Jeżeli Kosper zrobi coś podejrzanego, odstrzel mu tyłek.

siebie materiał. Piękne wypukłości piersi oświetlał blady księżyc. - Lubisz mnie. Wiem, że mnie lubisz. Pamiętam... Poczuł wstyd, ale serce płonęło mu w niecierpliwym oczekiwaniu. Jego męska natura go zdradziła, gdy Angie przysunęła się do niego i pocałowała go namiętnie w usta, ocierając się nagimi piersiami o jego koszulę. Była kusząca i pociągająca. Krew w nim wrzała. Wszystko przestało się liczyć. Chciał się tylko w niej zatracić. Wobec Cassidy zachował się jak szlachetny rycerz, mówiąc jej, że się więcej nie zobaczą. Więc dlaczego miałby nie skorzystać z tego, co Angie tak chętnie chciała mu dać? Pociągała go. Już raz ją przecież pieścił, kiedy okazała się na tyle głupia, żeby pokazać mu się nago. Boże, zachował się wtedy jak napalony ogier. Ale wtedy jeszcze nie wiedział, że Cassidy go pragnie. Od tamtej chwili jego myśli kręciły się tylko wokół szesnastolatki. Ale ona była dla niego za młoda, zbyt naiwna. Zasługiwała na coś lepszego. Nieważne, co on do niej czuł... A Angie... Cholera, była niezła. Zacisnął zęby i odsunął ją od siebie. - To chyba nie jest dobry pomysł. - Jest. - Ubierz się. Odwiozę cię do domu. - Zamknął oczy, starając się otrzeźwieć i oczyścić umysł z palącego pożądania. Usłyszał zapraszający odgłos rozpinanego zamka. - Nie... Otworzył oczy i zobaczył, że suknia Angie leży na trawie u jej stóp niczym różana kałuża. Dziewczyna stała przed nim tylko w jedwabnych figach, które zachodziły jej nisko na biodra, ukazując linię opalenizny. Różowa koronka ledwie przesłaniała włosy na łonie. - Ubierz się. - Jego głos był szorstki, ale nie stanowczy. Podeszła do niego, rozchylając pełne i wilgotne usta. Wspięła się na palce i objęła go ramionami za szyję. Wyginała się i ocierała o niego piersiami. Zaczęła go całować. - Ożeń się ze mną, Brig - wyszeptała mu w otwarte usta. Przywarła do niego. Majtki uwodzicielsko przesuwały się po wybrzuszeniu jego dżinsów. Objęła nogą jego udo i zaczęła przesuwać ją w górę i w dół, zostawiając gorący, wilgotny ślad na jego dżinsach, którego zapach czuł do tej pory. - Ożeń się ze mną, a będę na zawsze twoja. Teraz, kiedy odchodził od matki, żeby podnieść motocykl, już wiedział, co powinien zrobić. - Brig, nie... - Później, mamo. - Nie przejął się tym, że pada deszcz. Wsiadł na harleya i wjechał na drogę do miasta. Musiał wyjaśnić kilka spraw. - Przysięgam, że uduszę go gołymi rękami. - Cassidy po raz pierwszy widziała tak pijanego Derricka. Przeszedł przez gabinet do pokoju ojca, w którym na ścianach wisiały rzadkie okazy broni. - Kogo? - Serce jej łomotało. Szła za nim przez dom. Przed chwilą z piskiem opon wjechał na podjazd i narobił takiego hałasu, że szybko zbiegła po schodach. Stał w korytarzu, klął i darł się, zamroczony złością. - McKenziego, a kogo! - Usiłował otworzyć gablotę, ale była zamknięta. - Sukinsyn! - Wrócił do gabinetu, wysunął szufladę biurka, wyrzucił z niej długopisy i dokumenty i w końcu znalazł pęk kluczy. Wtoczył się z nimi do pokoju z bronią. Cassidy była przerażona. W domu nie było nikogo. Wymówiła się bólem głowy i państwo Taylor odwieźli ją do domu. Ledwie zdążyła się przebrać, gdy usłyszała jak Derrick z hukiem wpada do domu, potykając się, przeklinając i przyrzekając, że się zemści. Na Brigu. Wsadził klucz do drzwiczek. Nie ruszył się. - Cholera! - Dzwonię do taty - ostrzegła go. - No to dzwoń. Gdy się dowie, że Brig McKenzie pieprzy się z Angie, to też mu dowali. Cassidy poczuła mdłości. Mało nie zwymiotowała. Oparła się o framugę drzwi. - Nie wiesz, że... - Nie? - Wsadził w zamek inny klucz i nic. - Niech to diabli! - Trzeci i czwarty klucz nawet nie zmieścił się do dziurki. - Angie sama mi powiedziała. To się ciągnie między nimi, odkąd się tu zjawił, a może nawet wcześniej, nie wiem. Pewnie dlatego chciał u nas pracować, żeby się do niej zbliżyć. - Nie... - O, Boże, Cassidy, dorośnij! Wiesz, jakim wielkim człowiekiem mógłby się poczuć, mając córkę Buchanana? Byłby najszczęśliwszy na świecie. Po latach płaszczenia się przed naszym ojcem, wreszcie by mu dorównał. Przeliczył się, bo Angie się tylko wydaje, że za niego wyjdzie. - Wyszczerzył zęby. Krew pulsowała mu w skroniach. Kopnął w drzwi. Posypało się szkło. Sięgnął ręką przez potłuczoną szybę i wyciągnął strzelbę. Przerażenie ścisnęło Cassidy za gardło. - Nie... 67 - On się z nią nie ożeni. Nigdy więcej jej nie dotknie. Już ja się o to postaram. - Jego oczy miotały błyskawice. - Tym razem przeleciał niewłaściwą kobietę. Cassidy chwyciła go za ramię i rzuciła się na niego. Ręka Derricka opadła pod ciężarem jej ciała. Rozluźnił palce. Strzelba upadła na podłogę. Cassidy w mgnieniu oka podniosła broń i wycelowała z dwururki w klatkę piersiową brata. Drżały jej nogi, ale strzelbę trzymała pewnie. - Idź na górę, Derrick. Jesteś pijany i bredzisz bez sensu. Prześpij siei wytrzeźwiej. - Co? Ty masz zamiar mnie zastrzelić, gdy ja chcę bronić honoru naszej siostry? Ludzie! - Niech Angie broni się sama. - Boże drogi, Cassidy, przecież ty ryczysz, gdy strzelam do jaskółki czy jakiegoś cholernego kota. Nie strzelisz do mnie. - Strzelę. Przysięgam, Derrick! - Serce łomotało jej w piersi. Miała spocone dłonie. Zacisnęła palce na spuście. - Jeśli myślisz, że będziesz ścigał Briga z tą strzelbą i... oj! Derrick chwycił broń za lufę i wyrwał ją z zaciśniętych palców siostry. - Jesteś tak samo zła jak ona - warknął. - Bez przerwy łazicie za tym mieszańcem. Daj mi spokój. - Nie możesz... - No to patrz! - Wypadł z pokoju i zbiegł na dół, na korytarz. Cassidy miała na nogach pantofle na obcasach. - Zostanę miejscowym bohaterem, jeśli załatwię McKenziego. Wyświadczam przysługę tobie, sobie, Angie i całemu temu cholernemu miastu. - Zadzwonię po mamę i tatę. - No to dalej. - I na policję. Jeżeli coś się stanie Brigowi, przysięgam, że cię wydam i... Odwrócił się i spojrzał w wykrzywioną z wściekłości twarz Cassidy. Jego oddech był przeniknięty alkoholem i dymem. - Ty chyba nic nie rozumiesz? Brig zgwałcił Angie. - Zgwałcił? - A jak? Myślisz, że chciałaby tego z nim? - Derrick wykrzywił się z niesmakiem. - Ale ona... - Flirtowała z nim. Ze wszystkimi flirtuje. Ale nie chciała zrobić tego z Brigiem. Zmusił ją. - Chyba... chyba było odwrotnie. Słyszałam, jak rozmawiała z Felicity. Powiedziała jej, że ma zamiar uwieść Briga. - Kłamiesz - warknął, trzęsąc się z wściekłości. - Nie, nie kłamię. Jeżeli mi nie wierzysz, spytaj Felicity. Oczy Derricka zmieniły się w wąskie szparki. - Ją ostatnią bym o to pytał. - No to porozmawiaj z Angie! Sama ci powie. Z wściekłości drżały mu nozdrza. - Skłamie, żeby go chronić. Ale już za późno. Najwyższy czas, żeby Brig McKenzie zapłacił za wszystko. - Podrzucił strzelbę w ręce i otworzył drzwi. Cassidy została sama, przytulona do ściany. Derrick odjechał. Myślała, że się przewróci. Była bezradna. Ani rodzice, ani policja nie potraktują jej poważnie. Brig słynął z tego, że zadzierał z prawem, a Derrick miał opinię chłopaka, który jeszcze nie dorósł. Więc czasem sobie wypił i rozbił parę samochodów. Wywołał awanturę, może dwie. Sypiał z kim się dało. Nikt nigdy na tym nie ucierpiał, z wyjątkiem Felicity Caldwell, która popełniła błąd i zakochała się w nim na zabój. Poważniejszych problemów nigdy z Derrickiem nie było, bo Rex Buchanan chętnie płacił za wybryki swego syna. Ale za Brigiem McKenziem kłopoty ciągnęły się jak pioruny za błyskawicą. Władze nie uwierzyłyby, że mówi prawdę. Usłyszała warkot samochodu Derricka. - O Boże.... - Modliła się w duszy, żeby jej brat nie znalazł Briga i Angie razem. Wnętrzności Cassidy ścisnęły się boleśnie. Zbyt często była świadkiem wybuchów Derricka. W dodatku w ciągu kilku ostatnich lat zrobił się gorszy. Okładał konie batem do krwi, strzelał do jaskółek i traktował koty jako doskonały cel treningowy. Przypalał Williego papierosami. Chłopak nigdy nie poskarżył się ani słowem, ale Cassidy domyśliła się prawdy i spytała brata wprost. Ostrzegła, że jeżeli to się powtórzy, powie ojcu. Derrick się wtedy roześmiał. - Chyba żartujesz? - Zgasił ją, gdy mu zagroziła. - Jeżeli ojciec będzie miał do wyboru twoją wersją i moją, to komu uwierzy, jak myślisz? Twoich słów nie potwierdzi nawet ten półgłówek. - Jak to nie? Przecież wie, co mu zrobiłeś. Derrick leniwie wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu. - Wie, ale nic nie powie. 68 - Dlaczego? - Bo jest zboczeńcem. Dlatego. Jeżeli mnie wyda, to ja wydam jego. A on nie chce, żeby nasz słodki, urny tatuś dowiedział się, do jakiego stopnia ten cymbał jest chory. Bo skończyłby w zakładzie dla psychicznie chorych, gdzie zresztą jest jego miejsce. - Jesteś straszny. - To jedna z moich zalet. - Willie nie jest zboczeńcem! - Nie? - Derrick zmarszczył brwi. - Na twoim miejscu, siostrzyczko, zasłaniałbym żaluzje i zamykał okna. Nigdy nie wiadomo, kiedy Williego przestanie bawić podglądanie i zabierze się do roboty. On obserwuje. Widzi wszystko, co się tu dzieje. Widział cię taką, jak cię Pan Bóg stworzył, tylko z medalikiem świętego Krzysztofa. Angie też widział. Chyba mu się podoba ten czerwony stanik, w którym paraduje twoja siostra. Cassidy się wzdrygnęła. Myśl, że ktoś ją podglądał, przyprawiła ją o gęsią skórkę. - Więc Willie nie piśnie nawet słówka, chyba że będzie chciał skończyć w wariatkowie. - Groziłeś mu? - Do Cassidy dopiero wtedy dotarło, jak bardzo zepsuty jest jej brat. - Tylko uświadomiłem mu kilka faktów. Ale on nie jest takim kretynem, na jakiego wygląda. Od razu pojął, że musi trzymać gębę na kłódkę, jeżeli chce tu mieszkać. A wierz mi, że on chce tu zostać, bo myśli, że szpital psychiatryczny jest rodzajem dwudziestowiecznego więzienia z torturami. Jest przekonany, że czeka go tam lobotomia albo leczenie elektrowstrząsami. A to boli. Bardzo boli. On się tego śmiertelnie boi. - Ty mu to powiedziałeś? - Ja mu tylko wymieniłem parę możliwości. - Mówię ci, Derrick, jeżeli jeszcze coś mu zrobisz... Jeżeli go tylko dotkniesz, będziesz go denerwował albo go skrzywdzisz, to powiem o tym tacie i on mi uwierzy. - Tata nawet nie pamięta o tym, że żyjesz. Przykro mi, że cię ranie, ale tatę obchodzi tylko Angie, bo przypomina mu mamę. A tak a propos zboczeń. Wiesz, czasami się o niego martwię. To chyba niemożliwe, żeby chciał to zrobić z własną córką? - Nie! - wrzasnęła Cassidy i zatkała uszy. - Mam nadzieję, że nie, bo to raczej obrzydliwe. - Derrick, poza nieodpartą chęcią szokowania, miał w sobie coś ponurego, groźnego i złego. - Ale jeżeli jej dotknie, to przysięgam, że go zabiję. A teraz ściga Briga. Na miłość boską, nie może pozwolić, żeby go dopadł. Podbiegła do telefonu w gabinecie i wykręciła numer do domu Briga. Telefon dzwonił i dzwonił. Dziesięć razy. Dwanaście. Piętnaście. Dwadzieścia. Zrozpaczona cisnęła słuchawką i zaczęła szukać dodatkowej pary kluczyków do samochodu. Przed stajniami stały ciężarówki. Jeżeli znajdzie kluczyki... Nie miała jeszcze prawa jazdy, ale umiała prowadzić. Dalej, dalej... Przewracała palcami ołówki, pióra, temperówki i gumki. Kluczy nie było. Potem sobie przypomniała, że pęk kluczy zabrał ze sobą Derrick. Zrozpaczona wybiegła na dwór. Wiatr się wzmagał. Przeszukała wszystkie samochody, ale nie znalazła dodatkowych kluczyków. Nie było szans, żeby uruchomić ciężarówkę. Ale nie mogła zawieść Briga. Musiała go ostrzec. Tylko jak? I gdzie on może być? Z Angie. Czuła ołowiany ciężar na sercu, ale nie mogła pozwolić, żeby jej uczucia powstrzymały ją przed ostrzeżeniem go. Tylko jak? Pieszo daleko nie zajdzie. Zagryzła wargę. Przebiegła wzrokiem parking i garaże. Spojrzała na stodoły i już miała odpowiedź na swoje modlitwy. Remmington. Na nim dojedzie wszędzie. Tylko gdzie? Gdzie jest Brig? Gdzie go może znaleźć? Nie miała pojęcia. Zaczęła biec, szybko przebierając nogami. Serce łomotało jej ze strachu. Nie miała pojęcia, dokąd ma jechać, ale wiedziała, że musi się tam znaleźć szybko. Nie zapalając świateł, zdjęła cugle z haka przy boksie Remmingtona. Nikt, nawet Willie, nie mógł wiedzieć, że wyjechała. Kilka koni zarżało i zaszeleściło siano. - Wszystko w porządku - wyszeptała Cassidy. Czyjaś ręka wynurzyła się z ciemności i zakryła Cassidy usta. Krzyk uwiązł jej w gardle. - Ćśśś... Cass, to ja. - Usłyszała głos Briga i serce zaczęło jej walić jeszcze mocniej. - Brig? Opuścił rękę i położył jej na ramieniu. Próbowała nie zwracać uwagi na dotyk ciepłych palców, które paliły ją przez koszulę. - Co... co ty tu robisz? - Miałem się spotkać z Angie. Serce jej zamarło. - Ale przecież ona była z tobą na przyjęciu. - Rozstaliśmy się kilka godzin temu. W mieście, tam gdzie zostawiła samochód. Tam się umówiliśmy na przyjęcie. Nie chciała, żebym przyjechał tutaj po nią na harleyu, ani żebym odwoził ją na motorze do domu. 69 - Dlaczego? - Pokłóciła się z Derrickiem. Twój brat chyba wypowiedział mi wojnę. Zagroził Angie i poparł go nawet twój ojciec. - Ale i tak wyszła. - Tak. Wymknęła się z domu pod błahym pretekstem. Miała iść wcześniej do Caldwellów. A potem spotkać się ze mną w mieście. - A ty się na to zgodziłeś. Mięsień drgnął mu w kąciku ust. - Twoja siostra... potrafi być przekonująca. - Więc nie jesteś taki odporny? - Po prostu lubię dokuczać bogatym chłopcom. Cassidy wszystko osunęło się w środku. Usiłowała się od niego odsunąć, ale trzymał ją mocno za ramię. Starała się, żeby w jej głosie nie było słychać bólu. - Angie nie wróciła jeszcze do domu, a Derrick jest wściekły. - Na mnie? Najwyraźniej się z tego ucieszył. - To nie żarty. Ma broń i jest przekonany, że wyświadczy przysługę wszystkim, włącznie z Angie, jeżeli cię... - Co? - Zabije. - Błazenada bogatego chłopca. Nie przejmuj się nim. - On mówił poważnie. - Serce dudniło jej ze strachu. - Możesz mi wierzyć, on cię zabije. - Niech spróbuje. - Westchnął. - Gdzie Angie? - A potrzebna ci do czegoś? - Nie, do cholery. - Opanował się. - Chciała, żebym się z nią tutaj spotkał. - W stajni? - Tak powiedziała. Kłopot w tym, że trochę się spóźniłem, bo Jed Baker chciał mnie sprać. Cieszę się dużą popularnością tej nocy. - Derrick nie żartuje. - Jed też nie żartował. On chyba nie rozumie. Zupełnie nie przejął się jej bratem. Było ciemno. Cassidy widziała tylko kontury twarzy Briga, które oświetlało nikłe światło wpadające przez okno. Na czole miał ślady krwi po bójce z Jedem. - Słuchaj, Brig. Derrick jest pijany. Lepiej, żebyś trzymał się od niego z daleka. - Nie mogła przestać myśleć o tym, że jej dotyka. - Może ktoś powinien dać mu nauczkę. - Nie. To nic nie da. Byli już tacy, co próbowali. - Potrząsnęła gwałtownie głową. Chciała go przekonać, że grozi mu niebezpieczeństwo. - On jest naprawdę zawzięty. Czasami... czasami wydaje mi się, że lubi krzywdzić ludzi. Sprawia mu to przyjemność. - Więc pora to zmienić. - Nie. Ty się do tego nie mieszaj. Nie dzisiaj. - Zrozpaczona chwyciła go za ramiona. - Idź do domu. Albo nie, idź w jakieś bezpieczne miejsce, gdzieś daleko. Niech Derrick wytrzeźwieje. - Żeby mnie stuknął, kiedy sobie popije następnym razem? - Wyżyje się na kimś innym. - Na kim? Na tobie? - Uniósł jej głowę. - Dam sobie radę. - A ja sobie nie dam? - W jego głosie pobrzmiewała drwina. Cassidy poczuła się jak głupia smarkula, która zachowuje się jak dorosła. - Derrickowi... na mnie zależy. Nie zrobi mi krzywdy. Nawet jeśli by mnie nie lubił, to nic mi nie zrobi ze strachu przed ojcem. Już on by mu dał, gdyby się dowiedział, że Derrick mnie dręczy. - A Angie? - spytał szeptem Brig. - Też. Tata... on by nas ochronił. - Bolało ją to, jak Brig mówił o Angie. - Dlaczego zgodziłeś się z nią tutaj spotkać? - Źle zrobiłem - wyrzucił jednym tchem. - Ale ona była... - załamał mu się głos. - ...przerażona. - Czym? - Nie wiem. - Może udawała. - Cassidy dość dobrze znała swoją starszą siostrę i chociaż zupełnie nie miała pojęcia, czego mogła się bać, była pewna, że Angela Marie Buchanan tak naprawdę nigdy w życiu nie była przerażona. - Może. - Brig nie był przekonany. Zapadała cisza. Krople deszczu bębniły o dach. W powietrzu czuć było ciepły zapach koni. - A w ogóle, co ty tu robisz? 70 - Chciałam... się przejechać. - W środku nocy? W deszczu? - Nie starał się nawet udawać, że jej wierzy. - To idiotyzm. Nawet jak na ciebie. - Ja... - Co? - Twarz Briga była tak blisko niej, że jego gorący oddech pachnący dymem, pieścił jej twarz. - Miałam zamiar jechać cię szukać. - Dotarło do niej, że cały czas go trzyma. Jej ręce spoczywały na ramionach chłopaka. Przysunął się bliżej, zmniejszając i tak niewielką odległość między nimi. - Mnie? - Żeby cię ostrzec. Przed Derrickiem. - Dam sobie radę z Derrickiem. - Mówiłam ci, że on... on ma broń. Brig przesunął dłonią po jej szyi. Cassidy poczuła mrowienie, gdy palce chłopaka dotknęły jej skóry. - Chciałaś mnie ochronić? - Jego głos był niski. I zmysłowy. - On jest niebezpieczny. Brig był tak blisko niej, że ledwie mogła oddychać. Słyszała bicie własnego serca. - Ja też. - Długim palcem zadarł jej brodę i pocałował ją. Jedna chwila wystarczyła, żeby Cassidy stopniała. Jego język przyparł szturm do jej ust, a ona chętnie je rozchyliła. Jak kwiat, który otwiera w słońcu kielich. Brig otoczył ją ramionami. Nogi się pod nią ugięły i prawie się rozpłynęła. Usta Briga były szorstkie, łakome i zachłanne. Było jej gorąco, strasznie gorąco, a ręce Briga tylko wzmagały ogień, który płonął pod jej skórą. Kochaj mnie, błagała w milczeniu. Proszę, Brig, kochaj mnie. Przywarła mocno do niego, chcąc więcej. Wiedziała, że tylko jego dotyk jest w stanie wzbudzić w niej pragnienie, które przyprawia ją o dreszcze. Niecierpliwie zdarł z niej bluzkę, a ona zajęła się guzikami jego koszuli. Jej piersi wyskoczyły ze stanika i ocierały się o jego owłosioną klatkę piersiową. - Cassidy - wyszeptał zdławionym głosem, jakby chciał przestać, ale nie mógł znaleźć w sobie tyle siły. Rozpiął jej biustonosz i piersi Cassidy znalazły się w jego spragnionych szorstkich dłoniach. - Cassidy, słodka, kochana Cassidy. Zaczął pieścić kciukami brodawki, które stwardniały i nabrzmiały. Krew w niej wrzała. Uklęknął i zaczął ją całować, a potem ukrył twarz w jej piersiach, przyciskając miękkie ciało do swoich policzków. Cassidy zaczęła odczuwać ból głęboko w środku. Z jej ust wydobył się jęk. Zmierzwiła jego włosy i przyciągnęła go bliżej do siebie. Jego gorący oddech dotknął brodawki. Brig ujął ją w usta. Cassidy miała nogi jak z waty. Całował ją, dotykał i obejmował jej pośladki. Ból przerodził się w nieodparte pragnienie, które wzbierało między jej nogami. Poczuła, że Brig odpina guzik jej szortów i usłyszała odgłos rozpinanego zamka, który chętnie poddał się jego rękom. Spodenki Cassidy opadły na ziemię. Brig ukrył twarz w jej łonie, drażniąc oddechem delikatną skórę. Dłońmi pieścił wewnętrzną stronę jej ud. - Pragnę cię - powiedział ochrypłym głosem. Jego wilgotne usta niosły ze sobą obietnicę. Czule dotykał jej jedwabistej skóry, a gorący oddech przenikał przez delikatną tkaninę majtek. Drżała w środku. Jej serce wyrywało się do niego. - Chcę cię, Brig. - Nie! Nie masz nawet pojęcia, czego chcesz. Ty masz... ty masz... Boże, ty masz dopiero szesnaście lat! - Kochaj się ze mną. - Ja... ja... nie mogę. - Oderwał od niej ręce i odchylił głowę, mrużąc oczy. Wzdrygnął się i wziął głęboki oddech, chcąc stłumić w sobie palące go pożądanie. - Przez Angie? - Co? Angie? - Otworzył szeroko oczy. - Nie... - Ugryzł się w język. - Nie? - Nie miała odwagi uwierzyć, że oparł się jej siostrze. Chciała dać mu siebie, swoje dziewictwo, swoją miłość, a na drodze stawała Angie. Łzy wstydu nabiegły jej do oczu. - Ona nie ma z tym nic wspólnego. - Ale przecież powiedziałeś, że ty i ona... - Skłamałem - przyznał się, niecierpliwym ruchem odgarniając włosy z twarzy. - Skłamałem. Żebyś dała mi spokój. - Ale widziałam was razem przy basenie... - Widziałaś to, co chciałaś widzieć. Rozpaczliwie pragnęła mu wierzyć. Z całej siły uchwyciła się tych słów. Osunęła się na kolana, ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go, długo i namiętnie. - Nie rób tego, Cassidy - ostrzegł ją. Nie przestała. Jej palce błądziły po umięśnionych ramionach Briga, zsuwając z nich koszulę, odsłaniając jego opięte skórą żebra. Mruknął, zaklął pod nosem i wziął ją w ramiona. Ich usta zwarły się w szaleńczym pocałunku. Opadli na podłogę pokrytą sianem. Nie było odwrotu, nie było strachu przed odmową. Wziął to, co dawała z taką ochotą. Jego ręce błądziły po jej piersiach, pieściły je, gniotły, składały ciche obietnice. Usta Briga przemierzały jej 71 skórę. Zakreślił językiem obszar pępka, przewracając ją na plecy. Zadrżała. Zaczęło w niej wzbierać gorące pragnienie. Jej skóra płonęła. Cassidy nie była w stanie myśleć o niczym poza tym, że nieodparcie pragnie, żeby ich ciała się złączyły. Zsunął z niej majtki i cisnął je w kąt. Potem zdjął buty i dżinsy. Całował jej uda, pośladki, a potem przesunął się wyżej. Jego oddech był gorący, język wilgotny, a usta uparte. Zamknęła oczy i poczuła, że ziemia zaczyna pod nią wirować, kiedy całował ją w najbardziej zakazanym miejscu. Między jej nogami zaczęło się rodzić ciepłe, wilgotne pragnienie. Brig się poruszał, przyprawiając ją o zawrót głowy. Cassidy wygięła się niecierpliwie. Pragnęła czegoś więcej, czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Oddychała nierówno i szeptała jego imię. Nagle znalazł się nad nią - nagi, gorący, twardy i spocony. Spojrzała mu prosto w błyszczące oczy. - Powiedz mi, żebym tego nie robił - błagał. Oddychał niepewnie. Zagryzł wargi. - Nie mogę. - Na miłość boską, Cassidy... - Brig, kocham cię. - Nie... Zawsze będę cię kochać. Jego twarz wykrzywiła się w męczarniach. - Cass... Nie mogę składać obietnic. Cholera. Powinni mnie za to zabić. Kolanem rozchylił jej nogi i poddał się pożądaniu, które widziała w nabrzmiałych żyłach na jego szyi. - Nie! - krzyknął, ale jego ciało robiło swoje. Zagłębił się w niej, przełamując barierę jej dzieciństwa, czyniąc z niej kobietę. - Nie! Nie! Nie! Na ułamek sekundy zaparło jej dech z bólu. Zrozumiała, że oddała mu nie tylko ciało, ale swoją dziewczęcość. Przywarła do niego. Poruszał się z początku wolno, doprowadzając ją do granicy wytrzymałości. Oddech wiązł jej w gardle. Jej umysł wirował niczym kalejdoskop. Oderwała biodra od ziemi, poddając się jego rytmowi. Pot stapiał ich ciała. Z ust Cassidy wychodziły jęki rozkoszy. Miała wrażenie, że świat kręci się coraz szybciej i szybciej. Nagle księżyc, słońce i gwiazdy nad stajnią rozprysnęły się w fontannę świateł, która zalała noc. Zadrżała, a on razem z nią. - Brig! Och, Brig! - krzyknęła, obejmując go i szepcząc głosem, który wydawał jej się obcy. Opadła wycieńczona na podłogę. - Cass... - Przeszedł go dreszcz. Opadł na nią, oddychając szybko i płytko. Ich pot zmieszał się. Brig objął ją opiekuńczo ramionami. Serce waliło mu jak oszalałe. Uniósł się na łokciach i wpatrywał się w nią umęczonymi oczami. Przełknął ślinę i odgarnął kosmyk włosów z jej policzka. Przez kilka sekund słyszała jedynie wycie wiatru, gwałtowne bicie własnego serca i krople deszczu, uderzające w dach i w ściany. Wtuliła się w Briga, opierając głowę na jego ramieniu. Jego mięśnie rozluźniły się. - O Boże, co ja zrobiłem? - Jego głos był szorstki. Czuł obrzydzenie do samego siebie. - Cholera! Niech to szlag! - Walił w podłogę wolną pięścią. - Brig...? Zachowywał się tak, jakby stało się coś złego, jakby był zły na samego siebie. Na nią. Wstał, chwycił swoje dżinsy i spojrzał na nią tak wrogo, że miała ochotę zapaść się pod ziemię. - Nie. - W jego słowach słychać było niesmak. Ubrał się. - Nie zasługuję na to, żeby mnie zastrzelić. Powinni mnie powiesić za jaja. - Kopnął z wściekłości snop siana. - Cholera, gdzie ja miałem głowę? - Brig... - Byłaś dziewicą - rzucił oskarżycielsko, jakby to było grzechem. - Ja... oczywiście... ja nigdy... Wiedziałeś... - Tak, ale mnie to nie obchodziło. Boże drogi! Szesnastoletnia dziewica! - Odchylił głowę i wpatrywał się w krokwie. - Jestem idiotą, Cassidy. Cholernym idiotą. - Znowu kopnął, tym razem puste wiadro na wodę. Potoczyło się, z hukiem uderzając o ściany. Konie zarżały nerwowo. - Cholera, taki błąd! - Błąd? - wycedziła. Podniecenie opadło. Zamiast niego pojawił się wstyd. Znalazła koszulę i się nią przykryła. Mogła się nie wysilać, bo i tak nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Wyglądał przez okno, marszcząc czoło na widok burzy. - Cass, nie chciałem. - Możesz sobie gadać. - To znaczy, to znaczy, chciałem i nie chciałem. - Już lepiej - warknęła dotknięta. - Ale to był błąd. - Cały czas to powtarzasz. - Rozsadzała ją złość i wstyd. - Bo wiem. - Co wiesz? Uśmiechnął się chłodno, otrzepał koszulę z siana i wsunął ręce w rękawy. 72 - Jakiego zamieszania może narobić seks. - To było coś więcej niż seks. - O tym właśnie mówię. To nie było... Rzuciła ciuchy na ziemię i podeszła do niego całkiem naga. Położyła mu palec na ustach. - Nie kłam, Brig. Wszystko inne możesz robić. Ale nie kłam. - Ja nie... - Gówno! - Dotknęła kciukiem swojego mostka. - Ja też tu byłam. Wiem, co czułam i wiem, co ty czułeś. - Ku jej przerażeniu załamał jej się głos. - Nie masz pojęcia. To był twój pierwszy raz, ale nie mój. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Bała się oddychać ze strachu przed tym, co usłyszy. Głos Briga był szorstki i stanowczy. - Przeżyjesz jeszcze wiele orgazmów, ale nie ja cię do nich doprowadzę. To był tylko seks, Cass. Nic więcej. Zrobisz to z tuzinem innych chłopaków... Zareagowała od razu. Zamachnęła się i uderzyła go w twarz. Odgłos poniósł się echem po stajni. - Nigdy! - Akurat. - Potarł policzek. Dostrzegła ból w jego oczach. Całym swoim naiwnym sercem wierzyła, że stara się być szlachetny. - Brig, przepraszam. Nie chciałam... - Dorośnij, Cassidy. - Odwrócił się do drzwi. - Ale nie licz, że ja ci w tym pomogę. - Bo kochasz Angie? - Poczuła się tak szczeniacko, tak głupio... Całe jego ciało napięło się, a kręgosłup zesztywniał. Odwrócił się twarzą do niej. Wyglądał jakby postarzał się o dziesięć lat. - Nie kocham Angie - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Ciebie też nie kocham. Nikogo nie kocham i jest mi z tym dobrze. Poczuła się tak, jakby to ona dostała policzek. Łzy dławiły ją w gardle i paliły w oczy. - Przeżyjesz to. - Nie. - Na pewno tak. I któregoś dnia, kiedy będziesz starsza, wyjdziesz za kogoś, kto ma takie same marzenia jak ty. Za kogoś, kogo zaakceptują twoi rodzice i kto na ciebie zasługuje. - Brig... - Ja cię nie kocham, Cassidy. Więc nie wciągaj mnie w swoje dziecinne fantazje. Nic z tego nie będzie. Przyglądała się, jak wychodzi. Jak odchodzi z jej życia. Część jej - ta część naiwnej nastolatki - zwiędła i umarła. Deszcz pluskał i chlupotał w piaszczystych rowach. Konie nerwowo wierzgały nogami w boksach. Cassidy poczuła, że ma w oczach łzy. Pozbierała swoje rzeczy. Czego się spodziewała? Przysięgi dozgonnej miłości? Od Briga McKenziego? Była marzycielką. Przecież on tutaj czekał na Angie. Usłyszała ryk silnika harleya. Żwir się rozbryznął, biegi zawyły przeraźliwie. Motor odjechał i dźwięk ucichł w deszczu. - Szczęśliwej drogi. - Wcale tak nie myślała. Gdyby wrócił, znowu całowałaby się z nim i kochałaby się z nim jeszcze raz. Kochała się. Zrobiła to. Zamiast siostry. To ona uwiodła Briga McKenziego. Ta myśl napawała ją goryczą. Założyła majtki i pomyślała o Angie. Gdzie ona jest? Dlaczego chciała się spotkać z Brigiem? Wciągnęła spodenki i już znała odpowiedź. Angie miała zamiar uwieść go jeszcze raz. Zamiast niej zrobiła to młodsza siostra. Cassidy zamrugała oczami, zapięła bluzkę i postanowiła, że nie będzie o tym więcej myśleć. Kochała Briga całym sercem, ale on nigdy jej nie pokocha. Derrick cały czas był na dworze. Z bronią. Zdrętwiała. Założyła buty, chwyciła uprzęż Remmingtona i wybiegła ze stajni. Zobaczyła, że coś się porusza przy drzwiach. Omal nie krzyknęła. Warkot silnika samochodu słychać było coraz bliżej. Cassidy zalały światła reflektorów. Stanęła bez ruchu, jak w pułapce. Nieznajomy samochód zatrzymał się i wysiadła z niego matka. Potknęła się. - Dziękuję za podwiezienie. Otworzyła parasol. Samochód odjechał, zostawiając ją w ulewie twarzą w twarz z córką. - Co ty wyprawiasz? Musiała skłamać. - Sprawdzałam, co z Remmingtonem. - Aha. I co? - Dena była zgryźliwa. - Z nim pewnie wszystko w porządku, ale tobie nie wolno na nim jeździć. Zwłaszcza w nocy, i to w deszczu. - Wiem, ale... - Była szalona. Musiała ratować Briga. Przed Jedem. Przed Derrickiem. Przed Angie. Przed nim samym. - Nie sprzeciwiaj się. - Dena pomachała palcem przed nosem Cassidy. - Odłóż lejce na miejsce i zmiataj z tego deszczu. - Wyjęła z włosów Cassidy słomkę siana. Jej wargi zacisnęły się podejrzliwie. 73 Cassidy nie miała wyboru. Musiała zrobić to, co kazała jej matka. Serce waliło jej jak młotem, kiedy szły do domu. - Ojciec wrócił? - Nie. Był tylko Derrick, ale wyszedł. Żeby zastrzelić Briga. O, Boże, proszę cię, uratuj go. - A Rex się nie pokazał? - Nie. Kto by się teraz przejmował ojcem. Brigowi grozi niebezpieczeństwo! - Zakłamany gnojek! Wiesz, co zrobił? Zostawił mnie samiutką na przyjęciu u Caldwellów. Powiedział, że idzie sobie zapalić i odjechał. W całym moim życiu nikt mnie tak nie poniżył. - Otrząsnęła parasol na ganku, weszła do hallu i potknęła się na pierwszym stopniu. - Dobrze wiem, gdzie jest. Możesz mi wierzyć, że zrobię mu rano karczemną awanturę. A ty... - spojrzała na nią przez ramię - ...idź natychmiast do łóżka. Jest późno. Racja. A Derrick poluje na Briga. Dena zmrużyła podejrzliwie oczy. - Coś się stało? - Otworzyła torebkę i zaczęła szukać kluczyków. Pewnie, że się stało! Dłonie Cassidy były mokre od potu. - Nie... - No to idź spać. - Dena upuściła kluczyki. Schyliła się, żeby je podnieść. - Niedługo wrócę. - Mamo, nie możesz jechać w takim stanie. Za dużo wypiłaś i... - Nie kłóć się ze mną - Dena wyprostowała plecy. Starała się wyglądać na trzeźwą. - Gdzie jedziesz? - Znaleźć twojego ojca. - Dlaczego po prostu na niego nie poczekasz? - Jeżeli Dena pójdzie na górę i zaśnie głęboko, Cassidy będzie mogła wymknąć się z domu i pojechać za Brigiem. Twarz Deny spochmurniała. - Bo mam dosyć czekania. - Uśmiechnęła się smutno. - O wiele za długo czekałam na to, żeby twój ojciec zaczął się wobec mnie zachowywać właściwie. Chyba najwyższy czas, żeby się o tym dowiedział. - Wyprostowała się i chwyciła za klamkę. Kluczyki zabrzęczały jej w dłoni. - Nie czekaj na mnie, kochanie. Nie wiem, kiedy wrócę. - Mamo, nie! Nie możesz jechać w takim stanie... - Odejdź, Cassidy. Idź natychmiast na górę i połóż się. - Wyminęła córkę, która wyciągała rękę po kluczyki. Ulotniła się w mgnieniu oka. Cassidy nie traciła czasu. Wiedziała, co musi zrobić. Niezależnie od tego, jakie czekają ją konsekwencje. 10 Rex stał na deszczu i mrugając mocno powiekami, położył na grobie Lucretii jedną białą lilię. Miał łzy w oczach. Uświadomił sobie zbyt późno, że chyba za dużo wypił. Powinien uważać. Kiedy wypijał za dużo, zawsze były z tego kłopoty. Wpatrując się w nagrobek, zagryzł drżącą dolną wargę. Kocham cię, pomyślał. Zawsze cię kochałem. Ale nie był jej wierny. Nawet kiedy żyła. Głęboko w sercu wiedział, że Lucretia zabiła się z powodu jego niewierności. Miała godność i, chociaż nie chciała go w swoim łóżku, nie mogła znieść, że szukał sobie innych kobiet, z których większość nic dla niego nie znaczyła. Oprócz jednej. A teraz... Codziennie przeżywał męczarnie, gdy widział jak Angie zamienia się w kobietę tak bardzo podobną do matki. Czasami, gdy wchodziła do pokoju, zapierało mu dech w piersi, bo był pewien, że widzi pierwszą żonę albo ducha zmarłej żony w swojej córce. W tych bolesnych chwilach czas się cofał i Rex zapominał o rzeczywistości, a prawda mieszała się z fantazją. Chciał, o Boże, jak bardzo chciał, żeby ona naprawdę była jego ukochaną żoną. - Przebacz mi. - Zawsze szeptał te słowa, kładąc kwiaty na grobie Lucretii. - Zhańbiłem cię, postąpiłem okrutnie. Przyrzekam, że to się już nigdy nie powtórzy. Odkaszlnął i wrócił do samochodu. Zostawił Denę samą na przyjęciu. Myślała, że po prostu idzie się przejść i zapalić cygaro. Na pewno straciła poczucie czasu. Spojrzał na zegarek, wsiadł do lincolna i wyjechał przez otwartą bramę cmentarza. Wybuch wstrząsnął ziemią. Sunny poczuła go pod bosymi stopami, Zmroził ją strach. Padał deszcz, obmywając podjazd z kurzu. Zobaczyła pierwsze iskry. Płomienie wzbiły się ku zasnutemu ciemnymi chmurami niebu Prosperity niczym pociski w nocy. Jasne języki ognia wdzierały się coraz wyżej, dosięgając nieba. Deszcz i płomienie. Ogień i woda. Oparła się o ścianę baraku. Brig. Chase. Buddy. Wszyscy umrą. Wiedziała o tym. Wizje, które wyrywały ją ze snu przez kilka ostatnich miesięcy ułożyły się w całość. Nie myślała o tym, że jest w kapciach i w szlafroku. Wsiadła do samochodu. Może jeszcze nie jest za późno. Może uda jej się ocalić chociaż jednego syna. 74 - Pomóż mi - modliła się, włączając wsteczny bieg. - Pomóż mi, Boże. Ale wiedziała, że On jej nie wysłucha. Przez całe życie był głuchy na jej modlitwy. Kiedy wycofywała samochód z podjazdu, światło reflektorów zalało stary barak. Zobaczyła szyld nad drzwiami. Kołysał się na wietrze i kpił z niej wyblakłymi literami. Wróżenie z ręki. Karty tarota. Przepowiednie. W jej głowie dźwięczał śmiech i krzyki. Oddałaby swoje życie, żeby uratować swoich synów. - Weź mnie - modliła się, zawracając starym cadillakiem. - Weź mnie albo kogoś innego, ale oszczędź moich synów! Cassidy szła do stajni. Nagle w oddali rozległ się huk, tak głośny, że serce w niej zamarło. Ale teraz nie mogła się tym przejmować. Teraz musiała odnaleźć Briga. Po wyjściu Deny odczekała dwadzieścia minut. Gdy dochodziła do stajni, usłyszała w oddali pierwsze przenikliwe wycie syreny wzbudzające trwogę. Po chwili dołączył do niej sygnał innych samochodów. Serce tłukło jej się w piersiach. Brig. Derrick go dopadł. Pewnie leży zakrwawiony i umiera przez jej brata. Dlatego, że jej nie posłuchał. Dlatego, że go nie ocaliła. - O Boże, nie - wyszeptała. Założyła Remmingtonowi uprząż i wyprowadziła go ze stajni. Syreny wyły nieprzerwanie. Wyszła na wybieg. Źrebak się wyrywał. - Nie mam na to czasu - ostrzegła go. Podbiegła do płotu i dosiadła konia. Krople deszczu ciekły jej po twarzy. Pociągnęła za wodze, pochyliła się, ale koń wierzgnął i bez trudu ją zrzucił. Ziemia mignęła jej przed oczami. Wyciągnęła ręce, żeby złagodzić upadek. Bum! Ból przeszył jej ramię. Głową i ręką uderzyła w twardą ziemię. Jęknęła. Próbowała się ruszyć i odzyskać jasność umysłu. Poczuła ból w nadgarstku. Przez chwilę leżała nieruchomo. Wciągnęła powietrze i z trudem usiadła. Remmington pogalopował na drugi koniec wybiegu. Rżał, parskał i wierzgał nerwowo. Cassidy poczuła smród. Z początku nierozpoznawalna, a potem już wyraźna woń gryzącego dymu przenikała zapach powietrza po deszczu. Cassidy zamknęła na chwilę oczy. Przecież nikt nie pali, jest środek nocy i... Pożar! Zahuczało jej w głowie. Wykręciła szyję i spojrzała w stronę domu. Ale w domu nikogo nie było. Zresztą nikt nie rozpala ognia w kominku w gorący letni dzień. Jednak dym wisiał w powietrzu niczym ponury śmiech. Cassidy poderwała się na nogi. Sprawdziła wszystkie zabudowania, szukając śladu ognia czy choćby iskry. Nic nie znalazła. Czuła dotkliwy ból w ręce. Oparła się o płot. Miała świszczący oddech. W ustach czuła smak spalonego drewna. Coś się pali. Niedaleko. Zdrętwiała ze strachu. Nie może dosiąść Remmingtona. Najpierw musi opatrzyć sobie nadgarstek. Wyszła z wybiegu i podtrzymując ostrożnie ramię poszła w stronę wzgórza. Nigdy dotąd nie zauważyła, że dom leży tak daleko od stajni. Nie mogła się jednak poddać. Ktoś musi ostrzec Briga... Przystanęła na ganku i odwróciła się, żeby przyjrzeć się posiadłości ojca. Ze wzgórza widać było wszystko. Spojrzała ponad wierzchołkami jodeł i zobaczyła pomarańczową łunę nad miastem. Ujrzała płomienie i serce zaczęło jej łomotać. W powietrze wzbijała się ogromna ściana ognia. Brig! Chociaż umysł mówił jej, że to niemożliwe, wiedziała, że Brig jest w niebezpieczeństwie. W większym, niż przypuszczała. Może coś mu się stało. Może zdarzył się wypadek przy stacji benzynowej. Albo kula z broni Derricka trafiła w coś łatwopalnego. Na przykład w motor Briga, zaparkowany samochód albo... Nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi, pobiegła z powrotem na wybieg. Nie czuła już przeraźliwego bólu ręki, bo jej umysłem i ciałem zawładnął potworny strach. Wpadła do stajni i usiłowała wymazać z myśli wszystkie obrazy Briga. Nie chciała myśleć o tym, że leży ranny, nieprzytomny, że płomienie igrają wokół jego twarzy... O Boże. Powtarzała modlitwę za modlitwą. Obryzgiwała ją woda, ale biegła dalej, potykając się i płacząc. Biegnij! Biegnij! Biegnij! Konie parskały i tupały nerwowo. Cassidy zdrową ręką wzięła trochę siana i wybiegła na zewnątrz. Mrużąc oczy w deszczu, otworzyła furtkę i zamknęła ją z trzaskiem. - Nie mam teraz czasu. - Podeszła do konia, który najwyraźniej miał ochotę jej uciec. - Nie teraz - ostrzegła go. - Na miłość boską, Remmington, nie teraz! Wyciągnęła do niego rękę z sianem. Krnąbrny koń zastrzygł smutno uszami i nieśmiało zrobił krok do przodu. Wziął siano, dotykając dłoni Cassidy miękkimi wargami. Nie czekała. Jednym ruchem chwyciła wodze, kopniakiem otworzyła furtkę, wskoczyła na mokry od deszczu grzbiet źrebaka i zanurzyła palce w jego grzywie. - Dalej! - krzyknęła. Koń pogalopował drogą, rozbryzgując błoto i kałuże. Pędził, jakby sam diabeł siedział mu na ogonie. - Rozejść się! Boże, ludzie, co wy tutaj robicie? Rozejść się! - Komendant straży pożarnej był bardzo zdenerwowany. Wrzeszczał, starając się przekrzyczeć trzask potężnych płomieni, huk pompowanej ogromnymi 75 http://www.karczma-austeria.pl/media/ Obudziła się w pustym łóżku. Usiadła i rozejrzała się wokół, zdziwiona i zaskoczona. Diaza nie było. Nie robił kawy na dole, nie brał prysznica w łazience. Milla czuła, że jest w domu sama. Wstała i poszukała wzrokiem jakiejś zostawionej karteczki. Oczywiście nic nie znalazła. Diaz był bardzo... lakoniczny, jeżeli można tak powiedzieć. Jeżeli sam chciał coś przekazać, szło mu to całkiem nieźle. Problem polegał na tym, że najczęściej wcale nie odczuwał takiej potrzeby. Milla spróbowała zadzwonić na jego komórkę, ale denerwujący głos z automatu oznajmił, że „abonent jest an43 362 obecnie niedostępny". To oznaczało, że Diaz pewnie w ogóle nie

wyszeptaną ze strachem odpowiedź. Ciągle nie wiedziała, kim naprawdę jest ów tajemniczy mężczyzna. Była jednak przekonana, że ma coś wspólnego ze sprawą zniknięcia Justina. - Ktoś wystawia Diaza - odezwał się nagle Brian. - Wiem - odparła. To było jedyne logiczne wyjaśnienie tego niespodziewanego telefonu i to ją martwiło. Nie chciała dać się Sprawdź jeszcze dwa pokoje, równie małe. Diaz musiał spędzić noc w tym po prawej, łóżko było rozgrzebane, poduszka zgnieciona. Do kuchni, w której było też miejsce do jedzenia, przylegała mała wnęka. Z trudem mieściły się tam pralka z suszarką. Na wprost znajdował się duży pokój dzienny z miękkimi, przytulnymi meblami i dwudziestopięciocalowym telewizorem. Wejście do domu osłaniał spory oszklony ganek-weranda, stał tam komplet białych wiklinowych mebli. Na krzesłach leżały kolorowe poduszki w wesołe kwiatki. Stojąc na werandzie, Milla widziała ocean, intensywnie niebieski w jasnym świetle dnia. Poranne powietrze było chłodne. Po kilku minutach uciekła z powrotem do kuchni, by napić się jeszcze ciepłej kawy. Czuła pustkę. Przez ponad dziesięć lat miała w życiu cel. Miała