma prawo zająć się pracą. Zostawiła śpiącego Henry'ego pod opieką pani Burchett, a sama poszła poszukać głównego ogrodnika. Otto był jeszcze starszy niż Dominik i ledwo mówił po angielsku, ale żywił taką samą miłość do drzew jak Tammy. Mimo trudności językowych już po pięciu minutach byli przyjaciółmi i zgodnie pochylali się nad planami, na których Otto rozrysował ogród swoich marzeń. Od dziesięciu lat nie mógł uzyskać pozwolenia na zrobienie czegokolwiek, więc tylko snuł wizje i przelewał je na papier. Projekt Ottona zachwycił Tammy. Z planami w ręku wy¬szli do ogrodu i w jakimś przedziwnie mieszanym języku omawiali zmiany, jakie należałoby przeprowadzić. Tammy zapomniała o całym świecie, o upływającym czasie, o kło¬potach, o wszystkim. - Ależ oczywiście, że na tej osi powinna być aleja! - wykrzyknęła z ogniem w głosie, gdy przystanęli na skraju starego parku. - Będzie wspaniały widok! - Gdyby książę pozwolił... Tylko machnęła ręką. - Oczywiście, że pozwoli. - A na co pozwolę? - za jej plecami odezwał się zna¬jomy głos. Odwróciła się i ujrzała między drzewami Marka, ubra¬nego w elegancki garnitur. Widziała go już i w stroju ksią¬żęcym, i w wieczorowym, i w zwyczajnych dżinsach - i za każdym razem było to samo. Za każdym razem na moment odbierało jej mowę z wrażenia. Wolała nie analizować, jakie były przyczyny tego faktu. - Na realizację planów Ottona. Widziałeś je? Są genialne! Stary ogrodnik, zmieszany, zwijał papiery w rulon, ale Tammy zdecydowanie wyjęła mu je z ręki, ignorując wszel¬kie protesty - Sam popatrz! Na przykład na tamtym wzgórzu jest wia¬trołom, dziesięć lat temu potężny huragan zwalił drzewa. Przy¬najmniej tak zrozumiałam. Trzeba koniecznie posadzić nowy las, ponieważ następuje erozja i wypłukiwanie żyznej warstwy gleby. Tolerowanie takiego stanu rzeczy to zbrodnia! https://blackhatseo.win/ - Zgoda. - Widzisz, jak świetnie się dogadujemy? - ucieszył się. Kolacja przez jakiś czas przebiegała w milczeniu Wróćmy do kwestii listu - zaproponował w końcu Mark, dolewając wina. - Nie widzę potrzeby. Pewnie i tak mniej więcej potra¬fisz odgadnąć jego treść. - Mylisz się. Niewiele wiem o małżeństwie Jeana-Paula, rzadko się z nim widywałem, nasze rodziny pozostawały od jakiegoś czasu w konflikcie. - Skoro tak, to czemu władza nie przeszła na kogoś z tamtej rodziny, tylko na ciebie? - Bo z tamtej linii został już tylko Henry. Starszy brat Jeana-Paula, Franz, uwielbiał szybką jazdę i pięć lat temu zginął w wypadku samochodowym. Po nim władzę w kraju przejął Jean-Paul. Ja byłem dopiero trzeci w kolejce do tro¬nu, więc nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę rządzić Broitenburgiem. A tu taki pech! Zmarszczyła brwi. - Pech? - Tak. Naprawdę wolałbym tego uniknąć za wszelką ce¬nę. Nie mam jednak wyjścia, dopóki Henry nie dorośnie. - Westchnął ciężko. - To co? Powiesz mi, co napisała Lara? Tammy w zamyśleniu obróciła w palcach kieliszek ze znakomitym czerwonym winem, którym popijali pysznego homara. Właściwie miała już serdecznie dość sekretów. Wystarczy, że matka i siostra ukrywały prawdę, przez co ucier¬piał Henry. Może należało postawić na szczerość.

- Panno Dexter? - zawołał ponownie grubas w garni¬turze, tym razem bardziej nagląco. W tym momencie coś ją dziwnie ścisnęło w żołądku. A jeśli oni wcale się nie pomylili? Jeśli naprawdę nie chodzi o żadną inną Dexter, tylko właśnie o nią? Ogarnęło ją złe przeczucie. - Panno Dexter? - zawołał tamten po raz trzeci, a ton jego głosu sugerował, że to już ostatnia próba. Tammy odetchnęła głęboko. - Tu jestem. Czym mogę służyć? Sprawdź - A co odpowiedziałeś napytanie Maski? - spytał Mały Książę głęboko poruszony opowieścią Gołębia Podróżnika. - Nie wiedziałem co trzeba robić, aby być sobą, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Odpowiedziałem jak umiałem: że wystarczy po prostu być sobą... - I wtedy Maska pokazała ci się bez maski? - Tak, i to było okropne. Pod maską była... pustka. Nie było nic - gołąb aż zadygotał, gdy o tym mówił. Milcząca dotąd Róża powiedziała cicho: - Nie wystarczy tylko być sobą. Trzeba chcieć tego i to umieć. Trzeba wciąż tworzyć siebie, aby być sobą... Ale najtrudniej robić to samotnie... Mały Książę chciał jeszcze zapytać, czy Gołąb Podróżnik zauważył, jaki cień miała Maska, lecz widząc rozdygotanie ptaka, zrezygnował z tego zamiaru. Następnego dnia Gołąb Podróżnik pożegnał się z Różą i Małym Księciem. Po jego odlocie Róża przyznała się Małemu Księciu, że w nocy udała się do Lustra Prawdy na planecie Maski. Nie powiedziała jednak, co w nim zobaczyła ani o czym rozmawiała z Maską. Kiedy Mały Książkę zapytał ją o to, odrzekła tylko: