ta ani trochę nie poprawiła jej nastroju.

Nagle zaczął myśleć o kolacjach z ojcem. Siedzieli we dwóch przy odrapanym sosnowym stole, jedli posiłek i w ogóle się nie odzywali. Prowadzenie farmy wymagało ciężkiej pracy. Abraham wstawał o świcie, a wracał do domu po zmroku. Jedli kolację. Oglądali telewizję. Czytali. Każdego wieczoru obaj siadali w wygodnych fotelach i obaj czytali książki. Quincy potrząsnął głową. Czterdzieści siedem lat to zbyt długo, by nosić w sercu urazę. Ojciec wychował swoje jedyne dziecko najlepiej, jak umiał. Abraham ciężko pracował, kładł jedzenie na stole i nauczył syna doceniać słowo pisane. Teraz Quincy był mu za to wdzięczny. Uważał, że pogodził się z faktami. Przynajmniej jeszcze miesiąc temu tak myślał. Ale żal potrafi wyczyniać z umysłem różne sztuczki. Wiedział, jakie demony potrafią nagle wyskoczyć z podświadomości. W ostatnich dniach był roztrzęsiony, pogrążał się w zwątpieniu, kiedy bez niczyjej wiedzy chodził na cmentarz Arlington, żeby postać nad grobem córki. Tygodnie pracy z ludźmi, którzy unikali jego wzroku, sprawiły, że nerwy miał napięte do granic wytrzymałości. Zupełnie jakby świat stał się nagle jakimś niepewnym miejscem, w którym trzeba poruszać się bardzo ostrożnie, żeby nie zapaść się w nieznaną otchłań. Czasami w nocy budził się gwałtownie. Serce waliło mu jak młotem, http://www.logopedawarszawa.info.pl/media/ - Nic mi nie jest - wymamrotała znowu. Nie mogła zostać i oboje o tym wiedzieli. Piękne rzeczy przychodziły, piękne rzeczy odchodziły. Gdyby teraz spróbowała go zatrzymać, wszystko by pogorszyła. Ale on się jeszcze wahał. Patrzył na nią tym głębokim troskliwym spojrzeniem. Miał zmarszczki wokół oczu. Spodobały jej się, kiedy go poznała. Chwilę później uśmiechnął się, jakby odnalezienie jej uczyniło go szczęśliwszym. Nigdy wcześniej żaden mężczyzna nie uśmiechał się do niej w ten sposób. Jakby była kimś wyjątkowym. O Boże, nie odchodź...! Trzecia butelka szampana. Pełna. Jeszcze jedna za stare czasy. Jeszcze jedna na drogę. Kochanek wziął jej twarz w dłonie. Muskał policzki kciukami. - Mandy... - wyszeptał czule. - Dołek na plecach...

Sanders rzucił Quincy’emu pełne powątpiewania spojrzenie. Agent FBI nie przejął się tym zupełnie. – W roku szkolnym 1992/93 – ciągnął – o czym pewnie wspominał „New York Times”, mieliśmy pięćdziesiąt pięć ofiar śmiertelnych. Ale jak zaznaczyłeś, to było przed plagą rzezi w szkołach. W roku 1997/98 doszło do trzech strzelanin, podczas których zginęło czterdzieści osób. Niemal trzydziestoprocentowy spadek. Prawda jest taka, że tragedie w szkołach Sprawdź znajemy nowych ludzi. Rainie aż przewróciła oczami. To był chytry numer, ale mimo wszystko Mitz trochę się wyluzował i w końcu rozsiadł się wygodnie. - Sprawa jest bardzo prosta - powiedział energicznie. - Prowadzę rutynową kontrolę osoby, która mieszkała w tym mieście. Mówię o Lorraine Conner. Wiem, że pracowała w tutejszej policji. - Tak, pracowała. - Mieszkała tutaj? - Tak, mieszkała. - Jak długo? - O...! Bardzo długo. Wiele lat. Z całą pewnością. - Rozumiem. Jej matką była Molly Conner? - Tak, była.