Agent pokiwał głową zachęcająco.

utrzymywać kontakt ze znajomymi, którzy mieszkali w pobliżu. Szczerze mówiąc, Sandy nie tęskniła specjalnie za przyjaciółką z dzieciństwa. Podejrzewała, że bardziej tęskni za samym dzieciństwem. Być znowu beztroską dziewczynką. Mieć pewność, że zna wszystkie odpowiedzi. W salonie, gdzie spał na sofie Shep, rozlegało się chrapanie. Z szafy w korytarzu, gdzie spała Becky, dochodziły jakieś szmery. A w pokoju Danny’ego panowała cisza. Szósta rano. Sandy wpatrywała się w sufit. Zastanawiała się, jaki popełniła błąd. Jak odnaleźć sens w tym wszystkim. Była przecież matką i powinna znać drogę. Zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę, zanim przebrzmiał do końca pierwszy przenikliwy sygnał. – Halo, Danny – krzyknęła. Nie odpowiedział. Słyszała znajome już teraz, dźwięki w tle. Pobrzękiwanie metalu, odległy szum głosów. Sandy rozejrzała się trochę po poprawczaku w Cabot podczas pierwszej próby odwiedzin u Danny’ego. Schludny, nowoczesny, naprawdę nie taki zły w porównaniu do innych zakładów wychowawczych. Ale w wyobraźni matki był posępnym więzieniem. – Jak sobie radzisz, Danny? zapytała, starając się zachować beztroski ton. Przesunęła się trochę, żeby wygodniej się ułożyć. Miała go na linii. Chciała tę chwilę zatrzymać, bo wydawało się, że głuche telefony to na razie najbliższy kontakt, jaki mogła mieć z synem. – U nas wszystko w porządku – ciągnęła swój monolog. – Tęsknimy za tobą. Ojciec bardzo się stara, żeby ci pomóc. Wynajęliśmy adwokata, pana Johnsona. Wiem, że widziałeś http://www.endometrium.biz.pl/media/ - Czy mój ojciec kiedykolwiek to widział? - Parę razy. - Czy jego uwagi były bardzo pogardliwe? - W skali od jednego do dziesięciu - gdzieś w okolicach dwunastu. - Całkiem nieźle. Komentarz mojego dziadka sięgnąłby piętnastu. - Twój dziadek jeszcze żyje? - Rainie była zdumiona. Quincy nigdy nie mówił o swoim ojcu. Właściwie o matce też w ogóle nie wspominał. Może tylko raz, kiedy powiedział, że umarła, kiedy był mały. Kimberly zdmuchiwała parę znad filiżanki. - Tak, żyje. Przynajmniej... powiedzmy, z technicznego punktu widzenia. Choroba Alzheimera. Gdy miałam dziesięć lub jedenaście lat, trafił do szpitala. Odwiedzaliśmy go kilkanaście razy w roku, ale ostatnio już dawno nie byliśmy u niego. Chyba dlatego, że nie rozpoznaje nas, nawet taty, więc...

Ręce Quincy’ego przesunęły się wyżej, zanurzyły w jej włosach. Odgarnął długie, piękne pasma z twarzy Rainie. A potem z kącika oka scałował pierwszą łzę. Rainie poderwała się z łóżka. – Na litość boską, nie bądź taki cholernie miły. Zatrzymała się przy chybotliwym stole, ściskając pod szyją rozchełstaną bluzkę i oddychając ciężko. Sprawdź – Rainie, ta demonstracja nie była dobrym początkiem rozmowy. – Zamknij się i porozmawiaj ze mną. Uniósł brwi, ubawiony jej kategorycznym tonem. – Jaka jest twoja eksżona? – Chryste, chcesz mnie dobić? Rainie wyprostowała się. Spojrzała na niego ze szczerym zainteresowaniem. – Pytam poważnie. Jaka jest twoja eksżona? Agent westchnął z rezygnacją i otworzył butelkę. Potem wyciągnął się na brzuchu w poprzek dużego łóżka. Rainie oparła stopy o biodro Quincy’ego. Podziwiała linię jego szyi wyłaniającej się z rozpiętego kołnierzyka białej koszuli. – Bethie jest dobrą matką – powiedział w końcu. – Zawsze wspaniale opiekowała się naszymi córkami... córką. Córkami. – Jak się poznaliście?